Marek Siwiec: kobiety i mężczyźni powinni zarabiać tak samo
- W Parlamencie Europejskim zamierzam m.in. kontynuować walkę o zniwelowanie krzywdzących różnic w zarobkach kobiet i mężczyzn - mówi Wirtualnej Polsce Marek Siwiec, lider wielkopolskiej listy SLD-UP w eurowyborach.
26.05.2009 | aktual.: 28.05.2009 13:31
WP: Andrzej Kędzierawski: Co jako europoseł zamierza Pan zrobić dla Polski?
Marek Siwiec: Kolejna parlamentarna kadencja rozpocznie się pod znakiem kryzysu gospodarczego. W trudnych czasach, niezależnie od deklarowanych przekonań politycznych, większość społeczeństwa oczekuje od swoich parlamentarnych przedstawicieli lewicowej wrażliwości. Manifest europejskich socjalistów zawiera nasze propozycje wyjścia z kryzysu i złagodzenia jego społecznych skutków. Pod każdą z nich mogę się podpisać.
Konserwatyści tradycyjnie bronią interesów wielkiego biznesu – lewica solidaryzuje się z milionami drobnych przedsiębiorców, którzy nie są w stanie lobbować na rzecz ochrony swoich praw równie skutecznie, jak międzynarodowe korporacje. W kolejnej kadencji Europarlamentu będę nadal wspierać programy szkoleń dla właścicieli małych firm, zabiegać o zaostrzenie regulacji rynków i instytucji finansowych, walczyć o ułatwienia kredytowe dla przedsiębiorców, promować innowacje przyjazne dla środowiska naturalnego i rozwój „zielonych technologii”. Przede wszystkim jednak, jak cała polska i europejska lewica, chcę stanąć po stronie tych, którzy nie obronią się sami.
Jako przedstawiciel lewicy mam świadomość, że najważniejsze społecznie inicjatywy powstają na poziomie lokalnym, najbliżej ludzi. Przez następne pięć lat ja i moja formacja będziemy nadal walczyć o unijne wsparcie, bez którego nie uda się sfinansować naszych wielkich i małych projektów.
Polska i europejska lewica buduje swój program na takich wartościach, jak równość, niedyskryminacja i solidarność. Będę zabiegał o przyjęcie długofalowej strategii walki z wykluczeniem społecznym i finansowe wsparcie samorządów, często zmagających się z tym zadaniem w pojedynkę.
W Parlamencie Europejskim zamierzam też kontynuować walkę o zniwelowanie krzywdzących różnic w zarobkach kobiet i mężczyzn wykonujących taką samą pracę (w tym karanie nieuczciwych pracodawców), o gwarancje zatrudnienia dla kobiet wracających do pracy po urlopach macierzyńskich, rozpowszechnienie urlopów ojcowskich, wspieraną przez państwo politykę godzenia życia zawodowego i prywatnego, finansowe wsparcie samotnych rodziców, etc.
Nie mniej ważne niż kwestie gospodarcze i społeczne jest zapewnienie Polsce bezpieczeństwa energetycznego – zadanie dla sztabu wytrawnych dyplomatów. Tradycyjnie antyrosyjska polska prawica nie potrafi nawiązać relacji z Rosją. Za swój osobisty sukces uważam zdolność prowadzenia dialogu z wszystkimi partnerami, bez względu na osobiste, czy polityczne sympatie – umiejętność, bez której nie można skutecznie sprawować mandatu europosła.
WP: Na jakim poziomie zna Pan język angielski oraz czy zna Pan inne obce języki?
- Posługuję się angielskim na poziomie zaawansowanym. Znam rosyjski. Uczę się także niemieckiego.
WP: Jakie jest Pana doświadczenie w polityce, w polityce europejskiej oraz w pracy w międzynarodowych instytucjach?
- Mam spore doświadczenie w polityce i w dziedzinie spraw międzynarodowych. W latach 1991 - 1995 byłem posłem na Sejm RP z ramienia Klubu Parlamentarnego SLD. W tym czasie byłem rzecznikiem prasowym Klubu i członkiem Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. W kolejnych latach sprawowałem funkcję Sekretarza Stanu w Kancelarii Prezydenta RP. W 1997 zostałem Szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Współprzewodniczącym Komitetu Konsultacyjnego Prezydentów Polski i Ukrainy.
Siedem lat później zdobyłem mandat europosła i zacząłem przewodniczyć dwóm delegacjom: delegacji polskiej do PES w PE (2004-2006) i delegacji do komisji współpracy parlamentarnej UE-Ukraina. Przez ostatnie pięć lat działałem też w Komisji Spraw Zagranicznych, Podkomisji Bezpieczeństwa i Obrony i Delegacji ds. stosunków z Izraelem. Na początku 2007 zostałem Wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. WP: Czy któreś z unijnych praw, dyrektyw, ustaw bądź projektów ustaw mogą zagrażać Polsce? Jeśli tak, to jakie?
