Żołnierz raniony dzidą. Wśród mieszkańców rośnie przerażenie
- Takiego roku jak ten nie było. Co noc mamy kilka prób przejść. Dla mnie im więcej płotów i zasieków, tym lepiej - relacjonuje w rozmowie z WP Wojciech, mieszkaniec wsi przy polsko-białoruskiej granicy. Z danych Straży Granicznej wynika, że kryzys migracyjny właśnie napędza się do rekordowego poziomu.
29.05.2024 | aktual.: 29.05.2024 10:22
Rozmówca WP to rolnik z gminy Dubicze Cerkiewne. Jego dom jest położony zaledwie 100 metrów od granicy z Białorusią. Codziennie, gdy wyjeżdża pracować w polu, widuje migrantów chodzących za barierą, po stronie Białorusi.
- Coś tam wołają do mnie zza płotu, ale nic nie rozumiem. Przedwczoraj rano śpiewali. Do mnie nie strzelają z procy, ale wojskowy pojazd musi mieć osłony przeciwko kamieniom, nie podjedzie, bo szyby będą zbite - opowiada rolnik. Woli wypowiadać się anonimowo.
- Gdy tylko się ściemni płonące ogniska, potem wrzaski, na naszą stronę lecą płonące gałęzie. Kiedy wystrzeliwane z procy nakrętki czy kamienie uderzają w barierę, niesie się, jakby kto strzelał. Dziennie jest nawet 5-6 prób przejścia przez granicę. Wojsko ledwo nadąża latać wzdłuż płotu. Z mojej perspektywy takiego roku, tak źle, jeszcze nie było - ocenia mieszkaniec nadgranicznej miejscowości. Dodaje, że co noc słyszy odgłosy "szturmu".
Twierdzi, że już od wiosny zdarzało się, że przechodzili migranci. Poznaje to po śladach na polu. - Teraz naprawiam przeciętą siatkę po jakiejś grupie, bo przeszli przez ogrodzone pole, gdzie trzymam bydło. Jak pytam, kto pokryje takie straty, nikt nie ma odpowiedzi. Człowiek się nie czepia, bo inni mają większe zmartwienia. Na przykład żołnierzom spalono miejsce biwakowe, były pożary lasu od strony białoruskiej - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rozmówca potwierdza, że migranci idący z Białorusi zmienili sposób działania. - Nie było takiej agresji. Przecież jak strzelają z procy nakrętkami, to można ciężko zranić. Nieobliczalni. Po trzech latach nie mam dla takich współczucia. Powiedzmy sobie szczerze, oni tam są, bo zapłacili przemytnikom pieniądze, chcą tu przyjść dla pieniędzy - podsumowuje.
Ranni na granicy. W użyciu dzidy, pałki z gwoździami, proce, płonące gałęzie
Okolice Dubiczy Cerkiewnych to aktualnie jedno z najgorętszych miejsc kryzysu na granicy polsko-białoruskiej - tak wynika z ostatnich raportów Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej oraz Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
We wtorek o 4:30 przy granicy w rejonie placówki SG w Dubiczach Cerkiewnych poszkodowany został żołnierz Wojska Polskiego. To podczas "ataku grupy około 50 cudzoziemców, którzy rzucali gałęziami, konarami drzew i kamieniami w stronę polskich patroli".
"Jeden z nich nożem ugodził polskiego żołnierza. Pierwszej pomocy rannemu udzielała funkcjonariuszka Straży Granicznej. W tym czasie cudzoziemcy nadal zachowywali się agresywnie, atakowali rannego i udzielającą pomocy. Żołnierz został przewieziony karetką do szpitala" - podaje w komunikacie Straż Graniczna z Podlasia.
Wcześniej na tym samym odcinku podczas próby forsowania granicy przez grupę 9 cudzoziemców, jeden z nich ranił w ramię funkcjonariusza Straży Granicznej. Do ataku wykorzystano improwizowaną dzidę: kij, do którego przywiązany był nóż. Z kolei w okolicach Białowieży strażnik został zaatakowany rozbitą butelką.
- W ostatnich miesiącach nasiliły się ataki cudzoziemców na służby ochraniające polsko-białoruską granicę, poszkodowanych zostało czterech strażników granicznych. Migranci rzucają kamieniami, gałęziami, butelkami, mają ze sobą niebezpieczne narzędzia zakończone nożami, strzelają z procy - informuje mjr Katarzyna Zdanowicz z Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.
W ostatnich dniach rośnie liczba prób przekroczenia granicy. Dziennie granicę próbuje nielegalnie przejść już około 200-240 osób (w kwietniu średnia wynosiła 50). W maju odnotowało łącznie ponad 6,3 tys. prób.
Ze statystyk Straży Granicznej wynika trend, który zaczyna zbliżać się do szczytu kryzysu migracyjnego z 2021 roku. Przypomnijmy, że we wrześniu 2021 odnotowano 7,3 tys. prób przejść, a w rekordowym październiku - 16,6 tys.
Aktywiści skarżą brutalność służb. "Bo wyrzucają za płot"
28 maja konferencję prasową w Warszawie zorganizowała Grupa Granica, czyli przedstawiciele kilku organizacji, które pomagają migrantom po przejściu granicy, a znajdujących się w przygranicznym lesie. Grupa Granica poinformowała, że w tym roku o pomoc zwróciło się do nich 1800. Jak? Obcokrajowcy wysyłają wiadomość ze współrzędnymi swojej pozycji, gdzie czekają na wolontariusza.
Podczas konferencji Grupa Granica zaprotestowała przeciwko domniemanym przypadkom brutalności polskich służb oraz stosowanej praktyce zawracania do linii granicy migrantów, którzy pokonają płot. Pokazano zdjęcia dziecka z raną głowy, migranta, który nie mógł chodzić i był niesiony przez dwóch towarzyszy oraz nagranie mające przedstawiać przeniesienie (przez polskie służby) nieprzytomnej kobiety przez bramę w barierze na drugą stronę.
- To nasza odpowiedź na pytania o agresywnych migrantów. Trudno jest mi uwierzyć w te wszystkie doniesienia prasowe, które dziwnym trafem pojawiły się, kiedy my organizujemy konferencję - powiedziała Agata Kluczewska, prezes Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego. Wskazała, że osoby uwidocznione na zdjęciach to "osoby wrażliwe, które wymagają pomocy".
Mimo to zostały zawrócone na drugą stronę. Według Kluczewskiej, w grupach przekraczających granicę 40 proc. stanowią "osoby wrażliwe," czyli chorzy, kobiety oraz dzieci.
Według aktywistów, każdy człowiek ma prawo zamieszkać, gdzie chce. Kiedy "osoby w drodze" już wejdą na terytorium Polski "nawet na metr", mają prawo złożyć wniosek o objęcie międzynarodową ochroną. Do czasu rozstrzygnięcia statusu mogą przebywać w kraju. Dlatego zdaniem aktywistów procedura zawracania do linii granicy (w stronę Białorusi) jest sprzeczna z prawem międzynarodowym. To tak zwany "push-back" (ang. wypychanie).
Straż Graniczna nie odniosła się do pokazanych materiałów. Jak usłyszeliśmy, nie ma pewności, co do autentyczności oraz miejsca i czasu wykonania.
Ponad 9 tys. ludzi pod zaporą. Kryzys się rozkręca
Inaczej sprawę "zawróceń" widzą przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. "Zawrócenie do linii granicy jest podejmowane w ostateczności i wynika z wymogów ochrony bezpieczeństwa kraju oraz państw strefy Schengen.
Procedury stosuje się wyłącznie wobec osób, które przekroczyły granicę wbrew przepisom prawa oraz nie wyrażają chęci ubiegania się w Polsce o ochronę międzynarodową" - wyjaśniał Maciej Duszczyk podsekretarz stanu z MSWiA. Podał przykład ponad 700 migrantów, którzy po złapaniu w Polsce, dobrowolnie wrócili na Białoruś. Wolą oni próbować jeszcze raz przejścia, niż trafić do krajowego ośrodka.
Duszczyk odpowiadał na interpelację poselską w sprawie kontynuowania polityki push-backów przez rząd Donalda Tuska. Podkreślił w stanowisku, że "od 3 lat mamy do czynienia ze sztucznie kreowaną presją migracyjną (...). Priorytetem w polityce państwa musi być skuteczne zapobieganie próbom tworzenia szlaku migracyjnego przez Polskę do innych krajów Europy Zachodniej".
Od stycznia do końca kwietnia 9341 osób podeszło pod barierę graniczną, z zamiarem jej przekroczenia - wynika z danych rządowych "Sytuacja na granicy z Republiką Białorusi".
Według analizy Straży Granicznej białoruskie służby doskonale orientują się, jak grać na emocjach opinii publicznej w Polsce. Z okazji minionego Dnia Matki oraz nadchodzącego Dnia Dziecka w rejon zapory przywieziono kobiety i dzieci.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski