ŚwiatMilinkiewicz spotkał się z doradcą Putina

Milinkiewicz spotkał się z doradcą Putina

Lider białoruskich sił opozycyjnych Alaksandr Milinkiewicz powiedział PAP, że podczas spotkania z nim doradca prezydenta Władimira Putina, Siergiej Karaganow ocenił, iż sojusz z prezydentem Alaksandrem Łukaszenką dyskredytuje Rosję.

16.12.2006 | aktual.: 16.12.2006 17:55

Milinkiewicz rozmawiał z Karaganowem podczas niedawnego szczytu NATO w Rydze. Zaznaczył, że nie było to jedyne ich spotkanie i że spotykał się też z innym doradcą Putina, Glebem Pawłowskim.

Ale Karaganow nie mówił: ty będziesz następcą Łukaszenki lub będzie nim tamten. Ciągle tylko powtarza, że sojusz z takim człowiekiem jak Łukaszenka to dyskredytacja dla Rosji. On jako jeden z pierwszych zaczął mówić o dyskredytacji Łukaszenki, a przedtem mocno go popierał - wyjaśnił Milinkiewicz. Zastrzegł, że Karaganow nie występował jako przedstawiciel Kremla. Chyba nie był i nie mógł być upoważniony. On ma jednak wpływy, jest człowiekiem, którego słuchają, nie wiem w jakim stopniu. Przedstawiał opinię elity moskiewskiej i swoją własną- dodał lider białoruskiej opozycji.

"Kreml rozczarował się do Łukaszenki"

Zaprzeczył doniesieniom prasowym, jakoby w jego spotkaniu z Karaganowem uczestniczył też Zbigniew Brzeziński, były doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta USA Jimmy'ego Cartera. To były odrębne spotkania - zaznaczył. Podkreślił, że nie wie, kogo Kreml upatrzył sobie na ewentualnego następcę Łukaszenki. Według Milinkiewicza, wygląda na to, że Kreml naprawdę rozczarował się do Łukaszenki. Moskwa liczyła, że od Białorusi zacznie się ponowna integracja obszaru poradzieckiego. Łukaszenka nie spełnił obietnic i cierpliwość się skończyła, rozpoczął się więc eksperyment z naciskiem ekonomicznym na jego reżim.

Ale oni nie chcą po prostu zniszczyć Łukaszenki, chcą być pewni, że spełni się ich scenariusz, że na jego miejsce przyjdzie ktoś, kto odpowiada ich interesom - ocenił lider białoruskiej opozycji. Jego zdaniem, Moskwa chciałaby widzieć na czele Białorusi człowieka wybranego demokratycznie albo prawie demokratycznie, który kontynuowałby integrację z Rosją, nie tylko ekonomiczną, ale także polityczną.

Milinkiewicz uważa, że na Białorusi niemożliwy jest ukraiński scenariusz, bo tam "rewolucja przyszła z góry". Tam elita mobilizowała ludzi, a u nas nie ma oligarchów. U nas to będzie ruch oddolny - ocenił. Ostrzegł przy tym, że jeśli opozycja nie będzie zjednoczona, to "przegra z nomenklaturą nawet wolne wybory".

Podkreślił, że właśnie wolne wybory są celem tworzonego przez niego ruchu "O wolność". Powtórzył, że cel ten może osiągnąć "tylko ulica". Przyznał, że opozycja nie może liczyć na ponad połowę głosów. W wyborach mamy 20-30% i to już ogromny sukces, ale jeszcze nie większość. Większość nie wierzy ani nam, ani jemu. Ale w warunkach dyktatury na pewno nie zdobędziemy tych 50%- powiedział. Według niego, ulica może doprowadzić do wolnych wyborów, gdy zbierze się kilkaset tysięcy ludzi. To ogromny problem wyciągnąć te 300 tys. na ulicę - przyznał. Ocenił, że potrzebna jest "motywacja, wiara, przełamanie strachu", przyczynić się do tego może również niezadowolenie. Rosja może do tego doprowadzić - nie wykluczył.

"Żadnych wyborów nie będzie"

Milinkiewicz nie ukrywa, że koalicja opozycyjna, w której skład wchodzi 11 partii, nie jest już tak zjednoczona, jak w czasie wyborów prezydenckich na wiosnę. Podziały przebiegają zarówno wzdłuż linii politycznych między lewicą i centroprawicą, jak i według poglądów na sposób dalszego działania. Współpraca jest średnia, ale jest. Trwają przygotowania do styczniowych wyborów lokalnych, podzieliliśmy okręgi. Jakaś praca jest, choć chciałoby się więcej - powiedział. W ramach przygotowań do wyborów Milinkiewicz jeździł po kraju i zbierał podpisy na opozycyjnych kandydatów w wyborach lokalnych. Odwiedziłem 23 miasta. W małym miasteczku to wydarzenie, gdy przyjeżdża Milinkiewicz - wyjaśnił. Trzeba zaznaczyć, że w istocie żadnych wyborów nie będzie. Władza jest tak wystraszona, że nie dopuści, aby opozycja dostała się nawet do rad lokalnych, choć one i tak o niczym nie decydują. Uczestniczymy w kampanii, bo to jest szansa na dotarcie do ludzi - zastrzegł.

Podkreślił, że jest przeciwny bojkotowi wyborów, bo w kampanii wyborczej przedstawicielom odciętej od mediów opozycji wolno spotykać się z ludźmi, chodząc od drzwi do drzwi. Bez kampanii milicja od razu by mnie za to aresztowała - przypomniał.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)