Modernizacja przestarzałego arsenału nuklearnego USA - wyzwanie, przed którym stanie kolejny prezydent
• USA stoją przed problemem modernizacji swojego arsenału nuklearnego
• Modernizacja całej triady nuklearnej może kosztować nawet 1 bln dol.
• Kluczowe decyzje będzie musiał podjąć przyszły prezydent USA
• Kolejna administracja poniesie też dużą część kosztów modernizacji
30.09.2016 16:47
Amerykański arsenał nuklearny jest stary. Najmłodsze elementy systemu broni atomowej USA mają już 25 lat, a najstarsze aż 62. Wszystkie pamiętają jeszcze czasy zimnowojennej rywalizacji ze Związkiem Radzieckim. Z kolei niektóre z zakładów badawczych i produkcyjnych, podlegające pod Departament Energii, mają już ponad 70 lat. Dlatego modernizacja amerykańskiej broni nuklearnym staje się dziś priorytetem. W pierwszej kolejności z tym wyzwaniem będzie się musiał zmierzyć kolejny prezydent USA.
Ostatnie decyzje Obamy
Z potrzeby modernizacji arsenału nuklearnego zdaje sobie sprawę także odchodząca administracja Baracka Obamy. Na początku tego tygodnia Ash Carter, sekretarz obrony USA, przybliżył sumy, które w najbliższych latach Pentagon wyda na utrzymanie i modernizację głowic jądrowych. W przyszłym roku będzie to blisko 19 mld dol., a w ciągu pięciu przyszłych lat zainwestowanych zostanie 108 mld dol.
Fundusze mają pomóc w utrzymaniu i modernizacji centrów dowodzenia, systemów komunikacyjnych oraz wywiadowczych. Program zakłada też wymianę interkontynentalnych pocisków balistycznych oraz okrętów podwodnych klasy Ohio, które są uzbrojone w pociski z głowicami jądrowymi.
- Jeśli nie zastąpimy tych systemów, po prostu zestarzeją się jeszcze bardziej, staną się niebezpieczne, nieefektywne i nie będzie można na nich polegać - tłumaczył Carter w bazie lotniczej Minot w Północnej Dakocie. Za pewien symbol można uznać fakt, że wypowiadał te słowa, stojąc obok bombowca strategicznego B-52, który po raz pierwszy wzniósł się w powietrze w 1952 roku, a po kolejnych modernizacjach setki tych maszyn nadal służą amerykańskim lotnikom. - Czas użytkowania większości z naszych systemów nośnych został już przedłużony o dekady w stosunku do oryginalnych założeń. Nie stoimy więc przed wyborem: wymieniać czy pozostawić. To w istocie wybór pomiędzy wymianą a utratą - argumentował Carter.
Atomowa Hillary, nuklearny Trump i dolarowa fortuna
Jeśli Hillary Clinton zostanie prezydentem, jedną z jej pierwszych decyzji będzie wszczęcie procesu tzw. nuclear posture review, który ma za zadanie ustalenie roli broni nuklearnej w militarnej strategii USA. Kandydatka zapowiedziała to w kampanii.
Z kolei Donald Trump zapowiedział rewolucję w podejściu do broni nuklearnej. Kandydat republikanów chciałby, aby sojusznicy USA mogli pozyskać własną broń nuklearną w celu odstraszania. Chodzi tu o zaopatrzenie Japonii i Korei Południowej we własne głowice, które miałyby powstrzymać nuklearne zagrożenie ze strony Korei Północnej.
W ocenie większości ekspertów zza oceanu ograniczenia budżetowe prawie na pewno zmuszą kolejnego prezydenta USA do tego, by ustali w jaki sposób i w jakim tempie realizować modernizację amerykańskiej broni nuklearnej. Czasu pozostaje niewiele, bo w kolejnej dekadzie kończy się planowane "życie" całej nuklearnej triady Stanów Zjednoczonych, a więc okrętów podwodnych, bombowców strategicznych oraz pocisków balistycznych w wyrzutniach lądowych.
Reuters podkreśla, że choć Biuro Budżetowe Kongresu szacuje, że siły nuklearne będą kosztowały USA 348 mld dol. do roku 2024, to jednak te obliczenia nie biorą pod uwagę najkosztowniejszych wydatków, które trzeba będzie ponieść właśnie w drugiej połowie okresu 2020-2030. Agencja podaje, powołując się na analizy niezależnych ekspertów, że modernizacja całej nuklearnej triady, rozłożona na okres 30 lat, może kosztować około 1 bln dol.
Skąd wziąć tyle pieniędzy?
Reuters podaje potencjalne możliwości, po które może sięgnąć kolejna administracja, by zgromadzić potrzebne środki. W grę wchodzi podnoszenie podatków, zwiększanie deficytu budżetowego, cięcia w kosztach programów socjalnych - wszystkie te kroki nie są popularne i na pewno nie ułatwią ewentualnej reelekcji. Alternatywą jest oczywiście okrojenie, a nawet porzucenie niektórych aspektów modernizacji lub po prostu odkładanie w czasie. Ten ostatni krok jest jednak dosyć ryzykowny, jeśli wziąć pod uwagę opisaną powyżej perspektywę rychłego "kresu" życia amerykańskich systemów nuklearnych.
Innym rozwiązaniem byłoby zmniejszenie liczby naziemnych wyrzutni poniżej planowanych 400 i/lub przedłużenie żywotności rakiet Minuteman III, w których mieszczą się głowice nuklearne o mocy 20 razy większej niż bomba zrzucona na Hiroszimę. Lądowa gałąź nuklearnej triady jest w ogóle najbardziej prawdopodobnym obszarem cięć. Wśród amerykańskich oficerów i polityków nie brak opinii, że wyrzutnie w podziemnych silosach nie mają wielkiego znaczenia strategicznego w porównaniu z bronią umieszczoną na ruchomych nośnikach pod wodą i w powietrzu. Wśród osób, które proponują ograniczenie tej części triady jest m. in. William Perry, sekretarz obrony USA w latach 1993-1997.
Amerykańscy analitycy podliczyli, że jeśli rozpisać plan modernizacji na kolejne 30 lat, to w najbardziej obciążających finansowo latach, gdy trzeba byłoby wymieniać najkosztowniejsze elementy systemów, wydatki nuklearne przekładałby się na ok. 5 proc. rocznego budżetu wojskowego USA. W takim ujęciu suma nie wydaje się oszałamiająca, jednak James Miller, były podsekretarz obrony w administracji Obamy, przestrzegał na przed takim ujęciem sprawy. - To już nie jest błąd zaokrąglania. Nie mam wątpliwości, że brakuje nam dziesiątków miliardów dolarów w tym okresie, by wypełnić globalną strategię - alarmował na łamach Reutersa.
Problem "znalezienia" tych dolarów spadnie na czyjeś barki już 8 listopada. Wówczas wyborcy wyłonią kolejnego prezydenta USA.