"Rozpacz". Rodziny ukraińskich żołnierzy coraz głośniej protestują
W Dniu Niepodległości Ukrainy, rodziny zaginionych żołnierzy zorganizowały w centrum Kijowa wiec. Jak mówią, chcą być usłyszane i zauważone przez władze. Bliscy alarmują również, że w brygadach dochodzi do licznych nadużyć - od znęcania się nad żołnierzami, przez brak rotacji, aż do wysyłania wojskowych na misje w "jedną stronę".
Szczelny kordon policjantów, żołnierzy i funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa Ukrainy otacza plac Sofijski w Kijowie. Nikt nie przejdzie niezauważony. To tam zebrali się generałowie, zagraniczne delegacje oraz prezydent Wołodymyr Zełenski wraz z małżonką, który prowadził oficjalne obchody związane z dniem niepodległości Ukrainy, w których ze względu bezpieczeństwa biorą udział wyłącznie osoby z zaproszeniem.
Kilkaset metrów dalej na Placu Niezależności w Kijowie zbiera się tłum. Uczestnicy niosą flagi nie tylko Ukrainy. Na wielu z nich są także zdjęcia ich mężów, ojców czy braci. Trzymają je głównie kobiety. To rodziny ukraińskich wojskowych, którzy mają status "zaginieni bez wieści". Niektórzy od trzech lat nie wiedzą, czy ich bliscy żyją.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Udany atak ukraińskich dronów. Pożar w rosyjskim terminalu naftowym
Rodziny alarmują o wielu nieprawidłowościach w brygadach
W centrum placu staje Natalia, przedstawicielka jednej z brygad.
- Jestem tutaj jako głos wszystkich rodzin, które przeżywają to samo. Bo wszyscy mamy jedno marzenie – by nasi bliscy wrócili, by wreszcie poznali prawdę i nie żyli w niepewności. Marzymy o tym, aby bliscy wrócili do domu, aby matka nie czekała na telefon, który nie nadchodzi, aby żona nie żyła w niewiedzy, aby dzieci nie dorastały bez ojca. Ale zamiast spokoju i odpowiedzi, codziennie spotykamy się z milczeniem i obojętnością. Dlatego jesteśmy tutaj na pokojowej akcji, aby domagać się prawdy i sprawiedliwości - mówi.
Chwilę później stanowczym, czasami łamiącym się głosem przez kilka minut wymienia liczne nieprawidłowości, do których ma dochodzić w poszczególnych wojskowych brygadach.
Żołnierze z 60. brygady mają przebywać na "zerówce" już ponad 100 dni bez rotacji. "Zerówka" to potoczne określenie pozycji bezpośrednio na linii styku z wrogiem.
- Od tylu dni są w strefie działań bojowych, bez zmiany, bez odpoczynku, bez odpowiedniego wsparcia. Jak można wymagać od nich tak ponadludzkiego wysiłku, nie dając im podstawowych rzeczy? - mówi.
W 5. brygadzie ma dochodzić do wysyłania żołnierzy na zadania bojowe "w jedną stronę". Rodziny mają sygnały, że ewakuacja rannych nie jest prowadzona nawet wtedy, gdy jest możliwa.
- 41. brygada. Chłopców wysłano do wsi Szewczenko, która była już okupowana. Dowództwo wiedziało, dokąd ich posyła. Szli w jedną stronę i żegnali się z rodzinami. Grupy kierowano bez osłony, bez sprzętu, tylko z karabinami. Nie zabezpieczano przestrzeni powietrznej, nawet z uwzględnieniem dronów. Do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało - mówi kobieta.
W 95., 117. i 118. brygadzie ma dochodzić do "masowych zaginięć". Żołnierzy pozostawia się samych sobie. - Wielu z nich trafia do niewoli, bo nie mają innego wyjścia. To nie wybór, to rozpacz - dodaje Natalia.
W 57. brygadzie wojskowi mają doświadczać tortur ze strony dowództwa. - Chłopców trzyma się w jamach, bije, znęca się nad nimi. Dlaczego na to nie ma reakcji? Dlaczego winni nie są ukarani? - pyta.
Natalia nawiązuje do przypadku ujawnionego przez media w czerwcu 2025 roku. Sprawa ujrzała światło dzienne, gdy o pobiciach i znęcaniu się nad podwładnymi w 57. Samodzielnej Brygadzie Zmotoryzowanej opowiedział Suspilnemu, publicznemu nadawcy Ukrainy, żołnierz Rusłan.
Mężczyzna pochodzi z obwodu kirowohradzkiego. Ze względów bezpieczeństwa poprosił, by nie podawać jego nazwiska. Powiedział, że zdecydował się nie milczeć, ponieważ po upublicznieniu tej informacji w mediach społecznościowych otrzymuje groźby. Suspilnemu mężczyzna przekazał nagrania wideo i zdjęcia, które – jak twierdzi – dokumentują fakty przemocy w brygadzie.
Dowództwo 57. brygady zdementowało te doniesienia. Zastępca dowódcy specjalnego batalionu "Szkwał" o pseudonimie "Palicz" tłumaczył, że batalion, w którym służył Rusłan, składa się z ludzi wcześniej skazanych i odbywających kary w więzieniach. Według oficera Rusłan ani razu nie brał udziału w zadaniu bojowym.
– Rusłan był wielokrotnie skazywany, głównie za oszustwa. Obecnie mamy informacje, że przebywa za granicą, czyli nielegalnie przekroczył granicę Ukrainy – twierdzi zastępca dowódcy.
Odnosząc się do nagłośnionego nagrania wideo, na którym osoba czołga się po ziemi, "Palicz" zapewnia, że nie rozpoznaje ani tego, kto jest na nagraniu, ani tych, którzy mówią zza kadru.
Rodziny twierdzą, że próbuje się ich uciszyć
Natalia wymienia kolejne przypadki łamania prawa w brygadach. W 225. i 425. brygadzie żołnierze otrzymują telefon tylko raz w tygodniu, by mogli skontaktować się z bliskimi. Mężczyźni mają być także wysyłani na front bez przygotowania.
W 39. brygadzie dochodzi do fałszowania dokumentów i prób uciszania rodzin. - To już nie tylko brak odpowiedzialności, to cynizm - mówi.
W 54., 32., 110. i 141. brygadzie miało dojść do "masowych zaginięć". - Nikt już nie jest w stanie tego policzyć. I znowu - cisza - mówi. W 59. brygadzie ranni żołnierze mają płacić 300 dolarów za ewakuację.
- Jeśli nie zapłacisz, naciskają psychicznie na rodzinę, zrzucając na nią winę za możliwą śmierć. Jak coś takiego może istnieć w kraju, który prowadzi wojnę? - kontynuowała.
Ojciec Natalii był dowódcą w 77. brygadzie - która według jej relacji - miała zostać wprowadzona w zasadzkę. - Kto za to odpowie? Straty są ogromne, stale dosyłają tam nowych, którzy również znikają bez wieści. Rodzinom jeszcze się grozi, dlaczego ukrywa się prawdę - pytała.
W 116. brygadzie rodziny oskarżają komendanta o "pogrzebanie dziesiątków istnień".
- Wciąż nie został odsunięty. Dowódca brał narkotyki, wysyłał chłopców na śmierć i groził ich rodzinom. Gdzie jest kara? Tu żołnierzy trzyma się na pozycjach do ostatniego, bez zgody na wyjście, bez ewakuacji. Był przypadek uznany za samobójstwo, ale ciało nosiło ślady tortur, urazów i postrzałów. To samobójstwo czy próba ukrycia prawdy? - pytała.
Na koniec Natalia wygłosiła krótkie oświadczenie: - Pytamy: czy będzie przeprowadzona realna kontrola w tych brygadach, gdzie masowo znikają ludzie. Czy zostaną ukarani ci, którzy wysyłają naszych bliskich do walki w jedną stronę? Ile jeszcze potrzeba mogił i zdjęć z czarnymi wstążkami, żeby wreszcie ktoś wziął na siebie odpowiedzialność? Czy naprawdę ludzkie życie już nic nie jest warte? Nie chcemy nowych bohaterów na papierze. Chcemy żywych synów, mężów i ojców w domu. I dziś mówimy jedno: prawda i sprawiedliwość to też broń. Bez nich zwycięstwa nie będzie. Chwała Ukrainie!
Zaginał w dniu wielkanocnego rozejmu
W tłumie spotykam żonę jednego z wojskowych. Ma na imię Andżelika - Mój mąż Petro Petrowicz zaginął w dzień wielkanocnego rozejmu. Wraz z nim, 20 innych żołnierzy z 10. brygady obrony terytorialnej. Stało się to w rejonie kramatorskim - mówi.
Petro był na pozycji od 28 stycznia do 21 kwietnia. - W jednych spodniach, w zimowych warunkach, bez odpoczynku - twierdzi. Dodaje, że później jego oddział znalazł się w pełnym okrążeniu.
- Od 15 lipca piszę pisma do sztabu i ministerstwa obrony. W odpowiedzi dostaje, że ewakuacja, czy rotacja nie była możliwa, bo "nie pozwalała na to sytuacja taktyczna". Rzecznik praw obywatelskich też mi nie chce pomóc, bo twierdzi, że nie zajmuje się sprawami wojskowych - relacjonuje.
- To, kto zajmuje się sprawami wojskowych, skoro nie robi tego RPO, sztab czy ministerstwo obrony? - dopytuje.
- My. Żony, siostry, matki - odpowiada.
Andżelika ma jedno marzenie. - Modlę się, żeby mój mąż jakimś cudem przeżył. Żeby wrócił. On dał mi słowo, że wróci, że nikt nas nie rozdzieli - mówi łamiącym się głosem.
Po chwili dodaje, że od innych wojskowych dowiedziała się, że jej mąż miał zostać rozstrzelany przez rosyjskich żołnierzy.
"Chcemy tylko zostać zauważeni"
Swietłana reprezentuje rodziny ze 152. brygady. Jej brat zaginął 10 miesięcy temu pod Pokrowskiem. Obecnie jest to najgorętszy obszar działań wojennych.
- Przychodzimy tu, bo chcemy uzyskać wsparcie od każdego, nawet od przechodniów. Brakuje nam wsparcia od wojskowego kierownictwa, od prezydenta, od wszystkich tych, którzy są zobowiązani w pomaganiu nam w poszukiwaniach naszych bliskich - mówi.
Czego oczekuje od Zełenskiego i ministerstwa obrony?
- Chcemy tylko zostać zauważeni. Chcemy, by ktoś się z nami skontaktował, usiadł przy stole i powiedział: "słuchajcie, robimy, działamy, jest ciężko, ale próbujemy", żebyśmy zobaczyli, że komukolwiek na nas zależy. Oczekujemy, żeby systematycznie wzmacniano poszukiwania, szybciej identyfikowano ciała; nie tylko za pomocą DNA. Musimy dodać metody oparte na odciskach palców, tatuażach itp. Są one stosowane w przypadku cywilów, ale z jakiegoś powodu nie w przypadku wojska. Wiesz, ile jest niezidentyfikowanych ciał? Jeździmy je oglądać. Już sama nie wiem po co. Chyba tylko po to, by mieć poczucie, że coś robię, że próbuję - mówi Swietłana.
Powiedział mi wtedy: "To bilet w jedną stronę"
W tłumie stoi Inna. Wzrok wbija w chodnik. W rękach trzyma flagę, na której jest wizerunek jej męża Wiktora Ostapczuka, pseudonim "Zaja". Zniknął bez śladu 3 maja 2024 roku. Służył w 114. brygadzie obrony terytorialnej wchodzącej w skład 137. batalionu.
Początkowo Wiktor nie był wzywany do armii. Z powodu nogi krótszej o pięć centymetrów, przyznano mu drugą grupę inwalidzką. - Lekarze pisali, że jest niezdolny do walki. Później zabrali go do kolejnej komisji w Czernihowie. Tam również orzekli, że jest niezdolny do walki. Jednak kilka dni później został zmobilizowany. W kwietniu dowiedział się, że jedzie do Doniecka - relacjonuje Inna.
- Sam mi wtedy powiedział: to bilet w jedną stronę - dodaje łamiącym się głosem.
Wiktor najpierw trafił do Łymanu. Spędził tam trzy doby. Następnie przewieźli go pod Bachmut. 29 kwietnia 2024 roku jego brygada wyszła z Drużkiwki w obwodzie donieckim. 24 maja dostałam zawiadomienie, że zaginął na początku miesiąca. Od tamtej pory nie mam żadnych informacji.
- Czekam na niego. Każda wymiana jeńców to dla mnie nadzieja. Czeka na niego 19-letni syn i córka, która idzie teraz do pierwszej klasy podstawówki. Wszyscy na niego czekamy - mówi Inna.
Od władz oczekuje jednego. - Niech traktują nas tak, jak należy. Niech przyjdzie do nas choć jeden przedstawiciel władzy i powie nam: "dziękujemy, że wy też szukacie. Też coś dla was zrobimy". Nikogo takiego nie ma. Nikt nie chce pomóc. Sami walczymy, sami szukamy - podkreśla.
Wymiana jeńców w Dniu Niepodległości Ukrainy
W Dniu Niepodległości Ukrainy przeprowadzono wymianę jeńców z Rosją, w ramach której do ukraińskiej ojczyzny powrócili m.in. dziennikarz Dmytro Chyluk i były mer miasta Chersoń Wołodymyr Mykołajenko, który nie chciał współpracować z rosyjskimi władzami okupacyjnymi.
Prezydent Zełenski poinformował, że wymienieni zostali żołnierze ukraińskiej armii, Gwardii Narodowej, Straży Granicznej oraz osoby cywilne. "Większość z nich była więziona jeszcze od 2022 roku" – podkreślił. Strona ukraińska nie podała dokładnej liczby wymienionych jeńców, jednak Rosjanie wcześniej informowali o 146 osobach z obu stron.
z Kijowa Mateusz Czmiel, dziennikarz Wirtualnej Polski