"Morale poniżej dna". Wojskowi ostro o tym, co stało się na granicy

Trzech polskich żołnierzy zostało zatrzymanych przez Żandarmerię Wojskową po oddaniu strzałów ostrzegawczych w kierunku napierających na granicę migrantów. O ocenę sytuacji poprosiliśmy wojskowych. Eksperci są zgodni: żołnierze zareagowali w najlepszy możliwy sposób, a taki obrót sprawy fatalnie wpływa na morale wszystkich stacjonujących na granicy służb.

Żołnierz na polsko-białoruskiej granicy
Żołnierz na polsko-białoruskiej granicy
Źródło zdjęć: © East News | Mateusz Kotowicz/REPORTER
Justyna Lasota-Krawczyk

06.06.2024 13:38

Zdarzenie, do którego doszło na przełomie marca i kwietnia, opisał w środę Onet. W miejscowości Dubicze Cerkiewne polscy żołnierze użyli broni, kiedy przez ogrodzenie na polską stronę przedostała się grupa około 50 młodych mężczyzn. Oddali strzały ostrzegawcze w powietrze, a następnie rykoszetowe w ziemię. W sumie padły 43 strzały. Nikt z migrantów nie odniósł obrażeń.

Kiedy na miejsce dotarła Straż Graniczna i Żandarmeria Wojskowa, trzech żołnierzy zostało zakutych w kajdanki. Dwaj usłyszeli zarzuty i zostali zawieszeni. Areszt opuścili tylko dzięki koleżeńskiej zrzutce na prawnika.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Sprawa nie jest czarno-biała

Jak dowiedziała się Wirtualna Polska, biegły ocenił, że zachowanie żołnierzy, którzy oddali strzały ostrzegawcze w kierunku napierających migrantów, było niewłaściwe. Według naszych źródeł w prokuraturze, żołnierze kontynuowali strzelanie do migrantów strzałami alarmowymi, nawet po tym jak migranci się wycofali na stronę białoruską, w tym strzelali do nich przez płot.

Nasi rozmówcy ujawniają, że głównym materiałem dowodowym w sprawie jest nagranie z kamer Straży Granicznej. Dodają, że funkcjonariusze SG przekazali je do Żandarmerii Wojskowej, uznając, że zachowanie żołnierzy było niewłaściwe. "Strzelanie nie odbyło się w sposób bezpieczny. Żołnierze strzelali do migrantów, przez płot, nawet kiedy się cofnęli na stronę białoruską" - usłyszał dziennikarz WP Patryk Michalski.

Medal, nie kajdanki

O ocenę zdarzenia poprosiliśmy wojskowych. - Jeżeli sytuacja wyglądała dokładnie tak, jak została opisana, czyli mamy sforsowanie płotu, grupę młodych uzbrojonych w niebezpieczne narzędzia mężczyzn napierających na żołnierzy, to żołnierze zareagowali prawidłowo, zachowali zimną krew, nikt nie zginął, nikt nie został ranny - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską płk rez. Piotr Lewandowski.

Jak dodaje wojskowy, "ilość strzałów potwierdza, że początkowo nie reagowali". - Najpierw strzał ostrzegawczy w górę, później strzał dla efektu, np. w ziemię. Wtedy jest ryzyko rykoszetu, ale jest to działanie prawidłowe - zaznacza płk rez. Lewandowski.

- Po co żołnierze byli na granicy? Po to, żeby ich zatrzymać. Narzędziem żołnierza jest broń. To nie jest strażak z armatką wodną do rozganiania tłumu. Sposób przekroczenia granicy nie jest wykroczeniem, tylko przestępstwem - dodaje wielokrotny uczestnik zagranicznych misji bojowych.

- Jeżeli opis sytuacji jest ścisły i prawdziwy, to ci żołnierze zasługują na medal, a nie na wyprowadzenie ich w kajdankach - podkreśla.

Tego samego zdania jest gen. Roman Polko. - Im należy się medal za zachowanie zimnej krwi, bo nikt nie zginął - komentuje były dowódca jednostki GROM.

Cios w morale

Rozmówcy Wirtualnej Polski zwracają również uwagę na szerszy kontekst zdarzenia na polsko-białoruskiej granicy. Jak zauważają, ma on nie tylko fatalny wpływ na morale stacjonujących tam żołnierzy, ale też może zostać wykorzystany przez migrantów i wschodnie służby.

