Mykoła Solski© Materiały prasowe

Minister rolnictwa Ukrainy: Wasi producenci skorzystali na imporcie naszego zboża

Tatiana Kolesnychenko
26 kwietnia 2023

- Współpraca między Ukrainą i Polską przynosiła obopólne korzyści. Z taniego zboża produkowano pasze, które pozwoliły hodowcom rozszerzyć biznes. Niektóre polskie firmy pobiły rekordy sprzedaży. Traktujemy jednak z szacunkiem decyzję, którą podjęła Warszawa – mówi w rozmowie z WP Mykoła Solski, minister rolnictwa Ukrainy.

Tatiana Kolesnychenko: W maju 2022 roku podpisywał pan w Warszawie porozumienie o uproszczeniu eksportu produktów rolno-spożywczych z Ukrainy. Prawie rok później jechał pan ponownie do Warszawy, żeby zażegnać największy kryzys w relacjach polsko-ukraińskich, spowodowany właśnie tym ułatwieniem. Co poszło nie tak? Kto nie dotrzymał umowy?

Mykoła Solski: Nie nazwałbym tego kryzysem, tylko dyskusją. Wyniknął problem, który przedyskutowaliśmy i częściowo załatwiliśmy. Jest to normalna sprawa między sąsiadami i dobrymi przyjaciółmi.

W wyniku niekontrolowanego importu zbóż i innych produktów rolnych z Ukrainy pański odpowiednik, minister rolnictwa Henryk Kowalczyk, stracił stanowisko. Więc jednak to było coś więcej niż po prostu "dyskusja".

Rolnictwo jest bardzo specyficzną branżą, na którą wpływa wiele czynników. W tej konkretnej sytuacji zaważyły dwa – czynnik lokalny i globalny. Zarówno w Ukrainie, jak i Polsce w branżę zaangażowanych jest tysiące osób. To jest czyjś elektorat. Kontekst polityczny nie jest więc bez znaczenia.

Drugą zmienną jest to, że do Polski trafiły duże ilości zboża z Ukrainy. Jesienią ceny na nie były bardzo dobre. Ale normalne dla każdego biznesu jest chcieć jeszcze więcej. Zamiast sprzedać, rolnicy czekali na wiosnę, licząc, że tradycyjnie w tym okresie ceny wzrosną jeszcze bardziej.

Ale w tym sezonie zaczęły spadać i to nie przez Ukrainę, tylko czynniki globalne. Brazylia zebrała rekordowe plony i kolejny rok zapowiada się podobnie. To wpłynęło na ceny na całym świecie. Zamiast rosnąć, ceny poszły w dół, więc rolnicy mogą sprzedawać zboże za cenę mniejszą od oczekiwanej.

Zdaniem rolników ich trudna sytuacja wynika między innymi z powodu "zboża technicznego", które trafiało do Polski bez kontroli sanitarnej, bo było przeznaczone do spalania albo produkcji pelletu, ale w końcu sprzedawano je do młynów, jako polskie. Ukraina bada tę sprawę?

Cała ta sytuacja jest dla mnie niezrozumiała. Każde zboże przeznaczone na eksport przechodzi badania sanitarne w Ukrainie. Już wcześniej przyjęliśmy europejski system kontroli żywności i system RASFF [System Wczesnego Ostrzegania o Niebezpiecznej Żywności i Paszach, ang. Rapid Alert System for Food and Feed - red.], co było jednym z warunków dopuszczenia ukraińskiej produkcji na europejskie rynki.

Polska, jeśli ma jakieś podejrzenia, może wykonać ponowną kontrolę, ale z założenia ufa naszym służbom sanitarnym. Jest to efekt naszej umowy, tej zawartej w zeszłym roku. Biorąc pod uwagę sytuację w Ukrainie, zablokowane porty i potrzebę wywożenia produkcji rolnej drogą lądową, Polska zgodziła się usprawnić odprawy na granicy. Kontrole dotyczą więc w głównej mierze dokumentacji. Jestem za to bardzo wdzięczny.

Więc chce pan powiedzieć, że "zboże techniczne" również było badane?

Nie wiem, czym jest "zboże techniczne".

