Najlepsi piłkarze i tancerki wybiorą prezydenta
Mówi się, że gdzie pójdzie Brazylia, tam podąży Ameryka Południowa. 135 milionów uprawnionych do głosu Brazylijczyków decyduje, jaki kurs obierze ich kraj. Wybierają nowego prezydenta, a wraz z nim drogę dla całego kontynentu.
„Kiedy jakiś przywódca zaczyna się uważać za niezbędnego i niezastąpionego, rodzi się mały dyktator”, powiedział kilka lat temu Luiz Inacio Lula da Silva , prezydent Brazylii i ogłosił, że nie zmieni konstytucji, by móc zostać głową państwa trzeci raz z rzędu.
Zazwyczaj takie deklaracje ze strony prezydentów cieszą ich rodaków. W Brazylii tamte słowa bardzo zasmuciły miliony ludzi. Oni kochali Lulę, najlepszego wodza, jakiego kiedykolwiek mieli. Liczyli, że uwielbiany siwobrody polityk zmieni zdanie. Lecz tak się nie stało.
Mimo wszystko 65-letni były lider związkowy nie zostawił rodaków bez wskazówek. Jedną z nich jest rekomendacja, której udzielił Dilmie Rousseff, swojej szefowej sztabu i byłej minister energii. Lula twierdzi, że będzie ona jego godną następczynią. Pragnie, by to właśnie na nią głosowali Brazylijczycy w wyborach prezydenckich.
Jedynym liczącym się rywalem Rousseff jest Jose Serra - kandydat opozycji, były prezydent miasta Sao Paulo i gubernator stanu o tej samej nazwie. Serra i Rousseff nie są parą śmiertelnych wrogów, a wiele punktów ich programów pokrywa się. Dzielą ich jednak poglądy w kilku bardzo ważnych kwestiach i to te różnice sprawią, że wybór Brazylijczyków wpłynie nie tylko na losy ich państwa, ale też kontynentu, a może i dużej części świata.
Luli nie tykaj
Ta kampania prezydencka nie polegała na negowaniu dokonań poprzednika. W Brazylii nikt nie odważy się powiedzieć złego słowa o ośmiu latach rządów da Silvy, bo to polityczne samobójstwo. Lula kończył drugą kadencję z blisko 80% poparcia. Jego mądre reformy pomogły wyjść z biedy ponad 20 milionom ludzi, a 29 milionom udało się w tym czasie dołączyć do klasy średniej. Należy do niej dziś ponad połowa obywateli – pierwszy raz w historii kraju. Da Silva jest zasłużenie nietykalny.
Na popularności dotychczasowego lidera najbardziej korzysta oczywiście jego protegowana, 62-letnia Rousseff. Rozmaite sondaże przedwyborcze dają jej co najmniej 25% przewagi nad Serrą i realne szanse na zwycięstwo już w pierwszej rundzie. „Dilma zgodziłaby się, że swój prawdopodobny tryumf zawdzięcza politycznej charyzmie Luli i wyróżnieniu przez niego”, pisze na łamach opendemocracy.org profesor Arthur Ituassu, wykładowca komunikacji społecznej na uniwersytecie w Rio de Janeiro. Brazylijczycy wierzą, że Rousseff nie zboczy z toru, na które ich państwo wkroczyło, gdy da Silva sięgnął po władzę.
Nie można zaprzeczyć, że podążając wytyczonym przez Lulę szlakiem, Brazylia osiągnęła bardzo wiele. Jeszcze dwadzieścia lat temu kraj znajdował się w ogromnym kryzysie po długim okresie wojskowych rządów żelaznej ręki. Wielu zdolnych ludzi zginęło w więzieniach lub uciekło zagranicę, nierówności społeczne osiągnęły szerokość oceanu, a wskaźnik inflacji pokazywał cztery cyfry, osiągając w pewnym momencie 2500%. Bazujące na poradach finansistów z USA neoliberalne reformy przeprowadzone przez prezydentów Collora i Cardoso nie przyniosły trwałego polepszenia sytuacji. Brazylijczycy, zmęczeni nieskutecznością centrowych polityków, w 2002 roku powierzyli władzę dawnemu lewicowemu rewolucjoniście – da Silvie.
Wbrew obawom, Lula nie miał zamiaru budować świata na nowo, lecz po prostu udoskonalił metody poprzedników i dodał szczyptę swoich przypraw. Zachował otwarte podejście do rynku, przyciągał zagranicznych inwestorów, ale jednocześnie wprowadził programy społeczne, które pozwoliły rzeszom ludzi wyrwać się z nędzy, a nawet założyć własną działalność i zdobyć wykształcenie. Wykorzystując potencjał kraju - młodą, dziś już ponad 200-milionową populację, żyzne gleby i ogromne bogactwa naturalne – oraz rozsądnie zarządzając kapitałem, da Silva stworzył stabilną gospodarkę, której nie zawalił nawet ostatni kryzys ekonomiczny. Brazylia ma ósme PKB na świecie - wyższe niż Rosja, Hiszpania lub Indie.
Czy Rousseff rzeczywiście będzie wiernie kontynuować politykę swojego mistrza? Większość komentatorów uważa, że tak. Narzuci jej to i przynależność do prezydenckiej Partii Pracowników i oczekiwania społeczne. Sama Dilma jest jednak tak naprawdę zagadką. Wszystkie dotychczasowe funkcje polityczne pełniła z nadania, nigdy nie została wybrana przez lud. Niewiele wiadomo o stylu rządzenia Rousseff. Zarzuca się jej brak charyzmy, tak charakterystycznej dla Luli. Jest za to na pewno pracowitą i silną osobą. W życiu zmierzyła się już z wczesną śmiercią ojca, wojskowym reżimem i oprawcami, którzy przez trzy lata torturowali ją w więzieniu za przystąpienie do partyzantki, a niedawno z właśną chorobą - rakiem. Z każdego pojedynku wychodziła zwycięsko.
Ten drugi
Jose Serra uciekł z Brazylii w 1964 roku, tuż po tym, jak wojsko przejęło władzę. Jako działacz studencki znalazł się na czarnej liście junty, więc przez następne lata tułał się po świecie. Przez długi czas studiował i pracował w Stanach Zjednoczonych, gdzie zrobił doktorat z ekonomii. Po powrocie do kraju zajął się polityką. Stopniowo wspinał się po szczeblach administracyjnej hierarchii, zostając m.in. senatorem i ministrem zdrowia. W 2002 roku wziął udział w wyborach prezydenckich, ale - mimo przyzwoitego wyniku - przegrał z da Silvą.
Jest to zatem postać dobrze znana Brazylijczykom. To dlatego komentatorzy z dużą pewnością przewidują, że w kwestiach polityki wewnętrznej nie szykuje on wielkiej rewolucji i tylko delikatnie zmieni politykę da Silvy. Niektórzy lewicowi analitycy, na przykład profesor socjologii James Petras z uniwersytetu Binghamton w Nowy Jorku sądzą jednak, że Serra zwiększy zakres prywatyzacji i odda w ręce zagranicznych koncernów odkryte niedawno ogromne złoża ropy naftowej. Z drugiej strony warto pamiętać, że będąc ministrem zdrowia były gubernator nie ugiął się pod presją tytoniowych gigantów i wprowadził zakaz reklamowania papierosów oraz ograniczenia dla palaczy. Nie wydaje się więc być osobą, która łatwo poddaje się naciskom potężnych korporacji.
Do góry nogami?
Ameryka Południowa od wielu dekad znajdowała się pod silnym wpływem Stanów Zjednoczonych, które wspierały posłuszne sobie, prawicowe, często bardzo brutalne reżimy. Było to korzystne dla Waszyngtonu i amerykańskich koncernów, ale tragiczne dla latynoskich narodów. Państwa regionu stawały się tworami słabymi, rozdartymi wewnętrznie i zależnymi od woli Białego Domu.
W latach 90. brutalne dyktatury zaczęły upadać, a ich miejsce w kolejnych państwach zastępowały demokratycznie wybrane lewicowe rządy. Próbowały one zakończyć erę podporządkowania Wujowi Samowi. Brakowało wśród nich jednak krajów wystarczająco silnych i polityków dostatecznie skutecznych, by poprowadzić kontynent do suwerenności. Aż nadszedł Lula.
Da Silva pokazał się na arenie międzynarodowej jako lider nie gorszy niż w domu. Potrafił stanowczo odmówić amerykańskim prezydentom – tak Bushowi, jak i Obamie – ale w swojej postawie nie uciekał do ślepego antyamerykanizmu w stylu Hugo Chaveza. Dzięki swemu wyważeniu zyskał szacunek światowych przywódców.
Wcielił się w rolę mediatora chociażby po zamachu stanu w Hondurasie w zeszłym roku i w trakcie niedawnych napięć między Kolumbią a Wenezuelą. Da Silva utrzymywał bliskie kontakty z Teheranem i Caracas, co nie podobało się Waszyngtonowi. Jednocześnie prezydent potrafił skrytykować i politykę zagraniczną USA, i łamanie praw człowieka w Iranie.
ONZ coraz poważniej traktuje apele Brazylijczyka o przyznanie jego państwu i Afryce stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa. Pod rządami da Silvy Brazylia zdecydowanie rozwinęła swoją potęgę militarną, kupując nowoczesne uzbrojenie i rozpoczynając prace nad atomowymi łodziami podwodnymi. Przez osiem lat Lula udowodnił, że Latynosi mogą mieć własne zdanie i nie muszą czekać na zgodę Białego Domu. To inspiruje inne państwa regionu. Ameryka Południowa w końcu zaczyna czuć się wystarczająco silna. Światowa równowaga zaczyna się zmieniać.
Ewentualne zwycięstwo Jose Serry, zdaniem niektórych analityków, cofnie ten trend. „Serra przesunie politykę zagraniczną w kierunku ułożenia się z USA, osłabi lub zerwie więzy z Iranem i zredukuje albo nawet anuluje programy wspólnych inwestycji z Wenezuelą i Boliwią”, przewiduje prof. Petras w analizie dla think-tanku Global Research. „Nie ma wątpliwości, że Serra odrzuci jakiekolwiek niezależne inicjatywy dyplomatyczne, jeśli te konfliktować będą z militarnymi ambicjami Stanów”, pisze dalej socjolog zajmujący się Ameryką Łacińską. Taka postawa Brazylii może sprawić, że Amerykanie znowu narzucą Latynosom swoją wizję świata.
Dylemat, przed którym Brazylijczycy staną w niedzielę, Petras określa jako „wybór między powrotem do represyjnej, konformistycznej polityki lat 90. albo statusem quo z wolnym rynkiem, niezależną polityką zagraniczną, programami walki z biedą i większą integracją Ameryki Łacińskiej”.
Inaczej widzi to Marcin Maroszek, latynoamerykanista z fundacji Amicus Europae. - Oceniłbym to jako wybór między kontynuacją – symbolizowaną przez Rouseff, a zmodyfikowaną kontynuacją, jaką zapewne realizowałby Serra – powiedział analityk. Polski ekspert zwraca uwagę, że Serra musiałby przecież liczyć się ze swoimi rodakami, a tym nie spodobałoby się uleganie wpływom innych państw, szczególnie Stanom Zjednoczonym. - Czy to Rouseff, czy Serra, każdy następca Luli najpewniej kontynuowałby suwerenną i podmiotową politykę zagraniczną – wyjaśnia Maroszek. - Ostatnie 8 lat pokazało, że taka polityka jest po prostu skuteczna i opłacalna – podsumowuje.
Wobec tak różnych przewidywań, Latynosi z całego kontynentu czekają na decyzję Brazylijczyków. Później czas udzieli im wszelkich odpowiedzi.
Do zobaczenia, Lula
Brazylia ze smutkiem pożegna swojego przywódcę. Wiele osób liczy, że da Silva niedługo wróci. Za cztery lata znów będzie mógł kandydować. Dziś mówi, że jest już zmęczony. Wielcy mężowie stanu rzadko jednak odchodzą na prawdziwą emeryturę. Chociaż, jeśli wybór mieszkańców ojczyzny samby okaże się słuszny, Luli może uda się i to?
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Zachęcam do odwiedzania strony Marcina Maroszeka.