- Tacy żołnierze cały czas pełnią tam służbę, nie dziwię się, że nie strzelają, kiedy są teraz atakowani. Głównym czynnikiem aktywności żołnierza jest morale, o jakim morale mówimy w sytuacji, kiedy ludzie, którzy powinni dostać medal, są zakuwani w kajdanki? - pyta retorycznie płk rez. Lewandowski.

- Incydentalny przypadek można przeżyć, ale to rozbija morale żołnierzy. Morale jest poniżej dna. Druga strona widzi, co się dzieje. Ci agresorzy, kierowani przez rosyjskie czy białoruskie służby, jeszcze bardziej nacierają, udowadniają, że polskie elitarne jednostki są bezużyteczne. Znaleźli piętę achillesową i uderzają w nią bez skrupułów. My doprowadziliśmy do tej sytuacji przez brak procedur i odpowiedniego uposażenia żołnierzy - dodaje gen. Polko.

- To będzie rozgrywane w dwóch kierunkach. Po pierwsze, żeby sprowokować naszych żołnierzy, żeby ktoś zginął. Będą też działać w drugą stronę, żeby obniżyć morale: "Patrzcie na to, jak się traktuje żołnierzy na polskiej granicy". Trzeba też zachować ostrożność, żeby nie przesadzić w drugą stronę i żeby strzały nie padły w tłum - podkreśla płk rez. Lewandowski.

Brak przeszkolenia i uposażenia

Eksperci w rozmowie z Wirtualną Polską podkreślają, że żołnierze wysyłani na polsko-białoruską granicę nie są przygotowani do działania w takich warunkach. - Żołnierz tak działa, jak jest wyszkolony, a jest wyszkolony do zabijania. A nagle ma działać na zasadach Straży Granicznej. Ma broń, której de facto nie może użyć - wyjaśnia gen. Polko.

Były szef GROM dodaje, że żołnierze prawdopodobnie działali nie tyle w obawie o swoje życie, co nie chcieli dopuścić do rozbrojenia przed tłum. -  Kiedy naciera tłum, to pierwsze, co robi, to rozbraja żołnierza. Jeżeli tobie odbiorą broń i z tej broni ktoś zginie, to ty masz odpowiedzialność prawną. Wybrali najlepsze rozwiązanie w sytuacji, kiedy nie zostali odpowiednio wyposażeni i wyszkoleni - podkreśla ekspert.

- Dużym minusem jest, że my nie do końca wysyłamy ludzi dedykowanych do takich zadań. Potrzebne są szkolenia nie tylko żołnierzy, ale i ich dowódców. Szkolenie do misji zagranicznej trwało rok - zauważa płk rez. Lewandowski.

- Żołnierze są szkoleni do walk, gdzie wroga trzeba wyeliminować. Jeżeli go wysyłamy na granicę, gdzie nie może użyć broni, to po co mu ta długa broń. Nie mają podstawowych narzędzi, powinni ćwiczyć policyjną taktykę z tarczami, pałkami, bronią niezabijającą. Jeżeli chcemy skutecznie rozwiązać sytuację na granicy, to nie wysyłamy kukły. To ogromny brak odpowiedzialności przełożonych, którzy zgadzają się na stawianie żołnierzy w takiej sytuacji - dodaje gen. Polko.

O czym wie szef MON?

Całą sytuacja miała miejsce na przełomie marca i kwietnia. Dopiero po doniesieniach medialnych zareagował szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. "Zatrzymanie żołnierzy oddających strzały alarmowe w kierunku atakujących migrantów jest nie do przyjęcia. Działania Żandarmerii Wojskowej wobec zatrzymanych zostaną bezwzględnie wyjaśnione. Żołnierze stojący na straży bezpieczeństwa państwa muszą być pewni, że procedury prawne ich chronią. Będę zawsze stał po stronie honoru żołnierzy" - skomentował w środę późnym wieczorem wicepremier na platformie X.

- Pytanie czy znamy wszystkie fakty. Pojawia się pytanie, na ile prokuratura właściwie naświetla sprawę szefowi MON - zauważa płk Lewandowski. - Nie sądzę, żeby były wyroki, bo nikt nie został ranny, a nawet gdyby, to po to się wysyła wojsko, żeby bronili granicy - dodaje wojskowy.

- To jest skandal na wielu poziomach. Żołnierze powinni mieć parasol prawny nad sobą. Na szczęście jest światełko w tunelu i szansa na to, że wreszcie zasady działania wojska na granicy zostaną uregulowane - zauważa gen. Polko.

Justyna Lasota-Krawczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (734)