Ale może o tym wiedzieć ukraiński biznes. Jest coraz więcej głosów, że w ten proceder są zamieszane firmy z obu stron granicy. Polska prokuratura już wszczęła śledztwo w tej sprawie.

Więc zaczekajmy na wyniki tego śledztwa.

W jednym z wywiadów mówił pan, że podczas "bardzo trudnych" negocjacji w Warszawie dotyczących odblokowania tranzytu i importu ukraińskich produktów rolnych "decydujące było pryncypialne stanowisko Wołodymyra Zełenskiego w sprawie obrony interesów Ukrainy". Czy chodziło o wcześniejsze ustalenia, które zapadły podczas wizyty ukraińskiego prezydenta w Warszawie?

Wychodziliśmy z założenia, że mamy pewne ustalenia i na ich podstawie stworzymy procedury. Chodziło o to, że Ukraina powstrzyma się od sprzedaży na polskim rynku czterech rodzajów zbóż, aby polscy rolnicy mogli sprzedać własną produkcję. I to na rozwiązaniu tego problemu byliśmy skupieni z moim odpowiednikiem, ministrem rolnictwa i rozwoju wsi Robertem Telusem.

Na kilka tygodniu przed zamknięciem granicy dla ukraińskiej żywności, ilość importowanego do Polski zboża była już prawie zerowa. Na przejściach granicznych prawie nie przepuszczano tirów ze zbożem.

Kiedy pan się dowiedział o tym, że od soboty 15 kwietnia Polska zamierza wprowadzić zakaz importu wszystkich ukraińskich produktów rolno-spożywczych?

O tym, że takie rozporządzenie jest przygotowywane, dowiedzieliśmy się w piątek wieczorem.

Czyli na kilka godzin przed całkowitym zamknięciem granicy?

Nie chcieliśmy, żeby sprawy potoczyły się tym torem. Ale rozumiemy, że w Polsce sytuacja była złożona, więc rząd miał prawo podjąć odpowiednie decyzje i my to szanujemy.

W żaden sposób nie zmienia to relacji między Ukrainą i Polską. Nasze stanowisko jest takie: wy podjęliście decyzję, więc teraz musimy usiąść i razem przedyskutować, co zrobić dalej. Dla nas to przyjemność jeszcze raz spotkać się z polskimi kolegami.

Na briefingu dla ukraińskich mediów wspominał pan, że straty Ukrainy po zablokowaniu przez Polskę eksportu są szacowane na setki milionów dolarów. Gdzie tu miejsce na "przyjemność"?

Myślę, że jest to strata obopólna. Ale dokładne liczby poznamy niebawem. Na razie dla nas najważniejsza jest ostateczna decyzja Komisji Europejskiej w sprawie zakazu importu produktów rolnych z Ukrainy. Ma ona zapaść w najbliższym czasie i zdecyduje o tym, co będzie dalej.

Początkowo Polska, Bułgaria, Rumunia, Słowacja i Węgry domagały się zakazu importu ukraińskiego zboża na swoje rynki, a także rekompensat dla rodzimych rolników. Jednak teraz Bruksela rozważa zakaz importu ukraińskiej pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika w całej Unii. Co, jeśli taka decyzja zapadnie?

Dla jasności: zdecydowana większość ukraińskiego zboża przyjeżdżała przez terytoria krajów sąsiadujących tylko tranzytem do portów albo innych państw UE.

W przypadku Polski tranzyt wynosił 60 proc., Słowacji - 80 proc., a Rumunii i Węgier – 90 proc.

Zawsze mieliśmy odbiorców zboża w Europie. Zdarzały się takie sezony, kiedy Hiszpania i Włochy niemal całość kukurydzy kupowały z Ukrainy. Teraz - z powodu dotkliwej suszy i wywołanego nią nieurodzaju - dostępnością ukraińskiego zboża są bardzo zainteresowane Węgry.

Więc z dużym spokojem i zrozumieniem obserwujemy negocjacje, toczące się w Brukseli. Nie zakładamy scenariusza, w którym UE nałoży zakaz na import ukraińskiego zboża.

