Mateusz Kijowski wciąż nie płaci alimentów. Ma już ponad 220 tys. długu
Długi alimentacyjne Mateusza Kijowskiego są ponad dwukrotnie wyższe, niż podają media - informuje "Wprost" w najnowszym wydaniu. Tygodnik dotarł do dokumentów, z których wynika, że łączne zaległości Mateusza Kijowskiego z tytułu niepłaconych alimentów wynoszą obecnie ponad 220 tys. zł.
22.01.2017 | aktual.: 23.01.2017 02:11
Pod koniec 2015 r. prasa ujawniła, że lider KOD zalega z alimentami na kwotę ponad 80 tys. zł. - Sprawa jest na ukończeniu. Myślę, że w ciągu kilku tygodni zostanie ostatecznie zakończona - deklarował Kijowski w czerwcu 2016 r. Tłumaczył, że jego długi wzięły się z trudności życiowych, gdyż przez jakiś czas był bezrobotny. Zapewniał też, że wkrótce będzie po problemie.
Tak się jednak nie stało. Jak dowodzi "Wprost" zadłużenie nie tylko nie zmalało lecz wzrosło. Do ponad 220 tys. zł. Z tego ponad 95,5 tys. to zadłużenie wobec dzieci, a ok. 75 tys. to dług wobec funduszu alimentacyjnego. Do tego jeszcze dochodzą m.in. odsetki i opłaty egzekucyjne - na łączną sumę ok. 50 tys. zł - informuje tygodnik.
Kijowski w jednym z wywiadów narzekał, że zasądzono mu bardzo wysokie alimenty. Według rozmówców "Wprost" to nie jest prawda. Kijowski ma na trójkę swoich dzieci płacić 2,1 tys. złotych miesięcznie, czyli 700 zł na każde dziecko. - Średnia wysokość alimentów w Polsce to 600 zł na dziecko. A więc niewiele mniej. Czy to dużo, czy mało, każdy, kto ma dzieci, może sobie odpowiedzieć - mówi "Wprost" komornik Robert Damski, członek zespołu ds. alimentów przy Rzeczniku Praw Obywatelskich i Rzeczniku Praw Dziecka.
- Trzeba to powiedzieć wprost: każdy alimenciarz okrada własne dzieci: z marzeń, możliwości rozwoju, a często wręcz z podstawowych środków do życia - tłumaczy Katarzyna Stadnik. Jej zdaniem, sytuacja, w której ojciec kupuje sobie drogie telefony, oryginalne ubrania i jeździ w podróże zagraniczne, a jednocześnie twierdzi, że nie stać go na płacenie alimentów, to w Polsce klasyka. Bo z jakiegoś powodu ojcowie uważają, że alimenty to datek na byłą żonę, na jej nową sukienkę czy tipsy. - Ale to bzdura, przecież matka musi mieć za co utrzymać dziecko - wyjaśnia Katarzyna Stadnik.