Milczący Ziobro, tajemnicza prezes Manowska i nowa "nadzwyczajna kasta"
Sąd Najwyższy nie wie, ile dokładnie zarabiają osoby zasiadające w Izbie Dyscyplinarnej. Pierwsza prezes Małgorzata Manowska przyznaje, że dałoby się to policzyć, ale byłyby to bardzo skomplikowane operacje księgowe. W związku z tym nikt liczyć nie będzie.
- Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ogłosił 16 lutego 2022 r., że system "Pieniądze za praworządność", zaskarżony przez Polskę i Węgry, jest legalny. Oznacza to, że możemy nie dostać z UE ok. 270 mld zł z Funduszu Odbudowy i ok. 440 mld zł przysługujących nam z racji perspektyw finansowych.
- Jednym z istotnych elementów łamania praworządności przez Polskę jest według TSUE istnienie w obecnym kształcie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego powołanej w 2018 r.
- W lipcu 2021 r. TSUE orzekł, że izba nie jest niezależnym i bezstronnym sądem. W czasie jej istnienia Polsce naliczana jest kara w wysokości miliona euro dziennie. Dotychczas kosztowało nas to już ponad 100 mln euro. Licznik nadal bije.
- Na istnieniu Izby Dyscyplinarnej tracą wszyscy Polacy, a ile zyskują sami sędziowie izby? Wirtualna Polska postanowiła to sprawdzić. Według pierwszej prezes SN, Małgorzaty Manowskiej nie da się tego prosto ustalić, bo wymagałoby "skomplikowanych operacji księgowych".
W listopadzie 2021 r. poprosiliśmy pierwszą prezes Sądu Najwyższego o wskazanie, jakie wynagrodzenia (wraz ze wszystkimi dodatkami) w 2021 r., za okres od stycznia do października włącznie, wypłacono sędziom Izby Dyscyplinarnej - z podziałem na poszczególnych sędziów.
Otrzymaliśmy odpowiedź odmowną. W uzasadnieniu sędzia Manowska przyznała, że nie wie, ile pieniędzy wypłacono poszczególnym osobom, a ustalenie tego byłoby czasochłonne.
Eksperci zajmujący się wymiarem sprawiedliwości oraz jawnością w życiu publicznym przyznają, że dawno nie widzieli tak kuriozalnej argumentacji.
Pieniądze bez pracy
Izba Dyscyplinarna SN została utworzona w celu rozpoznawania spraw dyscyplinarnych przedstawicieli zawodów prawniczych. W tym przede wszystkim sędziów. Zbigniew Ziobro oraz Jarosław Kaczyński przekonywali, że dzięki niej uda się ukrócić niewłaściwe praktyki "nadzwyczajnej kasty".
Wynagrodzenia sędziów Sądu Najwyższego, w tym osób zasiadających w Izbie Dyscyplinarnej SN, wynikają z ustawy. Są więc co do zasady jawne. Kluczowe jednak tu jest: "co do zasady".
"Goła" pensja sędziego SN to ponad 20 tys. zł brutto. A dokładnie: 20 751,10 zł. Przy czym sędziowskie brutto jest inne niż u przeciętnego obywatela - sędzia do ręki dostaje więcej.
Do tego dochodzą dodatki funkcyjne.
Ponadto osoby zasiadające w Izbie Dyscyplinarnej SN mogą liczyć na specjalny dodatek wynoszący ponad 8 tys. zł miesięcznie. Ale nie wszyscy. Przepisy stanowią bowiem, że dodatek przysługuje tylko tym sędziom, którzy nie podejmują poza sądem innej pracy zarobkowej. Jeśli ktoś np. wykłada na uczelni wyższej, dodatku "dyscyplinarnego" nie otrzymuje.
Szacunkowo da się więc policzyć, ile pieniędzy polskie państwo wypłaca osobom zasiadającym w Izbie Dyscyplinarnej SN. To kwota przekraczająca 4 mln zł rocznie.
Postanowiliśmy jednak ustalić to dokładnie. Tym bardziej, że dzięki temu dałoby się stwierdzić również, czy orzekający dorabiają poza sądem, czy nie.
Od kilku miesięcy w światku prawniczym krążą informacje o dodatkowych zajęciach sędziów SN.