Warszawa i Kijów porozumiały się w sprawie zawieszenia do początku nowego sezonu, czyli do 30 czerwca. Co dalej?

Szczerze mówiąc, jeszcze nie zaczęliśmy tej rozmowy. To będzie temat kolejnych spotkań.

A jeśli Polska nie zniesie ograniczeń? Czy Kijów rozważa w takim przypadku podjęcie lustrzanych kroków?

Nie zakazy, tylko negocjacje powinny być głównym sposobem rozwiązywania problemów między Ukrainą a Polską. Jestem pewien, że jeszcze nie raz pojawią się pytania, nad którymi będziemy debatować. Ale nie możemy pozwolić, żeby nasi wrogowie to wykorzystali. Rosyjska inwazja dobitnie uświadomiła obu stronom, jak bardzo są ważne dobre relacje między nami.

Wcześniej pan mówił, że decyzja Polski była "przykrą dla Ukrainy".

Ależ nieporozumienia zdarzają się również między dobrymi przyjaciółmi, a nawet w rodzinach. Ale to nie zmienia faktu, że pozostają sobie bardzo bliscy.

Kiedy rok temu Polska otworzyła rynek dla ukraińskiej żywności, o co poprosiła w zamian?

Polsce zależało na eksporcie wieprzowiny do Ukrainy, więc uzgodniliśmy procedury i otworzyliśmy nasz rynek.

Więc była to dwustronna umowa – Polska otwiera swój rynek, a Ukraina swój?

Nie stawialiśmy sobie warunków. Nasze relację z Polską nie są tylko na poziomie handlowym. To nie jest "coś za coś". Raz my mamy jakieś prośby, kiedy indziej Polska.

Takie podejście przynosi obopólne korzyści. Dzięki zbożu z Ukrainy polscy rolnicy byli w stanie wyprodukować więcej mięsa, mleka, serów, które potem eksportowała Ukraina.

Cieszymy się, że polskie firmy pracują na ukraińskim rynku. W ubiegłym roku odnotowaliśmy wzrost eksportu polskiej żywności o 16 proc. Jego wartość wzrosła z 811,5 mln do 945,3 mln euro.

Więc nasza współpraca była konstruktywna i mamy nadzieję, że będzie trwała nadal. Na razie najważniejsze, że tranzyt ukraińskiej produkcji rolnej przez polską granicę został odblokowany.

Stało się to w nocy z 21 na 22 kwietnia. Jak teraz przebiega odprawa celna? Czy w pana ocenie czas kolejek się wydłużył?

Zbyt wcześnie, aby to oceniać. Proces ruszył, kolejki będą się skracać. Są jeszcze pewne problemy, które będziemy omawiać z Polską. Potrzeba czasu, żeby wypracować procedury i wszystko ułożyć.

Nie widzi pan zagrożenia, że za chwilę sytuacja może się powtórzyć? Wprawdzie tranzyt żywności z Ukrainy będzie śledzony za pomocą elektronicznego systemu SENT, a w niektórych przypadkach służby celne będą eskortować ładunki. Jednak producenci drobiu już teraz alarmują, że mięso z Ukrainy jedzie tranzytem do Holandii, tam zmienia "tożsamość" i znowu wraca na polski rynek. To tylko jeden z przykładów.

Jestem pewien, że do takiej sytuacji nie dojdzie. Z prostego powodu – nie będzie to opłacalne. Zwłaszcza jeśli chodzi o mięso drobiowe i jaja. Polska miała do tych produktów dodatkowe zastrzeżenia, o których na razie nie mogę powiedzieć więcej. Oprócz tego system kontroli na terenie UE już nie jest w gestii Ukrainy. Nie mamy wpływu na to, czy jakieś produkty będą wwożone na przykład przez Słowację, czy Węgry, następnie trafią na polski rynek.

W ubiegłym roku zbiory w Ukrainie były o 40 proc. niższe niż w 2021 r. Spowodowała to wojna, okupacja terytoriów na wschodzie i południu kraju, zaminowanie gruntów rolnych. Jakie są prognozy na ten sezon?

Na razie prognoza zakłada 10 proc. spadek w porównaniu do poprzedniego roku. Ale jest ona dosyć umowna, bo nikt nie wie jaka pogoda będzie w tym sezonie. Liczymy, że zbiory będą tylko nieznacznie mniejsze, bo każda redukcja będzie tragedią dla Ukrainy. Nasi rolnicy mogą tego nie przetrwać, bo już w tym roku większość z nich przez utratę gruntów i droższą logistykę była na minusie.

A więc w przyszłym sezonie problem powróci. Widzi pan jakieś systemowe rozwiązanie?

Jedynym systemowym rozwiązaniem jest zwycięstwo nad Rosją, które doprowadzi do odblokowania ukraińskich portów morskich. Polska to doskonale rozumie i dlatego nas wspiera.

Nie obawia się pan, że sytuacja z napływem ukraińskiej żywności uświadomiła krajom sąsiadującym, że wejście Ukrainy do UE może znacząco utrudnić życie ich lokalnemu biznesowi? Czy jest ryzyko, że te kraje nie będą już tak chętnie wspierać Ukrainy na ścieżce do eurointegracji?

Ukraina walczy z rosyjskim agresorem, który dziś zagraża nam, a w przyszłości będzie również groził Europie. Ale my też mamy prawo do normalnego życia. Mamy prawo prowadzić biznes, zarabiać. Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. Oczywiście w przyszłości te rozmowy będą bardzo trudne. Ale negocjacje są podstawą funkcjonowania UE i teraz zdobywamy pierwsze doświadczenie w ich prowadzeniu.

Ukraińskie rolnictwo jest bardzo silne i może wprowadzić duże zmiany na europejskim rynku. Ale też widzimy, że dzięki nam UE może stać się silniejsza. Przy mądrym podejściu to wszystkim przyniesie więcej zysków niż strat. Uważam, że plusy przeważą nad minusami.

Ostatnia sytuacja pokazała, że jest raczej odwrotnie.

Można odnieść takie wrażenie słuchając polityków. Ale proszę popatrzeć na wyniki polskiego sektora rolniczego za 2022 rok. Czy wie pani jak wzrosła produkcja mięsa i produktów mlecznych? O 37 proc. w ciągu roku!

W 2022 roku produkcja mięsa drobiowego w Polsce wzrosła o 8,2 proc. Wasz kraj stał się jednym z liderów w UE w eksporcie do krajów trzecich. W I kwartale 2023 roku Polska sprzedała tylko samej Ukrainie 10,5 tys. ton drobiu, czyli 2,5 razy więcej niż Ukraina Polsce.

W styczniu-lutym 2023 roku Ukraina zaimportowała 4,2 tys. ton serów. Były one sprowadzane głównie z Polski (42 proc). Sama Ukraina wyeksportowała w styczniu-lutym 2023 roku 1,3 tys. ton serów.

Te fantastyczne wyniki są możliwe dzięki importowi taniego zboża z Ukrainy, z którego powstały pasze dla zwierząt. Niektóre branże biły rekordy sprzedaży, a to oznacza wyższe wpływy do polskiego budżetu, utrzymania tysięcy miejsc pracy, nowe projekty i inwestycje w waszym kraju.

Ale teraz to polscy rolnicy wytykają Ukrainie niską jakość sprowadzanej żywności. Producenci mięsa - salmonellę w drobiu. Młynarze – pleśń i pasożyty w zbożu.

Już mówiłem, że ukraiński i europejski system kontroli jakości są maksymalnie zbliżone. Tak, trafiają się rzadkie przypadki, kiedy są uwagi odnośnie do ukraińskich produktów rolnych, ale takie sytuacje zdarzają się w absolutnie wszystkich państwach. Niestety, jeśli zboże stoi w wagonach tygodniami, a czasem nawet miesiącami i jest narażone na zmiany temperatur, to każde bez względu na pochodzenie - ukraińskie, polskie, amerykańskie – zacznie się psuć. Jestem absolutnie pewien jakości ukraińskiej żywności.

Tylko Polska, od stycznia ubiegłego roku do 15 kwietnia tego roku, zamieściła w systemie RASFF 39 powiadomień dotyczących produktów z Ukrainy. Z całej UE takich powiadomień jest 63. To mało?

