Mike Pence: są dowody, że Rosja próbuje wpłynąć na wynik wyborów w USA
• Wiceprezydent USA: Rosja próbuje wpłynąć na wybory w USA
• "Jest coraz więcej dowodów"
• "Rosja ujawnia informacje pochodzące z włamań swoich hakerów do rządowych amerykańskich systemów komputerowych"
16.10.2016 | aktual.: 16.10.2016 20:31
Republikański kandydat na wiceprezydenta USA Mike Pence przyznał w niedzielę, że istnieją dowody, iż Rosja usiłuje wpłynąć na wynik wyborów w USA, gdyż ujawnia informacje pochodzące z włamań swoich hakerów do rządowych amerykańskich systemów komputerowych.
- Myślę, że jest coraz więcej dowodów, które obciążają Rosję i powinno się z tego wyciągnąć poważne konsekwencje - powiedział Pence w wywiadzie dla telewizji NBC. Podobną opinię wyraził w rozmowie z telewizją Fox.
- Nie ulega wątpliwości, że dowody na to wskazują - powiedział odpowiadając na pytanie czy Rosja ingeruje w wybory w USA. "Powinny być zastosowane surowe sankcje przeciwko Rosji lub jakiemukolwiek innemu krajowi, który narusza prywatność albo bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych" - dodał.
Kandydat GOP na prezydenta Donald Trump, wielokrotnie o to pytany, nigdy nie oskarżył Rosji. - Nie sądzę by ktokolwiek wiedział czy to Rosja włamała się do komputerów DNC (Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej - PAP) - powiedział podczas pierwszej debaty telewizyjnej z kandydatką Demokratów Hillary Clinton. "To mogłaby być Rosja, ale mogłyby być też Chiny, albo mnóstwo innych ludzi" - dodał.
W czasie drugiej debaty Trump jeszcze bardziej stanowczo kwestionował odpowiedzialność Rosji za włamania. - Za każdym razem gdy coś się złego dzieje, lubią mówić, że to Rosjanie... Może nie było żadnego włamania. Ale zawsze obwiniają Rosję - powiedział.
Tymczasem administracja USA otwarcie oskarżyła Rosję o próby wpływania na wybory. Powołała się na opinię amerykańskich służb specjalnych, które stwierdziły, że wszelkie dowody wskazują, iż to agenci rosyjscy włamali się do komputerów DNC i innych systemów.
Pence wcześniej potępił także Rosję za agresję na Ukrainie i określił rosyjskiego prezydenta Władimira Putina mianem "małego tyrana". Trump nigdy nie krytykował Putina, a w ostatniej debacie sugerował, żeby należy współpracować z Rosją i reżimem syryjskim w walce z Państwem Islamskim.
W wywiadzie dla NBC Pence oświadczył, że on i Trump "absolutnie" uznają wyniki wyborów, chociaż kandydat GOP do Białego Domu skarżył się, że wybory są "ustawione" na jego niekorzyść i na wiecach wzywał swoich zwolenników, żeby kontrolowali przebieg głosowania w lokalach wyborczych.
"Absolutnie zaakceptujemy rezultat wyborów. Naród amerykański przemówi w wyborach 8 listopada" - powiedział kandydat na wiceprezydenta. Dodał, że zarzuty o "ustawienie" wyborów biorą się głównie stąd, że media nie są obiektywne i faworyzują Clinton.
Poprzedniego dnia wieczorem na wiecu w Bangor w stanie Maine Trump sugerował, że Clinton zażywa narkotyki, co pomaga jej w debatach. Wezwał, aby przed ostatnią debatą, w najbliższą środę, jej organizatorzy zbadali czy nie zażyła narkotyków.
Prowadzący rozmowę z Pence'em dziennikarz telewizji Fox zapytał czy Clinton powinna poddać się takiemu testowi. Kandydat na wiceprezydenta udzielił wymijającej odpowiedzi. - Cóż, wiem tylko na pewno, że Donald Trump będzie gotowy do debaty w środę wieczorem. Naród amerykański zobaczy kogoś, kto jest przygotowany do przewodzenia temu krajowi - powiedział. Wzmiankę o narkotykach zignorował.
Wcześniej Pence bronił Trumpa przed zarzutami napastowania seksualnego, twierdząc, że nie są one potwierdzone i mało wiarygodne. Tymczasem już dziewięć kobiet opowiedziało jak Trump obmacywał je dotykając intymnych części ciała i całował w usta bez ich zgody.
Według najnowszego sondażu telewizji NBC i "Wall Street Journal", gdyby wybory odbyły się dzisiaj, Clinton zdobyłaby 48 procent głosów, a Trump - 37 procent. Reszta przypadłaby kandydatom niezależnym: Gary'emu Johnsonowi i Jill Stein. Inny sondaż, telewizji ABC i "Washington Post", pokazuje jednak tylko czteroprocentową różnicę między obojgiem głównych kandydatów: 47 proc. dla Clinton, a 43 proc. dla Trumpa.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski