Marta Tychmanowicz: to był kolejny element perfidnej gry Stalina

Desant żołnierzy Wojska Polskiego z Pragi na przyczółek czerniakowski, który w połowie września 1944 miał roku miał uratować walczących powstańców warszawskich, był de facto misją samobójczą. Ten kolejny element perfidnej gry Stalina, który pozorując pomoc wojskową żołnierzom Armii Krajowej, przedłużał tylko agonię Warszawy i zwiększał liczbę ofiar.

Marta Tychmanowicz: to był kolejny element perfidnej gry Stalina
Źródło zdjęć: © PAP/CAF

16.09.2013 | aktual.: 16.09.2013 12:48

Przeczytaj wcześniejsze felietony Marty Tychmanowicz

Armia Czerwona zdobyła warszawską Pragę i osiągnęła wschodni brzeg Wisły w połowie września 1944 roku. Stalin nie dał jednak rozkazu wyzwolenia polskiej stolicy, a jedynie zgodził się na pokazową akcję desantową przy wykorzystaniu żołnierzy 1 armii Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Berlinga, z góry zakładając jej niepowodzenie. Późniejsze przechwałki Berlinga jakoby to on sam, bez porozumienia z dowództwem Armii Czerwonej, zdecydował o pomocy walczącym powstańców były oczywistą nieprawdą – Berling w ten sposób próbował wybielić swoją współpracę z radzieckim dyktatorem, budując legendę niepokornego generała-patrioty.

Decyzja o desancie zapadła 14 września 1944 roku podczas narady sztabu I Frontu Białoruskiego – marszałek Rokossowski chciał sforsować Wisłę siłami Armii Czerwonej, gen. Michał Rola-Żymierski zaproponował by akcję tę przeprowadzili polscy żołnierze z 1 Armii Wojska Polskiego. Pomysł zyskał akceptację Stalina, jednak polscy dowódcy nie byli świadomi tego, że generalissimus z góry spisał polskich żołnierzy na straty. Chciał jedynie wywołać iluzję pomocy i udowodnić Churchillowi i Rooseveltowi, że robi wszystko co się da, by wesprzeć walczących żołnierzy Armii Krajowej. W tym czasie powstanie w Warszawie chyliło się już ku upadkowi, powstańcy mogli tylko rozpaczliwie się bronić.

W połowie września 1944 roku warszawska Praga była wolna. Jak pisze Norman Davies: „W centrum Warszawy ludzie wiedzieli, że największa armia świata stoi teraz w odległości kilkuset metrów”, oddzielona Wisłą od walczących. W nocy z 15 na 16 września 1944 rozpoczęła się przeprawa żołnierzy gen. Berlinga z Saskiej Kępy na Czerniaków. O godzinie 4 nad ranem jeszcze pod osłoną nocy od strony Pragi zaczęły wypływać łodzie i pontony: „Plaża między ulicami Obrońców i Zwycięzców zaroiła się żołnierskimi mundurami. Komendy wydawano półgłosem. Każda grupa żołnierzy brała na barki łodzie, wnosiła je na wał, opuszczała stromizną w stronę rzeki i dalej biegiem przenosiła ku wodzie. Trochę denerwującego hałasu powstawało przy spychaniu pontonów na głębinę i ładowaniu się żołnierzy”. Niemcy nie od razu zauważyli przeprawiających się przez Wisłę żołnierzy, jednak już w niedługim czasie rozpoczął się niemiecki ostrzał z początku chaotyczny, potem coraz bardziej precyzyjny i zmasowany. Coraz więcej pontonów zostawało na rzece.
Kwadrans po godzinie 7 zdecydowano przerwać desant. W tym czasie udało się przerzucić tylko jeden batalion. Akcję wznowiono po godzinie 21, by przerwać znowu nad ranem. Scenariusz ten powtarzano jeszcze kilka razy – jednak obrona niemiecka była coraz silniejsza, dodatkowo Niemcy przystąpili do likwidacji pozycji żołnierzy, którym udało się przeprawić przez Wisłę. Niedoświadczeni w walkach miejskich Berlingowcy bez wsparcia Armii Czerwonej zostali skazani na zagładę. W nocy z 19 na 20 września zarządzono zatrzymanie przepraw, by przystąpić do ewakuacji rannych. Jednak bez odpowiedniego wsparcia artyleryjskiego także ewakuacja skazana była na niepowodzenie – wysłano 37 łodzi i 5 pontonów, a pod naporem niemieckiego ognia zdołało wrócić raptem 8 łodzi. Niektórzy próbowali przepłynąć Wisłę wpław, tonęli jednak w nurtach rzeki lub ginęli od kul. Ci którym się udało bronili się wraz z powstańcami do 23 września.

Po tygodniu morderczego desantu z 2289 żołnierzy Wojska Polskiego na praski brzeg wróciło jedynie 423 w większości rannych i wyczerpanych. Jak pisze Nikołaj Iwanow – była to nie tylko krwawa ofiara złożona na ołtarzu polsko-sowieckiego braterstwa broni, ale również „cena, którą Polska lubelska musiała zapłacić sowieckim mocodawcom za prawo, by rządzić krajem”. Przyczyn niepowodzenia desantu było wiele – brak odpowiedniego wsparcia ze strony Armii Czerwonej, wysłanie do boju niedoświadczonych w walkach miejskich świeżo zrekrutowanych żołnierzy, brak odpowiedniego sprzętu desantowego oraz brak koordynacji walk z dowództwem AK. „W wielu dokumentach sowieckich otwarcie przyznaje się, że przeprawienie na praski brzeg Wisły kilku osamotnionych batalionów piechoty z symboliczną liczbą dział mogło doprowadzić jedynie do lekkiego poturbowania Niemców w rejonie Warszawy, a nie do opanowania polskiej stolicy. Ta samobójcza taktyka wywoływała zdziwienia nawet u niektórych sowieckich dowódców wysokiego szczebla” - pisał
Nikołaj Iwanow.

Głównymi winnymi niepowodzenia całej operacji stali się oczywiście sami Polacy – zarówno berlingowcy, jak i żołnierze AK. Zarzucano im złą organizację desantu, powolność oraz brak współpracy. Najdalej w oskarżeniach poszedł generał Mołotkow (przedstawiciel sztabu generalnego Armii Czerwonej na I Froncie Białoruskim), który zaproponował nawet by winnych tej klęski ukarać... Klęska desantu na przyczółek czerniakowski była jednak wpisana w taktykę Stalina, który z góry założył, że ta pokazowa akcja będzie akcją samobójczą. Stalin nie po raz pierwszy i ostatni lekką ręką spisał na pewną śmierć kolejne setki osób.

Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródła: Nikołaj Iwanow „Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy” (Kraków 2010), Stanisław Jaczyński „Zygmunt Berling. Między sławą a potępieniem” (Warszawa 1993)

Zobacz także
Komentarze (102)