Jeśli przeliczyć te zgłoszenia na dziesiątki tysięcy kontraktów, które zawarto między europejskimi i ukraińskimi firmami, to bardzo mało. Nie bagatelizuję jednak zagrożenia. Każdy przypadek powinno się traktować poważnie, ale się nie oszukujmy, każde państwo, produkujące żywność czasem zderza się z takimi sytuacjami. Mówienie o tym, że cała żywność z Ukrainy jest niskiej jakości jest po prostu nieuczciwe.

Ale jakość ukraińskiej żywności była jeden z głównych oficjalnych powodów zakazu wwozu produktów rolnych z Ukrainy. "Ze względu na to, w celu ochrony życia i zdrowia ludzkiego, została podjęta decyzja o wydaniu rozporządzenia"– uzasadniało Ministerstwo Rozwoju i Technologii.

Cała ta sytuacja uzmysłowiła mi, że nasi rolnicy mogą czuć dumę. Jesteśmy konkurencyjni nawet w sytuacji wielkoskalowej wojny. Rywalizujemy na europejskich rynkach, na których rolnicy mają nieporównywalnie lepsze warunki ze względu na dotacje. To wszystko jest dowodem jakości ukraińskiej żywności.

Ciężko będzie zdobyć to zaufanie, jeśli Ukraina nie wprowadzi unijnych normy produkcji żywności. Wystarczy teraz posłuchać polskich rolników: ukraińskie mięso jest tanie, bo producenci nie muszą spełniać tak norm jakości, ochrony środowiska i dobrostanu zwierząt.

Większość bezpośrednich wydatków w przypadków hodowców zwierząt jest związana z zakupem karmy. Jestem pewien, że nasza produkcja jest bardzo zbliżona do polskiej z prostego powodu – technologia na całym świecie jest taka sama. Budujemy podobne hale produkcyjne, ubojnie. Kupujemy ten sam sprzęt do ich obsługi.

Jeśli chodzi o wymogi do bezpieczeństwa pasz, opracowaliśmy przepisy krajowe, które są w pełni dostosowane do wymogów UE. Ustawę "O medycynie weterynaryjnej" już przegłosował ukraiński parlament, a prezydent ją podpisał. Przepisy wejdą w życie rok po zakończeniu stanu wojennego. Będą regulować kluczowe kwestie związane z ochroną zdrowia i dobrostanu zwierząt oraz stosowaniem leków weterynaryjnych.

A pestycydy? W zbożu sprowadzonym z Ukrainy wykryto chlorpyrifos, którego stosowanie jest zakazane w UE.

To proszę się przyjrzeć jakie preparaty są stosowane w UE, USA, Brazylii i Ukrainie. 90 proc. z nich będzie się pokrywać. Pozostałe 10 procent, to pestycydy, których stosowanie w UE zostało zakazane dopiero w ostatnich latach.

Chlorpyrifos, o jakim pani mówi, trafił na czarną listę dopiero w 2019 roku. UE jednak dopuszcza import żywności, wyprodukowanej z użyciem tego preparatu pod warunkiem, że jego ślad nie jest już wykrywany w jedzeniu.

Ukraina nie zabroniła stosowania chloropiryfosu i chloropiryfosu metylowego, ale w październiku 2020 roku wprowadziła nowe normy. Najwyższy dopuszczalny poziom pozostałości (NDP) dla tych preparatów w żywności i paszy (np. dla nasion oleistych i zbóż oraz produktów z nich wytworzonych) obniżono do 0,01 mg/kg, czyli do poziomu dopuszczalnego w Unii Europejskiej.

Oczywiście sytuacje, w których w żywności wykrywa się przekroczenie dozwolonej normy takich substancji są alarmujące. Tak nie powinno być i będziemy nad tym pracować. To jednak są wyjątki.

Ukraina musi jeszcze wdrożyć wiele aktów prawnych UE. Liczą one tysiące stron, z czego 40 procent dotyczy rolnictwa. Inne kraje miały lata na dostosowanie się. My robimy to znacznie szybciej. Planujemy w pełni dostosować ramy prawne w ciągu dwóch-trzech lat.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
zboże z ukrainyhenryk kowalczykrobert telus