Marsz - ale dokąd?
To nie prezydent Andrzej Duda ma problem z Marszem Niepodległości, ale jego organizatorzy, podobnie jak organizatorzy konkurencyjnych uroczystości - sugeruje Piotr Gociek z "Do Rzeczy".
10.11.2015 | aktual.: 10.11.2015 14:23
Po krótkiej chwili wahania zapadła decyzja: prezydent Andrzej Duda uczci Święto Niepodległości na dwa sposoby: weźmie udział w uroczystościach oficjalnych (m.in. przy Grobie Nieznanego Żołnierza), a także odwiedzi Białą Podlaską, by świętować wraz z mieszkańcami. W jego kalendarzu 11 listopada zabrakło więc zarówno udziału w Marszu Niepodległości organizowanym od lat przez środowiska narodowe, jak i kontynuacji działań Bronisława Komorowskiego wymierzonych przeciw narodowcom - czyli marszu Razem dla Niepodległej. W tym ostatnim Komorowski próbował skupiać wokół siebie "dobrą endecję" (tak ją nawet określił Adam Michnik)
. Dobra endecja to Misio Kamiński, Roman Giertych plus poparcie dla władzy (byłej, nie obecnej).
Decyzja prezydenta Dudy wzbudziła pomruki niezadowolenia po prawej stronie. Czy "zdradził" prawicę, bo nie chce iść w Marszu Niepodległości? Dlaczego nie pójdzie choćby w pochodzie krakowskim, czyli konkurencyjnej wobec marszu narodowców imprezie organizowanej przez Kluby Gazety Polskiej? A może po prostu poddał się dyktatowi środowisk lewackich, które w ostatnich dniach żądały, by prezydent Polski nie firmował "swoim imieniem i urzędem wydarzenia, które budowane jest na nienawiści do mniejszości i ksenofobicznym przekazie"? W tym roku lewicy przeszkadza bowiem już nie tylko sam fakt organizowania pochodu przez narodową prawicę, ale przede wszystkim hasło, pod którym się odbędzie: "Polska dla Polaków, Polacy dla Polski".
Kicz pojednania
Rozumiem decyzję prezydenta Andrzeja Dudy i uważam, że inna być nie mogła, choć jednocześnie żałuję, że w tak niezwykły dzień, jakim jest Święto Niepodległości, nie możemy doczekać się chwili, kiedy wybrany przez naród przywódca zamiast brać udział w koniunkturalnej imprezce politycznych pieczeniarzy (taki był "marsz" Komorowskiego), kroczy na czele (wśród) tysięcy obywateli, którzy chcieliby po prostu tego dnia zamanifestować swoją radość z tego, że Polska jest.
Wbrew licznym opiniom nie sądzę jednak, że to prezydent Andrzej Duda ma problem z Marszem Niepodległości. Problem z nim mają jego organizatorzy, ale jeszcze większy - duża liczba jego uczestników, którzy do innego przedsięwzięcia się zgłaszali, a w innym wylądowali. Problem mają także organizatorzy innych marszów - bo oprócz krakowskiego jest wszak i osobna uroczystość organizowana przez korwinowców, czyli Marsz Wolności i Suwerenności. Ta ostatnia impreza odbywa się zwykle w okolicach 7 października, z okazji - jak przypomina Janusz Korwin-Mikke - rocznicy "ogłoszenia przez Radę Regencyjną odzyskania niepodległości przez Polskę".
Marsz Niepodległości przechodził ewolucję. Z początku była to impreza organizowana wyłącznie przez środowiska narodowe. W roku 2010 w komitecie wspierającym marsz znaleźli się jednak również Paweł Kukiz i Jacek Bartyzel, a rok później ideę propagowali i do udziału wzywali przedstawiciele tak różnych organizacji jak Solidarni 2010, KoLiber, Fundacja Republikańska czy Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy. Marsz rósł w siłę nie dlatego, że nastąpiło w Polsce jakieś "narodowe przebudzenie" i nagle milionom Polaków zamarzyło się czczenie Romana Dmowskiego i delegowanie Roberta Winnickiego na stanowisko premiera, ale dlatego, że okazał się wydarzeniem, w czasie którego każdy mógł wyrazić sprzeciw wobec nieudolnej i skorumpowanej władzy Platformy Obywatelskiej.
