Marta Tychmanowicz: generał niedoszły samobójca
Najbliższy współpracownik Piłsudskiego – generał Kazimierz Sosnkowski – targnął się na swoje życie na wieść o zamachu stanu, którego dokonał Komendant w maju 1926 roku. Jego czyn miał wstrząsnąć Polakami, by zaprzestali bratobójczych walk, które mogły przekształcić się wojnę domową. Nasi sąsiedzi tylko czekali, by dokonać kolejnego rozbioru dopiero co odrodzonej Rzeczpospolitej.
Przeczytaj wcześniejsze felietony historyczne Marty Tychmanowicz
Generał Sosnkowski 13 maja 1926 roku około godziny 10 rano w swoim poznańskim gabinecie dowódcy VII Okręgu Korpusu wycelował w serce lufę pistoletu i oddał jeden strzał. Colt 9 mm był bronią ręczną o największym kalibrze jaką używało ówczesne wojsko polskie. Strzał okazał się nie być śmiertelny. Kula przeszyła na wylot ciało generała, raniąc osierdzie, minęła serce dosłownie o kilka milimetrów. Rannego przewieziono natychmiast do szpitala. Jadwiga Sosnkowska zapisała we wspomnieniach reakcję chirurga profesora Antoniego Jurasza, który operował jej męża: „nastąpił krwotok wewnętrzny, błona osierdzia naruszona, jeżeli wyżyje dwadzieścia cztery godziny, będzie to graniczyło z cudem”. Sosnkowski, widząc żonę, miał tylko siłę powiedzieć jakby się usprawiedliwiając: „... czy rozumiesz? Polacy zabijają się nawzajem. Polacy się biją”.
Sosnkowski podjął decyzję o samobójstwie, gdyż jako człowiek honorowy czuł, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Targały nim sprzeczne uczucia: nie potrafił wybrać między lojalnością wobec legalnie i demokratycznie wybranych władz (wiązała go przysięga na wierność konstytucyjnym organom państwa) a przyjaźnią z Piłsudskim. Jules Laroche, ówczesny ambasador Francji w Polsce pisał we wspomnieniach: „znalazł się między lojalnością wobec legalnego rządu a swym przywiązaniem do Marszałka”. Dodatkowo przygniatała go myśl o bratobójczych walkach, do których doprowadził sam Komendant. Raptem w osiem lat po odzyskaniu niepodległości i wymarzonej wolności Polacy zaczęli strzelać do siebie nawzajem, choć przecież musieli mieć jeszcze świeżo w pamięci 120 lat niewoli oraz krwawe walki z zaborcami.
W wyniku polsko-polskich walk podczas przewrotu majowego w 1926 roku zginęło 379 osób, w tym ponad 200 żołnierzy. Zamach stanu przeprowadzony z inicjatywy Piłsudskiego mógł przerodzić się w wojnę domową, na co tylko czekali nasi sąsiedzi z Zachodu i Wschodu, którzy prawdopodobnie po raz kolejny wykorzystaliby szansę wejścia na terytorium dopiero co odrodzonej II Rzeczpospolitej. Po trzech dniach ostrych walk, chcąc uniknąć pogłębiania się kryzysu, z urzędu ustąpił prezydent II RP Stanisław Wojciechowski oraz premier Wincenty Witos. Na jego miejsce, przy akceptacji i poparciu Piłsudskiego, wybrano Ignacego Mościckiego na prezydenta oraz Kazimierza Bartla na premiera.
Piłsudski z Sosnkowskim w latach największej zażyłości potrafili dyskutować całe noce na tematy nie tylko wagi państwowej. Komendant nazywał nawet Sosnkowskiego „sumieniem swoich szaleństw”. Jednak pomimo tej zażyłości generał nic nie wiedział o planowanym przewrocie. Stosunki między nimi zaczęły pogarszać się dwa lata wcześniej, wówczas to Sosnkowski miał powiedzieć „to już nie jest mój Piłsudski, z którym rozumiałem się w pół słowa”. A wydarzenia z maja 1926 roku definitywnie zakończyły okres ich niemal ćwierćwiecznej bliskiej współpracy i przyjaźni (Piłsudski zgodził się jeszcze w dwa lata po zamachu być ojcem chrzestnym najstarszego syna Sosnkowskich). Ich stosunki od tej pory były poprawne i czysto kurtuazyjne, ponoć też nigdy nie wracali w rozmowach do sprawy samobójstwa, choć Piłsudski bardzo interesował się stanem zdrowia swojego podkomendnego.
Ponieważ w wojsku podjęcie próby samobójczej uznawano za przestępstwo, po dziesięciu dniach pobytu Sosnkowskiego w szpitalu zjawili się u niego z wizytą wysłannicy wojskowego sądu – płk Cezary Piotrowski (szef Wojskowego Sądu Okręgowego w Poznaniu) oraz mjr Konstanty Lisowski (prokurator). W bardzo krótkim, ledwie kilkuzdaniowym raporcie z przesłuchania zapisano, że na pytanie płk Piotrowskiego: „Czy Pan Generał strzelił sam do siebie i czy był kto przy tym?”, Sosnkowski odpowiedział: „Strzeliłem sam do siebie, będąc sam w swoim służbowym gabinecie. W gabinecie nikogo nie było”. Krótki raport zakończono zwięźle: „Od dalszych pytań odstąpiono ze względu na stan ciężki rannego oraz wzmagający się stan podenerwowania rannego”. Dochodzenia w sprawie „przestępstwa” gen. Sosnkowskiego nie kontynuowano. Wojskowy sąd nie odważył się podjąć sprawy, za to konsekwencje z czynu generała wyciągnęło jego otoczenie. Próba samobójcza została wśród piłsudczyków, którzy właśnie przejęli władzę, potraktowana jako dowód
nielojalności Sosnkowskiego wobec Piłsudskiego. W wyniku zakulisowych gier chciano jak najdalej odsunąć go od Komendanta. W tych intrygach pierwsze skrzypce mieli głównie grać (wg Jadwigi Sosnkowskiej) gen. Edward Śmigły-Rydz oraz płk Józef Beck. Sosnkowski nie należał już do decyzyjnej elity politycznej, nie zapraszano go do Belwederu, ani na narady w zamkniętym gronie. Piłsudski skierował go na front spraw czysto wojskowych. Czyn Sosnkowskiego ewidentnie doprowadził do utraty jego silnej pozycji politycznej, co Marian Romeyko w swoich wspomnieniach lapidarnie i trafnie ujął: „był znacznie ważniejszą osobistością przed – niż po maju. Maj stanowił dla niego pewnego rodzaju Rubikon, punkt zwrotny w karierze”. Najbardziej tę utratę pozycji politycznej można było zauważyć, kiedy po śmierci Piłsudskiego w 1935 roku prezydent Mościcki wybierał następcę na stanowisko Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Brano wówczas pod uwagę dwie kandydatury – Śmigłego-Rydza oraz Sosnkowskiego – i pomimo lepszych kompetencji
oraz generalskiego starszeństwa Sosnkowskiego wybrano jego konkurenta, który miał być pozbawiony ambicji politycznych oraz indywidualności. Także na początku kampanii wrześniowej 1939 roku gen. Sosnkowski nie miał żadnego przydziału wojennego, dopiero 10 września otrzymał dowództwo frontu południowego. I choć kampania wydawała się już być przegrana, to mimo to wojska dowodzone przez niego biły się zwycięsko np. w bitwie pod Jaworowem.
Wokół próby samobójczej Sosnkowskiego od razu zaczęto spekulować – pojawiły się plotki, że generał specjalnie upozorował swoje samobójstwo, strzelając do siebie z „muchoboja”, że ranił się tylko w rękę, że całą sytuację umyślnie zaaranżował. Tym rewelacjom przeczył jednak pół roczny pobyt generała w szpitalu oraz dwie skomplikowane operacje, podczas pierwszej wycięto mu żebra z lewej strony klatki piersiowej, z kolei rekonwalescencja (m.in. na francuskiej Riwierze, gdzie generał brał pod uwagę możliwość opuszczenia Polski na stałe) trwała kolejne pół roku. Powstawaniu niestworzonych historii na temat osobistego dramatu Sosnkowskiego sprzyjała też jego postawa – generał traktował tamte wydarzenia jako intymną tragedię, z której nie miał ochoty nikomu się spowiadać, czemu dał wyraz w liście z 1965 roku: „Zawsze uważałem i nadal uważam, że mój dramat z dnia 13 maja 1926 roku stanowi sprawę dotyczącą jedynie Piłsudskiego i mnie, a wszelkie próby jej publicznego komentowania zakrawają na wdzieranie się z butami
do mojej duszy”. Całą sprawę zaś kwitował lakonicznie: „prawdziwe motywy mego kroku na tle okoliczności towarzyszących jedynie ja sam podać byłbym w stanie”. Stanisław Babiński podczas jubileuszowego odczytu „W stulecie urodzin Kazimierza Sosnkowskiego” podsumował tragiczną decyzję Sosnkowskiego, który: „wstrząśnięty do granic ludzkiej wytrzymałości faktem bratobójczej walki Polaków, nie myślał ani o praworządności, ani o Piłsudskim. Myślał tylko o Polsce i szukał sposobu, aby zamieszki w Warszawie nie przeobraziły się w wojnę domową. Składając ofiarę własnego życia, chciał wstrząsnąć sumieniem Polaków i powstrzymać od dalszego rozlewu krwi, który mógł kosztować Polskę utratę niepodległości. Na taką bowiem okazję, wojny domowej w Polsce, czekała Armia Czerwona, by zrealizować swoje zamiary z 1920 roku”.
Źródło: Jadwiga Sosnkowska, Włodzimierz T. Kowlaski „W kręgu mitów i rzeczywistości”, Kazimierz Sosnkowski „Wybór pism” (Wrocław 2009), Lech Wyszczelski „Generał Kazimierz Sosnkowski” (Warszawa 2010)