"Najstraszniejsza" kampania [OPINIA]
To była "najstraszniejsza" kampania wyborcza po 1989 roku. Nie w znaczeniu padania w jej trakcie okropnych słów czy haseł, ale ze względu na to, że pozytywów było w niej jak na lekarstwo, natomiast wszystkie partie straszyły swoich wyborców "tymi drugimi" - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.
07.06.2024 | aktual.: 07.06.2024 13:11
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
PiS straszyło, że w wypadku wygranej formacji Donalda Tuska Polska zniknie jako państwo, a nasz kraj stanie się jedynie miejscem wyzysku rodzimej ludności przez Niemców i "Brukselczyków". Z kolei KO straszyło swoich zwolenników, że sukces ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego oznacza de facto wojnę z Rosją oraz zbombardowanie Warszawy.
Zobacz także
Nie żartuję – podczas wtorkowego wiecu w Warszawie obecny premier powtórzył swój bon-mot, że "jeśli nie chcesz wojny, idź na wybory" oraz dodał, że Kreml chce zdobyć Brukselę, bo dla niego byłoby to ważniejsze, niż zdobycie Charkowa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie muszę chyba dodawać, że obie wielkie partie straszyły własne elektoraty tym, iż przywódcy "tych drugich" to rosyjscy agenci. Platforma Obywatelska poszła w tym nawet dalej niż PiS, bo nie tylko wypuściła spot, w którym twarz Kaczyńskiego zmieniała się w twarz Putina, ale także powołała – de facto bez konsultacji z innymi partnerami z koalicji – tajną komisję do spraw zbadania wpływów rosyjskich w Polsce.
Do tej licytacji, kto bardziej wystraszy swoich wyborców dołączyły – co oczywiste – pozostałe komitety, czyli Trzecia Droga, Konfederacja i Lewica, używając wypróbowanych przez siebie strachów na lachy.
Jest to o tyle żenujące/zabawne/irytujące/frustrujące (proszę podkreślić najwłaściwszą odpowiedź), że akurat ta elekcja ma zerowe znaczenie dla przeciętnego Kowalskiego. O ile bitwa 15 października zeszłego roku była bardzo ważna, samorządowa z 7 kwietnia także istotna, a przyszłoroczna (o pałac prezydencki) kluczowa, to obecna jest bez znaczenia.
Zobacz także
Straszenie "tymi drugimi"
Tych 53 polskich eurodeputowanych (7,5 proc. wszystkich) w żaden, ale to naprawdę w żaden, sposób nie wpłynie na to, że w Parlamencie Europejskim nadal będzie rządził sojusz chadeków z socjalistami, prawdopodobnie przy poparciu liberałów i – być może – zielonych. Nie ma zatem znaczenia czy do Brukseli wyślemy 21 parlamentarzystów z PiS i 19 z KO, czy na odwrót. Dlatego tak ambarasująca była cała ta strategia straszenia i zawstydzania swoich zwolenników – straszenia "tymi drugimi" oraz zawstydzania tym, że koniecznie muszą iść do lokali wyborczych, bo jeśli tego nie zrobią, wszystko skończy się jakąś bliżej niesprecyzowaną katastrofą.
Jako politolog rozumiem tę strategię – wszak jakoś trzeba pobudzić nieco zmęczony kolejnymi wyborami elektorat. Jednak także jako politolog oceniam te działania i to nadużywanie wielkich słów jako szkodliwe dla państwa. Bo wykorzystywanie lęków i obaw ludzi, demonizowanie przeciwników politycznych i bazowanie na negatywnych uczuciach jest opłacalne marketingowo i neuropolityka to potwierdza, ale – z drugiej strony – cierpimy na tym jako wspólnota.
Zobacz także
Wniosek? Dobrze, że ta "najstraszniejsza" kampania już się kończy, bo co prawda niosła ona pożytki dla poszczególnych partii, ale niszczyła nasze państwo. Aż się boję pomyśleć, jakim językiem i przy pomocy jakich strachów na lachy będzie prowadzona za rok ta następna, naprawdę ważna. Na razie pocieszmy się tym, że gdy wstaniemy 10 czerwca, dzień po eurowyborach, świat wokół nie zmieni się ani na jotę. Nawet jeśli wygrają "ci drudzy".
Dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski
Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".