W ostatnich tygodniach "Dziennik Gazeta Prawna" donosił o kontrowersyjnym zajęciu orzekającego w Izbie Dyscyplinarnej SN Jarosława Dusia. Jest on bowiem jednocześnie redaktorem naczelnym pisma wydawanego przez Prokuraturę Krajową - "Wojskowego Przeglądu Prawniczego".
- Cała ta sytuacja wygląda nieciekawie - komentował na łamach DGP prof. Maciej Gutowski, adwokat.
Sam Duś wyjaśnił, że otrzymał zgodę na dodatkowe zajęcie. A poza tym funkcję redaktora naczelnego pełni pro bono, czyli nie pobiera za jej sprawowanie żadnego wynagrodzenia.
Poważne wątpliwości budziła także sytuacja związana z Janem Majchrowskim. 3 września 2021 r. ogłosił, że odstępuje od orzekania w Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego w ramach protestu. Uzasadnił to faktem, że uniemożliwia mu się rozstrzyganie spraw, a Trybunał Sprawiedliwości UE w bezprawny sposób ingeruje w polski wymiar sprawiedliwości. I dopóki różne organy, z TSUE na czele, będą podważały jego status i niezawisłość sędziowską, Majchrowski nie będzie orzekał.
Wirtualna Polska ujawniła, że choć Jan Majchrowski powstrzymywał się od orzekania, to nie powstrzymał się od pobierania wynagrodzenia.
- Kłopot w tym, że Janek powstrzymuje się od wszystkich czynności służbowych poza jedną: poborem wynagrodzenia - powiedział nam jeden z sędziów Sądu Najwyższego. Od innego usłyszeliśmy: - Postawa Majchrowskiego jest uderzeniem w normy etyczne, którymi powinniśmy się jako sędziowie kierować.
Jan Majchrowski nie chciał z nami rozmawiać. Miesiąc po publikacji tekstu – w grudniu 2021 r. - ogłosił, że zrzeka się urzędu sędziego.
W Izbie Dyscyplinarnej, po jego rezygnacji, pozostało 11 orzekających.
Nieznane wynagrodzenia
Jakkolwiek nie poznaliśmy dokładnych wynagrodzeń osób zasiadających w Izbie Dyscyplinarnej SN, z decyzji administracyjnej wydanej przez pierwszą prezes SN, w której odmówiła nam udostępnienia informacji publicznej, wynika coś znacznie ciekawszego.
Czytamy w niej bowiem, że "Sąd Najwyższy nie znajduje się w posiadaniu gotowego opracowania o wskazanej przez wnioskodawcę charakterystyce". Ponadto - stwierdza Małgorzata Manowska - "nie jest możliwe wygenerowanie takiego zestawienia w sposób automatyczny z systemów wykorzystywanych do obsługi kadrowej Sądu Najwyższego, albowiem funkcjonalności takiej nie posiadają informatyczne narzędzia wykorzystywane do obsługi Sądu Najwyższego".
W dalszej części uzasadnienia swej decyzji pierwsza prezes SN stwierdza, że pozyskanie informacji o wypłaconych sędziom Izby Dyscyplinarnej kwotach od stycznia do października 2021 r. byłoby czasochłonne.
W takiej sytuacji informacji - jest to tzw. informacja przetworzona - można udzielić tylko wtedy, gdy wymaga tego interes publiczny.
Jawność wynagrodzeń sędziowskich to zaś - w ocenie pierwszej prezes - niewystarczająca argumentacja.
Małgorzaty Manowskiej nie przekonało również nasze uzasadnienie, w którym przypomnieliśmy słowa byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka na temat jawności wśród sędziów. Piebiak podczas jednego z publicznych spotkań wskazał, że "majątek ma być pokazany i kropka".
Choroba demokracji
- W dobie największego kryzysu zaufania, w jakim znalazł się Sąd Najwyższy, de facto ukrywanie informacji o zarobkach sędziów uważam za szkodliwe dla interesu publicznego i dla samego Sądu Najwyższego - komentuje Bartosz Pilitowski, prezes fundacji Court Watch Polska zajmującej się analizą funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości.
Pilitowski nie ukrywa, że zaskakuje go, że pierwsza prezes SN twierdzi, iż musi wytworzyć informację o tym, jakie wynagrodzenia i dodatki są wypłacane sędziom Izby Dyscyplinarnej.
