"Misja specjalna w Kijowie". Nieoficjalne kulisy podróży pociągiem przez Ukrainę
Premier Mateusz Morawiecki oraz wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński w środę przed południem wrócili do Polski z Kijowa. Jak ujawnia nam jeden z urzędników z otoczenia kancelarii premiera, który był zaangażowany organizację podróży polskich, czeskich i słoweńskich władz, w trakcie wyprawy do stolicy Ukrainy pociąg musiał się kilkukrotnie zatrzymywać. Miało to związek z zagrożeniem ze strony Rosjan.
16.03.2022 | aktual.: 16.03.2022 15:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dzień wcześniej premier Mateusz Morawiecki, wicepremier Jarosław Kaczyński, premierzy Czech Peter Fiala i Słowenii Janez Jansza spotkali się w stolicy Ukrainy z Prezydentem Wołodymyrem Zełenskim i premierem Ukrainy Denysem Szmyhą. W podróż do Kijowa udali się we wtorek rano specjalnym pociągiem.
Jeden z urzędników związany z kancelarią premiera, który współorganizował podróż przedstawicieli polskich władz do stolicy Ukrainy, przyznaje, że było to trudne wyzwanie w obliczu trwającej wojny.
- Pociąg, którym delegacja udała się do Kijowa był przygotowany i uzgodniony ze stroną ukraińską. Należał do ukraińskich kolei. Wyruszył ze stacji w Przemyślu we wtorek rano. Jechał do Kijowa ok. 10 godzin. Po drodze musiał się kilkukrotnie zatrzymywać. Podczas przejazdu pojawiały się różnego rodzaju alarmy. Zatrzymał się we Lwowie, gdzie miał miejsce alarm przeciwlotniczy – mówi nasz informator z otoczenia KPRM.
Jak informowały ukraińskie agencje informacyjne, faktycznie we wtorek przed południem we Lwowie ogłoszono alarm przeciwlotniczy. Syreny alarmowe zostały włączone o 11.39 lokalnego czasu. Alarm odwołano o godzinie 12.44.
- Przed wyjazdem do Kijowa premier Mateusz Morawiecki otrzymał raport o atakach w stolicy Ukrainy. Kilkadziesiąt minut przed tym, jak pociąg ruszył, zbombardowano bloki mieszkalne, zginęli niewinni ludzie. Mieliśmy świadomość, że nie będzie to bezpieczna wyprawa, ale też celowo ujawniliśmy, że pociąg z premierami państw europejskich kieruje się do Kijowa – mówi nasz rozmówca z rządowych źródeł.
Nieoficjalnie, Kancelaria Premiera nie podawała dokładnych godzin przejazdu pociągiem i nie informowała o dokładnej trasie, ze względu na działania wojenne na terytorium Ukrainy. Jak informuje nasz rozmówca, pociąg wjeżdżał do Kijowa od strony południowej, a więc w miejscu, gdzie jest rozmieszczony jeden z kierunków natarcia wojsk rosyjskich.
- Po tym, jak pociąg dojechał do Kijowa delegacja udała się do miejsca, gdzie przebywał prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Na miejscu był obecny już ambasador RP w Kijowie Bartosz Cichocki. W stolicy Ukrainy trwała już wówczas godzina policyjna, przejazd na spotkanie musiał być skoordynowany z ukraińskimi służbami. Delegacja na spotkanie jechała w kolumnie ukraińskich żołnierzy. Bezpośrednio po zakończeniu rozmów, od razu udała się do pociągu i wyruszyła w powrotną podróż. Trwała ona również ok. 10 godzin – ujawnia informator.
Po spotkaniu, prezydent Wołodymyr Zełenski dziękował premierom Polski, Czech i Słowenii za wizytę w Kijowie i wsparcie dla Ukrainy. "Jestem przekonany, że z takimi przyjaciółmi, z takimi krajami, sąsiadami, partnerami rzeczywiście damy radę i zwyciężymy" – mówił ukraiński przywódca.
Światowe media, komentując wtorkową wizytę premierów Polski, Słowenii i Czech w Kijowie, piszą o odwadze i solidarności tych polityków oraz o ryzyku wiążącym się z taką podróżą. Podkreślana jest też historyczna waga tego wydarzenia. Niektóre media zauważają, że Polska słusznie przez lata ostrzegała Europę przed rosyjską agresją, ale jej głos nie został wówczas wysłuchany.
O bieżących wydarzeniach ws. wojny na Ukrainie możesz przeczytać tu.