Masowe protesty w Rosji. Początek kłopotów Putina?
Ponad 60 tysięcy Rosjan w kilkudziesięciu miastach całego kraju protestowało w niedzielę przeciwko korupcji i premierowi Dmitrijowi Miedwiediewowi. Wszystko przez jego...kolorowe buty. - To ma potencjał rozwinąć się w duży ruch, choć nie na tyle, by zagrozić Putinowi - ocenia dr Łukasz Jasina z PISM.
27.03.2017 | aktual.: 27.03.2017 14:14
Kiedy prawie miesiąc temu tropiący korupcję bloger Aleksiej Nawalny opublikował wyniki swojego śledztwa w sprawie ukrywanego majątku premiera Miedwiediewa w formie 50-minutowego wideo, władze Rosji zignorowały sprawę, zbywając ją jako "propagandowe insynuacje". W niedzielę, kiedy w proteście przeciwko szefowi rządu na ulice kilkudziesięciu miast wyszły tysiące oburzonych ludzi, władzom trudniej było zignorować ich głos (tym bardziej, że w całej Rosji zatrzymano ponad 1300 protestujących) - choć też próbowano. W większości prokremlowskich mediów protest całkowicie pominięto lub jedynie o nim wspomniano. Dotyczyło to też głównego programu informacyjnego rosyjskiej telewizji publicznej, "Wiesti Niedieli" Dmitrija Kisieliowa, który w prawie godzinnym programie nie znalazł czasu by wspomnieć o demonstracjach od Kaliningradu po Władywostok. Kiedy internauci zapytali o przyczynę, odpowiedź oficjalnego konta programu na portalu Vkontakte była prosta: "Zwykła grupa ludzi zebrała się na kilka godzin i się rozproszyła. Co to za nowina?".
Mimo to, protesty mogą być dla Kremla kłopotliwe.
- Zaskoczeniem była nie sama skala, ale fakt że Rosjanie w ogóle wyszli na ulice, bo mimo trwającego kryzysu w ostatnich latach społeczeństwo rzadko wychodziło na ulice. Wcale nie było więc pewne, że ludzie to zrobią pod wpływem filmu wideo i informacji opublikowanych przez Nawalnego - mówi WP dr Łukasz Jasina, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Na początku były buty
Film, o którym mowa, to podsumowanie śledztwa blogera w sprawie ukrytego majątku Miedwiediewa o łącznej wartości szacowanej na ponad miliard dolarów. Punktem startowym dochodzenia były opublikowane przez grupę hakerów-aktywistów "Szałtaj-Bołtaj" e-maile pochodzące rzekomo z konta Miedwiediewa. Nawalny dowiódł autentyczności wiadomości poprzez powiązanie zawartych w mailach potwierdzeń kupna sportowych butów (a potem i wielu innych artykułów) z butami, w których premier był widziany podczas wizyty w Wietnamie.
Ale aktywista odkrył coś więcej: zakupy dokonywane były nie z jego konta i w jego imieniu, lecz w imieniu powiązanych z nim ludzi. W ten sposób, po nitce do kłębka doszedł do całej sieci posiadłości Miedwiediewa kontrolowanej za pomocą powiązanych z nim i jego otoczeniem firm i fundacji charytatywnych. W ich skład wchodziły m.in. rozległa winnica we Włoszech czy cały szereg luksusowych posiadłości w całej Rosji.
Czy Putin powinien się martwić?
W ten sposób Nawalny właściwie samodzielnie wzniecił falę demonstracji, których symoblem stały się kolorowe adidasy "Dimona" (tak pieszczotliwie Rosjanie nazywają premiera). Jak ocenia Jasina, konsekwencje polityczne marszów będą zależeć od dalszego rozwoju ruchu.
- Wszystko będzie zależeć od tego, czy Rosjanie nadal będą wychodzić na ulice na wezwanie Nawalnego. Putin jest popularny, bo udaje mu się uciec od powszechnych oskarżeń o korupcję, choć wiemy, że też posiada duży ukryty majątek. Ale ma duży problem, bo musi stabilnie przeprowadzić operację wyborów prezydenckich w 2018 roku, więc zmiany na szczytach władz i takie zamieszanie są mu nie na rękę - mówi Jasina. - Putin z pewnością te protesty przetrwa, ale mogą one wpłynąć na jego stabilizację jego władzy. Bo jeśli zacznie on być kojarzony z korupcją, nie wygra przyszłorocznych wyborów w pierwszej turze w sposób uczciwy i będzie musiał je fałszować - dodaje.
Podobnie uważa rosyjski politolog Dmitrij Trienin. Jego zdaniem, Putin rozumie, że aby rządzić Rosją musi być rzeczywiście uwielbiany przez "masy" i jako "dobry car" musi od czasu do czasu chłostać elity, czyli "złych bojarów". "Popularność jest ważna: aby skutecznie rządzić, potrzebuje przynajmniej 60 procentowego poparcia; aby rządzić wygodnie, 70 proc. Kiedy poziom ten zbliża się do 50 proc., co jest absolutnie w porządku w krajach zachodnich, w Rosji łączy się to z zagrożeniem wojną domową" - pisze ekspert w brytyjskim "Guardianie".
Tymczasem na horyzoncie rysują się kolejne trudności. Postulaty Nawalnego o przeprowadzenie śledztwa w sprawie majątku Miedwiediewa nieoczekiwanie poparli komuniści, będący częścią "koncesjonowanej opozycji" w Dumie Państowej. Co więcej, w poniedziałek ponownie zaprotestowali kierowcy ciężarówek, którzy sprzeciwiają się systemowi poboru opłat "Płaton". Ich poprzedni protest na przełomie 2015 i 2016 roku przeciwko wzrostowi podatku trwał tygodniami i był poważnym problemem dla Kremla.
Nawalny, główny wróg Putina
Główny organizator i inspirator niedzielnych demonstracji, Aleksiej Nawalny, został po raz kolejny aresztowany przez władze i ukarany grzywną 20 tysięcy rubli (ok. 1400 zł); w poniedziałek postawiono mu też nowe zarzuty. Ale to właśnie on jest największym wygranym niedzielnych demonstracji. To ważne w kontekście przyszłorocznych wyborów prezydenckich, w których Nawalny zapowiedział swój start - nawet jeśli za sprawą ciążącego na nim wyroku nie zostanie do nich dopuszczony.
- Nawalny staje się najbardziej rozpoznawalnym przeciwnikiem Władimira Putina w Rosji. Ten ruch potwierdza tę pozycję i daje mu szanse na zgromadzenie dużego poparcia, choć nie zagrażającego bezpośrednio Putinowi - mówi Jasina. Nawalny już raz startował w wyborach, kiedy w 2013 roku ubiegał się o stanowisko mera Moskwy. Znany z nacjonalistycznych poglądów bloger przegrał wówczas z urzędującym merem Siegiejem Sobianinem, lecz mimo podejrzeń fałszerstw zdobył znacznie więcej głosów (27 proc.), niż wskazywały na to sondaże.