- Przekonywanie, że informacja ta musi być dopiero wytworzona, jest niepoważne. Gdyby przyjąć tę interpretację, każde sprawdzenie informacji w dokumentach i umieszczenie jej w piśmie z odpowiedzią na wniosek o informację publiczną oznaczałoby jej przetworzenie. Jest to sprzeczne z wartościami wyrażonymi w art. 61 Konstytucji RP oraz ustawie o dostępie do informacji publicznej - zauważa Pilitowski.
Prezes Court Watch Polska podkreśla, że przecież przejrzystość działania władz jest w interesie publicznym, bo służy zdrowiu demokracji.
- Jak obywatele mają korzystać ze swojego prawa głosu, nie wiedząc, jak działa władza, jak wydaje publiczne pieniądze? Rozczarowuje mnie, że pierwsza prezes Sądu Najwyższego uważa, że transparentność kierowanego przez nią sądu nie leży w interesie publicznym - zaznacza Bartosz Pilitowski.
Podobnie na sprawę patrzy Krzysztof Izdebski, prawnik i ekspert Obywatelskiego Forum Legislacji działającego przy Fundacji Batorego, współpracujący także z Open Spending EU Coalition.
Jego zdaniem użyta przez Sąd Najwyższy argumentacja służyć ma utrudnieniu dostępu do informacji.
- Podejrzewam nawet - jeśli SN posiada sprawnie działający system księgowy - że udostępnienie informacji o 12 sędziach nie zajęłoby więcej czasu niż napisanie decyzji odmownej. To nie są skomplikowane działania i nie wymagają znacznego nakładu pracy - zauważa Izdebski.
Krytycznie decyzję ocenia również Bartłomiej Przymusiński, sędzia i rzecznik prasowy sędziowskiego stowarzyszenia "Iustitia".
- Musi to być informacja wstydliwa. Tak naprawdę jest to najbardziej kosztowna izba w Sądzie Najwyższym w historii sądownictwa - zaznacza sędzia. I podkreśla, że ogromne zarobki jej członków nie idą w parze z tym, czego należałoby oczekiwać od sędziów, gdyż orzekają oni wbrew prawu europejskiemu.
- Od osób z etosem sędziego oczekiwałbym, że w obecnej sytuacji zrezygnują ze swoich urzędów. Ogromne wynagrodzenie, jakie im zapewniają zajmowane stanowiska, jest im jednak bliższe - konkluduje Przymusiński.
Ponad 100 mln euro, a licznik bije dalej
Zamieszanie wokół Izby Dyscyplinarnej SN z tygodnia na tydzień wzrasta. Jak wiadomo, Polska będzie zmuszona do zapłacenia kary za niezlikwidowanie izby wbrew decyzji Trybunału Sprawiedliwości UE. Naliczana jest sankcja w wysokości miliona euro dziennie za każdy dzień zwłoki. Na dziś kwota do zapłaty przekracza już 100 mln euro.
Rządzący, choć deklarowali, że Polska nie zapłaci ani eurocenta, doskonale wiedzą, że Komisja Europejska po prostu potrąci należną kwotę z wypłat dla Polski.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz prezydent Andrzej Duda uznali więc, że trzeba kłopot rozwiązać.
Powstały dwa alternatywne projekty ustaw, które mają udobruchać Komisję Europejską oraz luksemburski trybunał.
Projekt prezydencki przewiduje, że sędziowie Izby Dyscyplinarnej bądź odejdą w stan spoczynku z prawem do pełnego wynagrodzenia, bądź przeniosą się do innej izby w Sądzie Najwyższym. W praktyce to oni podejmą decyzję, czy chcą dalej orzekać, czy wolą udać się na dobrze płatną emeryturę.
Projekt Prawa i Sprawiedliwości, firmowany przez posła Marka Asta, w zasadzie nie reguluje precyzyjnie statusu orzekających w Izbie Dyscyplinarnej SN. Można się z niego jedynie domyślać, że osoby te pozostaną na swoich stanowiskach, dalej będą orzekać, ale jedynie o przewinieniach prokuratorów, adwokatów czy radców prawnych, a nie sędziów.
Żaden z tych projektów nie realizuje wskazań Trybunału Sprawiedliwości UE, który podważa procedurę wyboru sędziów i niezależność osób zajmujących stanowiska, a nie - na co mogą wskazywać projekty ustaw - nazwę izby.