- Nie używałbym słowa zagrożenie. Unia Europejska nikomu nie zagraża, a w szczególności nie jej własnym członkom. Prawdą jest jednak, że na jej forum ścierają się często różne interesy, które niekoniecznie muszą być zgodne z naszymi.
Na przykład, większość Polaków chce zaostrzenia nadzoru nad instytucjami finansowymi. Układ sił w nowej kadencji Europarlamentu zdecyduje, czy doczekamy się właściwych regulacji zapobiegających przyszłym kryzysom finansowym. Bardzo szkodliwym dla Polaków byłoby poprzestanie na czczych deklaracjach. Mam nadzieję, że europejska prawica, bez względu na wynik wyborów, poprze rozwiązania, które są w interesie nas wszystkich.
WP: Gdzie jest granica ingerencji prawa unijnego w polskie prawo krajowe? Jaki powinien być prymat tych praw?
- Zgodnie z zasadą pierwszeństwa prawa wspólnotowego, teoretycznie jest ono nadrzędne wobec prawa krajowego. Polski Trybunał Konstytucyjny, uznając prymat prawa wspólnotowego nad krajowymi ustawami, orzekł jednak, że ta unijna zasada nie oznacza pierwszeństwa prawa wspólnotowego przed Konstytucją RP. Taka interpretacja powinna uspokoić zwolenników szerszej autonomii państw narodowych, obawiających się „wszechwładzy Unii”.
Na korzyść prawa krajowego przemawia też zasada subsydiarności, która stanowi, że decyzje dotyczące obywateli powinny zapadać na jak najniższym szczeblu władzy, możliwie najbliżej zwykłych ludzi. Dopiero sprawy trudne, które nie mogą być skutecznie rozstrzygnięte na forum krajowym lub wykraczające poza kompetencje państw członkowskich, wymagają często ingerencji na szczeblu unijnym. Zasada subsydiarności jednoznacznie świadczy o tym, że wbrew czarnej propagandzie eurosceptyków Unia Europejska nie jest nowym Związkiem Radzieckim – szanuje suwerenność poszczególnych państw członkowskich i nie zamierza przejąć kompetencji władz krajowych.
Obszary takie jak Wspólna Polityka Rolna, polityka monetarna w strefie euro, wspólna polityka handlowa, zasady konkurencji na rynku wewnętrznym, ochrona zasobów morskich, Unia Celna, itp., słusznie należą do kompetencji wspólnotowych. Natomiast ochrona zdrowia, przemysł, kultura, edukacja, turystyka – to dziedziny podlegające wyłącznie krajowej legislacji.
Nie wydaje mi się, że którakolwiek z dotychczasowych regulacji prawnych narusza naszą suwerenność i możliwość samostanowienia. Nie odnotowałem też, by granica kompetencji wspólnotowych i krajowych została kiedykolwiek drastycznie przekroczona. Przypadki dochodzenia sprawiedliwości przed Trybunałem Praw Człowieka oceniam jako wzmocnienie pozycji polskich obywateli, a nie zamach na niezawisłość polskich sądów.
WP: Czy Polska powinna walczyć w UE o pielęgnowanie chrześcijańskich korzeni Europy? Jeśli tak, to w jakiej mierze i w jaki sposób?
- Moje obserwacje jednoznacznie wskazują, że w dzieło „nawracania” Europy angażują się głównie politycy, bardziej zainteresowani zbijaniem politycznego kapitału, niż pielęgnowaniem chrześcijańskich wartości. Wbrew przekonaniom ultrakonserwatystów, polskie społeczeństwo – choć w większości katolickie – nie jest monolitem. Wielu spośród deklarujących przywiązanie do katolicyzmu opowiada się za rozdziałem kościoła od państwa. Nie chcą żyć w państwie religijnym, które marginalizuje wyznawców innej wiary i niewierzących, i które narzuca swoje przekonania i światopogląd wszystkim wokół. Czasy krucjat przeciwko niewiernym szczęśliwie minęły.
WP: Czy wciąż istnieje podział na tzw. nową i starą Unię? Jeśli tak, to gdzie jest on widoczny? - O ten podział pytałem ostatnio moich parlamentarnych kolegów ze „Starej Unii”. Zaprzeczyli, że dostrzegają jego istnienie, choć niektórzy z nich przyznali, że na początku kadencji bacznie przyglądali się nowym przybyszom, nie bardzo wiedząc, czego się po nas spodziewać. Na pytanie o naszą obecność w Parlamencie Europejskim, moi rozmówcy zazwyczaj odpowiadali, że wznieśliśmy „powiew świeżości”, a samo rozszerzenie „przyniosło nowy impuls i ożywiło unijną gospodarkę”.
Jako bezpośredni uczestnik i recenzent prac Europarlamentu nie dostrzegam trwałych linii podziału. Pracujemy wspólnie w międzynarodowych grupach politycznych, komisjach i delegacjach, starając się godnie reprezentować swoje kraje i bronić ich interesów w sposób mądry i bezkonfliktowy. Tylko taka strategia może przynieść długotrwałe korzyści. Nie po to weszliśmy do wspólnej Europy, żeby ją rozbijać, ale jednoczyć.