Historia marszu to także historia licznych policyjnych zaniechań i prowokacji oraz starć prowokowanych przez zamaskowanych lewicowych bojówkarzy (niekiedy "z importu" tak jak wtedy, gdy z "bratnią pomocą" przybyli do Warszawy niemieccy anarchiści). Skutkiem tej kontestacji były zadymy i incydenty w rodzaju palenia tęczy na placu Zbawiciela.
Do dziś niewyjaśniona jest zarówno skala udziału kibicowskich ultrasów, którzy wykorzystywali marsz jako okazję do bitki, jak i kwestia pojawiających się na marszu ubranych po cywilnemu policjantów, a może i przedstawicieli służb specjalnych, którzy zamiast pilnować bezpieczeństwa uczestników imprezy, zajmowali się prowokowaniem incydentów.
I tu dochodzę do wspomnianego problemu z marszem - pod tym względem przełomowy był rok 2012, kiedy to impreza była chyba najliczniejsza (ok. 100 tys. uczestników) i przełomowa. Sami organizatorzy przyznawali po nim, że formuła marszu się wyczerpała.
W roku 2012 wydarzyło się jednak jeszcze coś, co zniszczyło sen prawicy o Marszu Niepodległości jako imprezie łączącej rozmaite środowiska i wrażliwości. Finałowym aktem przemarszu pod pomnik Romana Dmowskiego okazało się proklamowanie na Agrykoli powstania ugrupowania politycznego: Ruchu Narodowego. I tu wielu uczestników poczuło się nabitych w butelkę. Chcieli bowiem protestować przeciw władzy, chcieli świętować rocznicę odzyskania niepodległości, chcieli pokazać salonowi: "Nie boimy się was, policzcie nas!" ale nie chcieli, by ktoś ich en masse zapisywał do jakiejś partii politycznej - i to akurat do partii narodowców.
Marsz Paderewskiego
Nie mam pretensji do organizatorów Ruchu Narodowego - od dawna szukali sposobu, by po pierwsze zaistnieć w świadomości wyborców, po drugie przekuć korzyści z mobilizacji 11 listopada na siłę polityczną. Nie udało się to samopas, ale powiodło w sojuszu z Pawłem Kukizem. Dowodem jest lista nowych posłów, na której są działacze Ruchu Narodowego. Gdyby nie Marsz Niepodległości, gdyby nie to wyprowadzenie na ulice "polskich oburzonych" tego sukcesu by nie było. A obecność w parlamencie daje całkiem nowe i dużo szersze niż dotąd możliwości uprawiania polityki.
Powtórzę zatem: to nie prezydent ma problem, lecz ci, którzy zastanawiają się, jak uczcić Święto Niepodległości bez wpadania w partyjną retorykę. Na którą imprezę się wybrać? A może na żadną?
Prywatnie mam zaś jeszcze inny pomysł - czy nie byłoby dobrze, nie zapominając o Piłsudskim (uroczystości krakowskie) i Dmowskim (uroczystości warszawskie), dołączyć do planu uroczystości na 11 listopada wielkiego marszu wolności przypominającego o Ignacym Janie Paderewskim? Jego zasługi dla propagowania dobrego wizerunku Polski, jego praca dla ojczyzny wciąż nie są należycie doceniane i pamiętane przez rodaków. Taki Marsz Paderewskiego mógłby odbywać się na początek w Poznaniu, a potem "kto wie?" może jednocześnie w innych miastach? Coś mi mówi, że prezydent Andrzej Duda chętniej przyjąłby zaproszenie na taką imprezę.