"Myślałam, że będą to ostatnie wspólne chwile". Kilkumiesięczny Antoś potrzebuje pomocy
Siedmiomiesięczny Antoś zmaga się ze śmiertelną chorobą. Urodził się jako zdrowe dziecko, jednak po kilku tygodniach życia stwierdzono u niego rdzeniowy zanik mięśni. Chłopiec niedawno w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala. Musiał być reanimowany. Jego rodzice zbierają pieniądze na kosztową terapię.
Antoś Dziaczuk ma 7 miesięcy. Mieszka w Wołczynie w województwie opolskim razem z mamą Joanną, tatą Pawłem oraz rodzeństwem - 10-letnim bratem Pawełkiem i 2-letnią siostrą Lenką. Chłopiec urodził się zdrowy. Miał 10 punktów w skali Apgar. Wszystko jednak szybko się zmieniło.
Śmiertelna choroba
Gdy Antoś miał 6 tygodni zdiagnozowano u niego rdzeniowy zanik mięśni. To SMA typu 1. Mama chłopca, Joanna Wójcicka-Dziaczuk, wspomina w rozmowie z WP, że po pierwszej infekcji Antoś przestał się poruszać. - Mógł ruszać jedynie oczkami. Patrzył w sufit - mówiła WP matka chłopca.
Kobieta opiekuje się synkiem całodobowo. Jej mąż pracuje zawodowo, a po powrocie z pracy zajmuje się pozyskiwaniem pieniędzy na leczenie poprzez akcje charytatywne, promowanie ich i zbiórki nakrętek i puszek.
Zobacz także: Powikłania po COVID-19 zależne od rodzaju mutacji? Lekarka wyjaśnia
Choroba chłopca przejawia się obumieraniem i zanikaniem neuronów. Organizm Antosia nie jest w stanie wytwarzać białka. Po pierwszej infekcji udało się otrzymać lek hamujący chorobę. To jednak nie wystarczy.
- Nie byliśmy świadomi wcześniej takiej choroby. To jest choroba śmiertelna, dzieci umierają do 2. roku życia na niewydolność oddechową, której niedawno doświadczyliśmy. Wróciliśmy właśnie do domu ze szpitala - wspominała matka chłopca, który niedawno w ciężkim stanie trafił na oddział szpitalny.
Nie było oddechu
Domowa aparatura nie wykrywała oddechu o Antosia. Jak relacjonuje matka, dziecko najprawdopodobniej zachłysnęło się śliną.
- Nie wiem nawet, z czego ta infekcja powstała, bo cały czas byliśmy w domu. Dobrze, że jeszcze nie spaliśmy. Była godzina 22:00 jak dziecko zaczęło nam sinieć i nie dawało odruchów życia. Zaczęliśmy z mężem reanimację, próbowaliśmy pomóc odessać tę wydzielinę. Dla nas to była wieczność - wspominała Joanna Wójcicka-Dziaczuk.
- Krzyczałam do męża, by podawał mi przyrządy, byśmy mogli nawzajem sobie pomagać. Po dłuższej chwili udało się nam odzyskać Antosia. Zaczął cicho płakać, wiedziałam, że będzie już dobrze. Przez cały czas prosiłam Boga, by nam go nie zabierał, bo myślałam, że będą to nasze ostatnie chwile z nim - mówiła ze łzami matka chłopca. - O 23:00 trafiliśmy na oddział. Antoś został podłączony pod aparaturę. Stan się unormował, był ciężki, ale stabilny. Przez tydzień Antoś brał antybiotyk - dodała.
Antosiowi można pomóc
Terapia genowa, która może uratować chłopca, kosztuje aż 9,5 mln zł. Dzięki niej organizm Antosia będzie mógł znowu wytwarzać białko i chłopiec będzie mógł normalnie oddychać.
Pomóc może każdy. Rodzina chłopca zbiera pieniądze na stronie siepomaga.pl. Zebrano już niecałe 2 mln zł. Brakuje jeszcze ok. 7,5 mln. Na Facebooku organizowane są licytacje dla chłopca. Jest szansa, że będzie mógł normalnie żyć.