Nadchodzi moment prawdy dla rządów Merkel. "Wielka koalicja jest żywym trupem"
Rządząca koalicja w Niemczech chyli się ku upadkowi. O jej końcu mogą przesądzić nadchodzące wybory w Hesji. Jest tylko jeden problem: nikt nie wie, co będzie dalej. Dla Polski byłaby to niebezpieczna sytuacja
Polskie wybory samorządowe nie są jedynymi nadchodzącym sprawdzianem wyborczym, które budzi zainteresowanie w Europie. Znacznie ważniejsze mogą okazać się te w Hesji, niemieckim landzie na zachodzie kraju. Od lokalnego układu sił w sześciomilionowym regionie może zależeć los całego niemieckiego rządu, a reperkusje odczuć cała Europa.
Wybory w Hesji nie byłyby tak ważne, gdyby nie sytuacja wewnątrz rządzącej wielkiej koalicji (Grosse Koalition, w skrócie "GroKo") chadeków (CDU-CSU) z socjaldemokratami (SPD). Koalicja od początku była targana sporami na temat i wątpliwościami na temat politycznej rozsądności związku, wzmacnianej stale pogarszającymi się notowaniami. Szczególnie mocno dotknęły one SPD, która w ciągu kilku miesięcy spadła z drugiego na nawet czwarte miejsce w sondażach. Dzwonkiem alarmowym były ubiegłotygodniowe wybory w Bawarii, w których SPD zajęła piate miejsce z katastrofalnym wynikiem poniżej 10 procent.
Zobacz również: Wybory w Bawarii. Trzęsienie ziemi
Czerwoni mają dość
- SPD szuka sposobu, żeby zerwać wielką koalicję i zachować jednocześnie wiarygodność, ale póki co na horyzoncie nie pojawił się żaden sensowny scenariusz. Ale po wyborach w Hesji może nie być innego wyjścia jak opuszczenie koalicji - mówi WP Adam Traczyk, prezes ośrodka Global.Lab. - GroKo jest żywym trupem, ale nie ma nikogo, kto wbiłby jej kołek w serce - dodaje.
- Hesja to tradycyjna twierdza SPD. I z moich informacji wynika, że jeśli tam wynik będzie bardzo zły - np. znacznie poniżej 20 procent - w partii zwyciężą głosy zwolenników przejścia do opozycji - potwierdza Tomasz Krawczyk, niemcoznawca i były doradca premiera Morawieckiego.
Jak zauważa Traczyk, problem jest tylko jeden: nikt nie wie, co będzie dalej. Teoretycznie możliwe byłoby zwołanie nowych wyborów, ale przy obecnych notowaniach SPD byłby to strzał w stopę. Inną opcją jest rząd mniejszościowy CDU - być może do spółki z Zielonymi - ale to sytuacja w Niemczech dotychczas niespotykana. Takie rządy też mogłyby okazać się niestabilne.
Co dalej z Merkel
Niedzielne wybory mogą też przesądzić o przyszłości kanclerz Angeli Merkel. Na skutek spadających notowań i konfliktów w koalicji jej pozycja słabnie, ale do tej pory nikt nie był na tyle silny, by bezpośrednio jej zagrozić. Hesja może to zmienić. Region jest rządzony przez bliskiego Merkel premiera Volkera Bouffiera, który stoi na czele koalicji CDU z Zielonymi. I choć zbiera pozytywne oceny, może oberwać rykoszetem.
- Ten rząd w Hesji jest dobrze oceniany. Ale w Niemczech sytuacja jest już tak ukształtowana, że każde wybory stają się głosowaniem nad wotum nieufności wobec Merkel i wielkiej koalicji. Gdyby CDU straciło tam władzę, Merkel być może będzie zmuszona zrezygnować z szefowania partii i powierzyć tę rolę namaszczonej przez siebie Annegret Kramp-Karrenbauer - tłumaczy Krawczyk.
W tym scenariuszu Merkel nie musiałaby wówczas rezygnować z funkcji kanclerza. Ale możliwe są inne opcje.
- Merkel nie chce odejść i chce dalej łączyć obie funkcje, bo zawsze utrzymywała, że te dwa stanowiska powinna zajmować jedna osoba. Jeśli w Hesji wygra Bouffier i będzie mógł dalej rządzić, to pewnie nie znajdzie się nikt odważny, żeby na grudniowym kongresie rzucić jej rzeczywiste wyzwanie. Ale jeśli wyjdzie będzie jakaś patowa sytuacja albo CDU w Hesji po prostu przegra wybory, to może się zacząć zamieszanie - mówi Traczyk. Jak dodaje, poza Kramp-Karrenbauer, kanclerz mogłaby zostać zastąpiona np. przez młodego posła Jensa Spahna, przedstawiciela wewnątrzpartyjnej opozycji.
- Ale prawda jest taka, że mógłbym teraz zarysować 20 scenariuszy, żonglując nazwiskami i historycznymi odniesieniami, a pewności nie ma żadnej - zaznacza.
Chaos w najgorszym momencie
Pewne jest tylko to, że chaos w Niemczech nie będzie dobrą wiadomością dla Europy. Jak przekonuje były doradca premiera, dotyczy to również Polski.
- Jesteśmy jako Unia w newralgicznym momencie samym środku negocjacji ws. systemu azylowego, jesteśmy w bardzo ważnym momencie negocjacji budżetowych. Brak stabilnego rządu w Berlinie byłby teraz fatalny. Jeśli rząd upadnie, nie ma co marzyć o zakończeniu negocjacji przed wyborami do europarlamentu w maju. A może być tak, że nie zdążymy z tym nawet do zakończenia obecnego budżetu - mówi Krawczyk. - Z polskiej perspektywy należy kibicować temu, by pozostał stabilny rząd. Tym bardziej, że w obliczu decyzji unijnego trybunału zawieszającej ustawę o Sądzie Najwyższym, dobrze byłoby mieć w Berlinie jakiegoś partnera do rozmowy, a nie kogoś, kto tymczasowo pełni tę funkcje - dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl