Marian Szołucha: Kto powinien zapłacić za kredyty frankowe?
W ramach wstępu do oceny tzw. problemu frankowiczów, zawsze warto wrócić do jego genezy. Przypomnieć, jak wyglądał kluczowy dla sprawy wycinek naszej rzeczywistości bezpośrednio po wejściu Polski do Unii Europejskiej.
Z jednej strony mieliśmy do czynienia z kilkoma milionami Polaków z ostatniego jak dotąd wyżu demograficznego. Wchodzili na rynek pracy. Poszukiwali własnego lokum. Wielu spośród nich było dobrze wykształconych i rokujących, ale bez odziedziczonej gotówki ani innych aktywów.
Z drugiej - wciąż stosunkowo wysoko oprocentowane kredyty w rodzimej walucie. Do tego dochodziła stopniowo rozkręcając się koniunktura i rosnący na wartości złoty.
Był alarm, ale tama nie powstała
Kredyty we franku szwajcarskim były przedstawiane – czego niektórzy wolą dziś nie pamiętać - jako instrument prosty i nie wzbudzający większych kontrowersji.
Mogły się zatem wydawać sposobem na zapełnienie rynkowej luki. Jedynie najbardziej konserwatywni bankowcy zachowywali ostrożność, jak zwykle w przypadku tego rodzaju nowości produktowych.
W grupie banków, które przez lata nie udzielały kredytów hipotecznych w obcych walutach i tylko na krótki okres poddały się rynkowej presji w obawie przed utratą swoich najzamożniejszych klientów były ING, Bank Zachodni WBK oraz Pekao SA.
Łatwo znaleźć wypowiedzi ich ówczesnych prezesów krytycznie odnoszących się do gigantycznej akcji kredytowej w obcych walutach i apele do ówczesnego nadzoru, by skuteczniej budował tamę, która mogła ustrzec wiele rodzin przed późniejszymi kłopotami.
Wśród nich także wypowiedzi obecnego Prezesa Rady Ministrów, który podkreślał, że długu nie należy zaciągać w walucie, w której się nie zarabia i apelował do KNF o podjęcie kroków zmierzających do ograniczenia skali tego zjawiska.
Wielu ekspertów upowszechniało jednak pogląd, że zmienność kursu walutowego jest zrozumiała dla każdego, a ludziom nie można zabraniać podejmowania decyzji na własny rachunek.
Kryzys zaskoczył wszystkich, również frankowiczów
Sytuacja pozostawała stabilna do drugiej połowy 2008 r., czyli do wybuchu globalnego kryzysu finansowego, którego skala okazała się zaskoczeniem chyba dla wszystkich.
Kolejną cezurą był 15 stycznia 2015 r. To wtedy Szwajcarski Bank Centralny ogłosił zmianę swojej polityki, w wyniku czego frank poszybował na chwilę nawet w okolice 5 zł, a potem długo utrzymywał się na poziomie ponad 4 zł.
Dziś jego kurs to ok. 3,7 zł, czyli zaledwie kilkanaście groszy więcej niż przed wspomnianą datą. Obecnie problem w największej mierze dotyczy tych, którzy są właścicielami najdroższych mieszkań i chcieliby je w nieodległym czasie sprzedać.
Bardzo prawdopodobne zresztą, że w ujęciu całego okresu objętego umową kredytową, większość, jeśli nie wszyscy frankowicze, zyskają na swojej decyzji sprzed lat. Różnica między nimi a kredytobiorcami złotowymi - nawet przy wartym sporo więcej niż przed laty franku - sprowadza się bowiem nie do wysokości miesięcznej raty ogółem, a do proporcji w jej obrębie. Kredyt walutowy to dziś większa niż w przypadku kredytu złotowego część kapitałowa, ale za to znacznie mniejsza odsetkowa.
Warto się zastanowić, skąd w związku z tym tak wielki szum medialny i w rezultacie presja, by przyjąć ścieżkę ustawową, w dodatku radykalną, bo zakładającą przewalutowanie kredytów po historycznych kursach, koniec końców na koszt pozostałych klientów banków.
Być może wynika to z faktu, że prawie 20 proc. frankowiczów stanowią mieszkańcy aglomeracji warszawskiej, a wśród nich wielu jest polityków, dziennikarzy, aktorów, a nawet finansistów. Jakie znaleźć argumenty, by koszty ich decyzji inwestycyjnych, z których oni sami nie są dziś do końca zadowoleni, były przerzucane na głogowian, przemyślan czy grajewian, generalnie - na gorzej sytuowanych obywateli Polski?
Nie stosować odpowiedzialności zbiorowej
Przewalutowanie kredytów frankowych en masse, bez wnikania - czy klient, podpisując umowę był w pełni świadomy ryzyka, czy kupował pierwsze, a może czwarte mieszkanie, jak wygląda jego obecna sytuacja itd. - byłoby otwarciem puszki Pandory, z której prędzej lub później wysypałyby się kolejne roszczenia niezadowolonych grup.
Nietrudno sobie wyobrazić na przykład sytuację, w której za kilka lat pojawi się w Polsce wyższa inflacja.
Wraz z nią urosną stopy procentowe i koszty kredytów w rodzimej walucie. Wtedy kilka milionów złotówkowiczów zgłosi się do rządu i banków z pretensjami, że zaciągając dług nie mieli pojęcia, skąd się biorą i jak liczone są odsetki.
Ba, wielu pewnie wystarczy wyobraźni, by dopuścić do siebie myśl o frankowiczach, którzy po przewalutowaniu swoich kredytów za rok znowu byliby niezadowoleni. Dlatego, że pomocy udzielono im w niekorzystnym momencie, w międzyczasie frank sam się zdeprecjonował.
Od strony bezpieczeństwa sektorowego trudno dostrzec poważniejsze zagrożenie wynikające z istnienia w portfelach bankowych kredytów hipotecznych denominowanych w obcych walutach. Należą one bowiem do najsolidniej spłacanych spośród wszystkich kategorii indywidualnego zadłużenia Polaków. Ich ogólna liczba spada też z roku na rok, nawet szybciej, niż przewidywano, ponieważ kredytobiorcy wykorzystują chwilowe spadku kursu franka do nadpłacania swojego długu.
W sprawie frankowej najważniejsze jest jednak, by nie stosować odpowiedzialności zbiorowej. Dlatego najwłaściwszym miejscem do rozwiązywania ewentualnych sporów są sądy. Owszem, zdarzały się i klauzule niedozwolone, i spready wzięte z sufitu, i dezinformacja ze strony sprzedawców. Te kwestie już na korzyść klientów rozstrzygają sądy.
Konkluzja na dziś, wynikająca z chłodnej, ale sprawiedliwej kalkulacji, wydaje się oczywista.
Przy obecnym kursie CHF/PLN, wciąż znacznie niższych niż w Polsce szwajcarskich stopach procentowych, zmianie polityki KNF, wsparciu udzielanym kredytobiorcom walutowym znajdującym się w trudnej życiowej sytuacji etc. problem frankowiczów ma charakter marginalny.
Nagłaśniane są jednostkowe sytuacje, w których kredytobiorcy na skutek splotu wielu niekorzystnych dla nich okoliczności wpadli w kłopoty finansowe. Nie zmienia to jednak całości obrazu. Kredyty hipoteczne są najlepiej spłacanymi kredytami w Polsce, także te zaciągnięte we frankach szwajcarskich.
Dr Marian Szołucha, Akademia Finansów i Biznesu Vistula