Z jawnością na bakier
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, zaznaczają, że odmowa udostępnienia informacji o sędziowskich wynagrodzeniach wpisuje się w fatalny trend, który w Sądzie Najwyższym jest widoczny od dawna.
Krzysztof Izdebski przypomina, że to Małgorzata Manowska w styczniu 2021 r. skierowała wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o stwierdzenie niezgodności kluczowych przepisów Ustawy o dostępie do informacji publicznej z Konstytucją.
Mirosław Wróblewski z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich stwierdził na Twitterze, że nie będzie zaskoczony, jeśli dzień złożenia wniosku przez prof. Manowską zostanie uznany za datę "końca jawności władz publicznych".
Przyznanie racji pierwszej prezes SN przez trybunał ograniczyłby bowiem i tak już kiepskie możliwości dziennikarzy na wydobywanie informacji od władzy, np. o sytuacji w spółkach Skarbu Państwa czy samym Sądzie Najwyższym.
Sama Manowska w rozmowie WP zaprzeczała, że jest przeciwniczką jawności i że chciałaby jej ograniczenia.
- Chcę po prostu normalności. Dziś, jak się okazuje, informacją publiczną jest, np. ile zarabia osoba wkręcająca śrubki w Sądzie Najwyższym. Muszę mówić, ile pieniędzy dostaje pani myjąca podłogi, które miejsca parkingowe zajmują pracownicy, muszę przedstawiać cały życiorys tych osób, pokazywać ich wykształcenie - przekonywała Manowska.
Problemy z jawnością w Sądzie Najwyższym zaczęły się jednak znacznie wcześniej.
Najgłośniejsza sprawa miała miejsce na przełomie 2016 i 2017 r.
W 2016 r. Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że informacja o wydatkach sędziów Sądu Najwyższego dokonanych przy pomocy służbowych kart płatniczych jest informacją publiczną. NSA zobowiązał ówczesną pierwszą prezes SN Małgorzatę Gersdorf do przekazania informacji na ten temat fundacji ePaństwo, która była tą kwestią zainteresowana.
Pierwsza prezes SN postanowiła jednak wyroku nie wykonać. Argumentowała, że przekazanie informacji o wydatkach z kart płatniczych prowadziłoby do naruszenia roty przysięgi sędziego.
Każdy sędzia mówi bowiem: "ślubuję uroczyście jako sędzia Sądu Najwyższego służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej, stać na straży prawa, obowiązki sędziego wypełniać sumiennie, sprawiedliwość wymierzać zgodnie z przepisami prawa, bezstronnie według mego sumienia, dochować tajemnicy prawnie chronionej, a w postępowaniu kierować się zasadami godności i uczciwości".
Przekazanie informacji o kartach - ich liczbie, limitach, wydatkowanych środkach - stanowiłoby zaś niedochowanie tajemnicy bankowej. Tak przekonywała prezes. W regulaminie banku, z którego usług korzystał Sąd Najwyższy, stwierdzono bowiem, że "ze względów bezpieczeństwa numer karty ani inne dane widniejące na karcie nie mogą być udostępniane osobom trzecim".
Minister Ziobro nabrał wody w usta
Rychło po ujawnieniu sprawy przez media, konferencję prasową w tej sprawie zwołał Zbigniew Ziobro.
- Od kogo, jak od kogo, ale od prezesa Sądu Najwyższego należałoby oczekiwać: a) znajomości prawa, b) szacunku dla prawa - powiedział minister sprawiedliwości.
Po czym dodał, że prawo jest jasne i mówi, że odmowa udostępnienia publicznej jest przestępstwem, a po wyroku NSA nie ma wątpliwości, że dane dotyczące służbowych kart kredytowych w SN to informacja publiczna.
"Myślę, że pani prezes SN chyba nie przemyślała swojej wypowiedzi, bo nie sądzę, aby chciała dawać >>dobry przykład<< swoim dość swobodnym stosunkiem do obowiązującego prawa. Od pierwszego prezesa SN należy oczekiwać najwyższego szacunki dla prawa, zwłaszcza od prezes, która niedawno takie akty strzeliste wygłaszała na temat przestrzegania prawa i praworządności w Polsce" – powiedział Ziobro.
Spytaliśmy go 1 lutego 2022 r. o to, co ma do powiedzenia na temat działania obecnej pierwszej prezes SN Małgorzaty Manowskiej.
Zbigniew Ziobro dotąd milczy.