Mariusz Malinowski: nie kładłem się przed rządowymi samochodami
- Pani Krystyna Pawłowicz wychodziła z Sejmu, a ludzie wykorzystali sytuację, żeby jej przekazać w jedyny możliwy, demokratyczny sposób, co sądzą o tym, co ona wcześniej robiła w Sejmie. Na tym polegają demonstracje. Suweren przychodzi i przekazuje swoją wolę na gorąco - a nie na zimno. Bo działania władzy wzbudzają silne negatywne emocje i one zostały przekazane - mówi Wirtualnej Polsce Mariusz Malinowski (członek Nowoczesnej), który był poszukiwany przez policję po nocnej blokadzie Sejmu w nocy z 16 na 17 grudnia.
Po tym, jak policja opublikowała zdjęcia 21 demonstrantów wraz z informacją o ich poszukiwaniu, niektórzy sami się zgłosili. A na wieczór już zapowiedziano kolejną demonstrację - przed budynkiem Komendy Stołecznej Policji. Mają - piszą organizatorzy - w niej wziąć udział ci, którzy demonstrowali pod Sejmem w nocy z 16 grudnia i ci, którzy teraz chcą ich wesprzeć. "Spotkanie polegać będzie na kolejce, której uczestnicy (możliwie z ręcznikami i/lub szczoteczkami do zębów,) indywidualnie składać będą na policji oświadczenia, że byli w inkryminowanym czasie pod Sejmem, że nikogo na zdjęciach z listu gończego nie rozpoznają, i że pikieta miała charakter pokojowy" - piszą organizatorzy.
Jedną z tych osób, których poszukiwała policja, jest Mariusz Malinowski.
Jacek Gądek: - Już po przesłuchaniu?
Mariusz Malinowski:- Byłem, ale na policji. Funkcjonariusz stwierdził, że jest tylko przekaźnikiem pomiędzy mną a prokuratorem i wziął ode mnie dane personalne.
Ale przecież był pan na liście poszukiwanych osób po demonstracji pod Sejmem. I tylko tyle?
Tyle.
Rzucał się pan pod rządowe samochody?
Nie. W czasie demonstracji robiłem transmisję na stronach Video KOD-u.
Mam uwierzyć, że stał sobie pan na trawce albo chodniku trzymając telefon komórkowy?
Na trybunie. A oprócz tego chodziłem i obserwowałem, co się dzieje.
Trudno uwierzyć, że pan był na uboczu jako obserwator.
Każdy, kto idzie na taką demonstrację, ma jakieś poglądy. Ja swoje uzewnętrzniałem. Ale nie kładłem się przed samochodami.
Rzucał pan butelkami w panią poseł Krystynę Pawłowicz?
Niczym nie rzucałem. Nie byłem agresywny. Nie popełniłem żadnego przestępstwa. Wszystko, co się działo, to działo się w ramach demonstracji.
Było jednak bardzo ostro...
Było. I to jest normalne, że w czasie demonstracji jest ostro. Policjanci też się strasznie wtedy denerwują.
Jest pan członkiem Nowoczesnej Ryszarda Petru?
Tak. Od początku istnienia. Pomaga mi biuro prawne partii - adwokat Jarosław Kaczyński.
Z prokuratorem miał pan już do czynienia?
Jestem umówiony - razem z adwokatem - na przesłuchanie w charakterze świadka. Chcę się dowiedzieć, dlaczego zostałem w tę sprawę zamieszany. Bo chcę wiedzieć, dlaczego moja twarz jest publikowana w kontekście wskazującym, że jestem przestępcą. Jestem traktowany jako świadek, ale mój status może się z czasem zmienić, bo zostałyby mi postawione zarzuty. Natomiast na teraz jestem świadkiem, który był poszukiwany poprzez publikowanie zdjęcia jakbym bym przestępcą. To naprawdę dziwna sytuacja.
Będzie pan wnosił jakiś pozew przeciwko policji za publikację swojego zdjęcia?
Pozew to nie jest dobry sposób, ani moment też nie byłby dobry. Zresztą policja i prokuratura są elementami większej akcji, w której chce się nas nastraszyć.
Jakby nie patrzeć: demonstracja, w której pan uczestniczył, zablokowała budynek Sejmu, a parlamentarzyści nie mogli go opuścić. Naruszona została czyjaś swoboda poruszania się. Pod ich adresem rzucano obelgi. Ktoś rzucał się pod koła rządowych samochodów. Odpalono świecę dymną. Pan Wojciech Diduszko pozorował, że jest poszkodowany.
Być może. Działy się różne rzeczy. Ale te rzeczy nie dzieją się same z siebie, ale dlatego, że ktoś w Sejmie nas oszukał poprzez nielegalne głosowanie nad budżetem. Że ktoś groził posłom, że przy pomocy Straży Marszałkowskiej wyniesie ich z Sejmu. Byliśmy przed Sejmem, żeby w pokojowy sposób poprzeć posłów opozycji i nagle dowiadujemy się, że na teren Sejmu wchodzą siły policyjne, żeby ich wynieść. Naszych posłów.
Ale było tak: marszałek Sejmu Marek Kuchciński jednak nie użył siły wobec posłów.
To prawda.
A demonstranci - w tym i w jakimś stopniu zapewne pan - użyli siły uniemożliwiając parlamentarzystom opuszczenie Sejmu.
Nie użyłem siły. Nasi - zgodnie z moją wiedzą - nie używali siły, tyko demonstrowali.
Politycy PiS mówią, że próba puczu.
Nikt nikomu niczym nie groził. Nie odbywały się żadne ataki na posłów.
Wyzwisk była masa - choćby takie jak "tchórz!", "zdrajca!", "Judasz!". A policja dla bezpieczeństwa eskortowała Krystynę Pawłowicz.
Ale cóż z tego, że była eskortowana? Nic jej się nie stało.
Może dlatego, że była ochraniana?
Pani Pawłowicz wychodziła z Sejmu, a ludzie wykorzystali sytuację, żeby jej przekazać w jedyny możliwy, demokratyczny sposób, co sądzą o tym, co ona wcześniej robiła w Sejmie. Na tym polegają demonstracje. Suweren przychodzi i przekazuje swoją wolę na gorąco - a nie na zimno. Bo działania władzy wzbudzają silne negatywne emocje i one zostały przekazane.
Na gorąco, czyli poprzez blokadę Sejmu i wyzwiska?
Nikogo nie atakowałem, a czy ktoś w jakimś momencie nie przekroczył pewnej granicy, to nie wiem. A jeśli pan mówi o blokowaniu parlamentu czy innych zachowaniach, to są to powszechnie na świecie przyjęte formy pokazania swojego stanowiska. Jeśli służby usiłują wyciągnąć teraz z grupy demonstrantów jakieś osoby i im przypisać, że były chuliganami, to jest to nadużycie.
Ma pan przygotowaną szczoteczkę do zębów na wypadek zatrzymania?
Tak, ale to jest dowcip przygotowany na demonstrację pod Komendą Stołeczną Policji. Nie możemy przesadzić z powagą. Odwracając sytuację, która ma na celu nastraszenie nas, chcemy pokazać, że akcja prokuratury jest śmieszna i nieskuteczna. Jestem przekonany - i tak powiedział też Lech Wałęsa - na kolejnych demonstracjach będzie więcej ludzi niż poprzednio. Niech szef MSW Mariusz Błaszczak się zastanowi i nich nas wysłucha.