Polska"Miotacz ognia" w salonie, czyli przeprowadzka po polsku

"Miotacz ognia" w salonie, czyli przeprowadzka po polsku

Życie Jamiego S. nie jest łatwe. Tym razem Angol przeżywa katusze i szok kulturowy w związku z przeprowadzką do nowego domu. Dlaczego to doświadczenie wywołuje u niego całkowitą dezorientację?
Okazuje się, że problem pojawia się już przed drzwiami, bo aby wejść, trzeba wcisnąć jakiś kod, czasami trzeba wcisnąć najpierw swój numer mieszkania, a potem jakiś kod, a czasem trzeba zagwizdać polski hymn narodowy od tyłu, stojąc na jednej nodze - wylicza Jamie Stokes w felietonie dla Wirtualnej Polski.

"Miotacz ognia" w salonie, czyli przeprowadzka po polsku
Źródło zdjęć: © WP.PL

09.09.2010 14:21

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Przeprowadzka do nowego domu zawsze powoduje u mnie całkowitą dezorientację. Przykład? Kilka dni zajęło mi znalezienie najwłaściwszego miejsca na herbatę, a potem zapamiętanie, gdzie to miejsce się znajduje. Istnieją oczywiście i przyjemne aspekty. Naturalną konsekwencją przeprowadzki jest wyprawa do sklepu i zakup przeróżnych sprzętów gospodarstwa domowego, których – z jakichś tajemniczych powodów – nie potrzebowało się w poprzednim miejscu zamieszkania. W szaleństwie postprzeprowadzkowych zakupów kupiłem sobie na przykład gaśnicę - pierwszą w swoim życiu, co jest bardzo ekscytujące. Kusi mnie, żeby jej użyć. Po cichu liczę na jakiś mały, niezagrażający życiu pożar, najlepiej przed końcem przyszłego listopada, bo wtedy upływa jej data ważności. Przypuszczam, że gaśnica uruchomiona po upływie daty ważności zachowuje się jak miotacz ognia. Znalezienie odpowiedniego miejsca dla mojej gaśnicy zajęło mi prawie cały dzień. Chciałem, aby leżała blisko rzeczy, które mogą się łatwo zapalić, ale jednocześnie nie zbyt
blisko, gdyż przy okazji mogłaby zapalić się sama. Wyszło mi, że najbardziej sensowym miejscem będzie środek pokoju; także dlatego, że mogłaby przyciągać uwagę gości. Powody protestu mojej żony – choć sformułowane bardzo mocno - uznałem za nielogiczne.

"Musimy doświadczać rytuałów przejścia

W Polsce – nie tak jak w Anglii – większość mieszczuchów mieszka w blokach. Niektóre są ogromne i pełne blichtru, inne – małe i obskurne, ale wszystkie należą do wspólnoty. Oznacza to, że przeprowadzając się do takiego budynku w Polsce, doświadczyć musimy dwóch bardzo istotnych rytuałów przejścia: nauczenia się, jak działają drzwi wejściowe i znalezienia miejsca, gdzie powinno wyrzucać się śmieci. Brzmi to może jak coś oczywistego, ale w praktyce bywa stresujące i czasochłonne, wierzcie mi.

Wydostanie się z budynku powinno być, przynajmniej teoretycznie, proste. W rzeczywistości łączy się często ze znalezieniem przełącznika, który elektronicznie otwiera drzwi poprzez system domofonu. Projekt i umiejscowienie tych przełączników nie mają charakteru standardowego – często wyglądają one identycznie jak wyłączniki światła i dzwonki do drzwi. W dodatku rzadko znajdują się tuż koło drzwi wyjściowych, co może być przyczyną spędzenia uroczych kilka minut na kręceniu się wokół wyjścia, dzwonieniu do cudzych mieszkań i bawieniu się we włączanie i wyłączanie światła.

"Kim jest tajemniczy pan w uniformie?"

Dostanie się do budynku bywa jeszcze trudniejsze. Czasami potrzebujesz klucza, czy też – mówiąc konkretniej – potrzebujesz klucza innego niż ten, który akurat próbujesz na siłę wcisnąć w drzwi. Przy okazji – dlaczego w świeżo otrzymanym zestawie kluczy zawsze znajduje się jeden taki, który nie pasuje do niczego? To przyprawia mnie o bezsenność. Czasami, aby wejść, trzeba wcisnąć jakiś kod, czasami trzeba wcisnąć najpierw swój numer mieszkania, a potem jakiś kod, a czasem trzeba zagwizdać polski hymn narodowy od tyłu, stojąc na jednej nodze.

W moim nowym bloku dodatkowe utrudnienie procedury wejścia ma kształt mężczyzny w uniformie, który siedzi koło drzwi. Nie wiem, na czym ma polegać jego praca, oczywiście poza wspomnianym siedzeniem i czytaniem gazety. Nie siedzi przy biurku – znaczy nie jest recepcjonistą, i nie siedzi tam codziennie - znaczy, że nie jest ani ochroniarzem ani portierem. Jego motywy i intencje pozostają dla mnie tajemnicą. Kiedy widzę go siedzącego w jego mały pokoiku, czytającego gazetę, ale z jednym okiem skierowanym w stronę drzwi, nigdy nie wiem, czy powinienem powiedzieć mu „dzień dobry” czy też nie. Raz jeden potrzebowałem go, aby zapytać, gdzie wyrzuca się śmieci, ale akurat wtedy go nie było. Szkoda, bo mógłby okazać się wyjątkowo pomocny. Mój nowy blok to duży budynek pełen tajemniczych drzwi i schodów, z których żadne zdają się nie prowadzić do bajecznej komnaty ze śmieciami. Spędziłem pół godziny, kręcąc się po piwnicach i korytarzach pełnych przewodów, zanim udało mi się wreszcie ją znaleźć – ukrytą za
zamkniętymi, stalowymi drzwiami z tyłu budynku. Przynajmniej już wiem do czego służy ten czwarty, tajemniczy klucz w moim zestawie.

Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Komentarze (69)