WP: Jaka powinna być polityka UE wobec Rosji? Czy możliwe jest uniezależnienie się od Rosji jako dostawcy potrzebnych Europie surowców?
- Unijna polityka wobec Rosji powinna być wyważona, otwarta, lecz jednocześnie stanowcza i konsekwentna. Powinniśmy mówić jednym głosem, by nie osłabiać naszej negocjacyjnej pozycji i budować wizerunek silnego, wiarygodnego partnera w dwustronnych relacjach. Unia Europejska nie może ulegać naciskom, ani dać się wciągnąć w dyplomatyczne gierki, w których lubuje się Moskwa. Równocześnie musimy szanować naszego wschodniego partnera i zdobyć się na pewną dozę kredytu zaufania. Rozdzieranie szat nie jest dobrym sposobem na nowe otwarcie. Dużo bardziej wierzę w rezultaty mozolnej pracy Komisji do Spraw Trudnych.
Europejska lewica jest bardzo zaangażowana w zapewnienie Europie bezpieczeństwa energetycznego. Posiedzenie Grupy PES z 18 lutego b.r. było jednym z wielu podejmowanych przez nas działań na rzecz rozwiązania kryzysu gazowego i zagwarantowania energetycznej niezależności Europy. Nasi eksperci pracują nad projektami dywersyfikacji źródeł energii, budową infrastruktury przesyłowej, skutecznymi planami kryzysowymi na wypadek odcięcia dostaw i metodami solidarnego dzielenia się krajowymi zasobami w razie powtórzenia się czarnego rosyjsko-ukraińskiego scenariusza. Wyciągnęliśmy wnioski z lekcji, jaką wszyscy dostaliśmy ostatniej zimy i dokładamy starań, byśmy nie musieli jej ponownie przerabiać.
Istnieje szansa na przełamanie faktycznego monopolu Rosji, ale nie da się tego dokonać z dnia na dzień. Dziś stawiałbym raczej na dyplomację, niż pokładał ufność w wielkich projektach inżynierskich, które mogą nas uniezależnić od kaprysów Moskwy za kilkanaście lat. Głęboko wierzę też w sens inwestowania w rozwój „zielonej energii”, choć mam świadomość, że polskie realia nie pozwalają na gwałtowne odejście od eksploatacji surowców kopalnych.
WP: Czy Turcja powinna zostać członkiem UE? Jaki powinien być klucz przyjmowania nowych państw członkowskich?
- Popieram aspiracje Turcji do przystąpienia do Unii Europejskiej – nasza własna historia nie pozwala na zatrzaśnięcie drzwi do Zjednoczonej Europy przed jakimkolwiek krajem, który spełniałby po temu kryteria. Trzeba jednak podkreślić, że przed Turcją jeszcze długa droga, by przekonać Europę, że jest gotowa do członkostwa nie tylko gospodarczo, ale przede wszystkim społecznie i politycznie. Mimo szeroko zakrojonej kampanii na unijnym forum, doskonałego PR i skutecznych wysiłków dyplomatycznych tureckich euroentuzjastów i entuzjastów Turcji w Europie (np. niedawno zainaugurowanej grupy „Przyjaciele Turcji w Partii Pracy”), Turcja wciąż nie cieszy się opinią państwa otwartego, postępowego, szanującego prawa człowieka, mniejszości narodowych i promującego obywatelskie prawa kobiet. Piłeczka jest teraz po stronie Turcji, która musi swój ważny mecz dobrze rozegrać. Kryteria członkostwa w Unii Europejskiej są jasne i takie same dla wszystkich. Ustalenia Traktatu z Maastricht, stanowiące, iż każde państwo
europejskie może zostać członkiem Unii Europejskiej, zostały rozszerzone o postanowienia Traktatu Amsterdamskiego, który jednym z warunków akcesji uczynił m.in. kryterium obowiązywania systemu demokratycznego oraz przestrzegania praw człowieka i mniejszości narodowych. Dzisiejsi kandydaci muszą, podobnie jak my, spełniać też Kryteria Kopenhaskie, które wyraźnie akcentują wagę stabilności instytucji demokratycznych, praworządności, przestrzegania praw człowieka i ochrony praw mniejszości. Turcja musi teraz przekonać Wspólnotę, że jest gotowa wprowadzić w życie europejskie wartości i poważnie traktuje podjęte przez siebie zobowiązania.
WP: Jakie jest Pana stanowisko w sprawie uprawy i sprzedaży produktów GMO?
- Dziś trudno jest jednoznacznie ocenić zagrożenia dla zdrowia wynikające ze spożywania genetycznie modyfikowanej żywności – kwestia jej szkodliwości podzieliła naukowców. Warto przy tym nadmienić, że większość badań popierających produkty GMO powstaje na zlecenie międzynarodowych korporacji biotechnologicznych, które nie tylko prowadzą skuteczny lobbing na salonach politycznych, wprowadzając tylnymi drzwiami korzystne dla siebie ustawodawstwo, ale potrafią zadbać o dobry PR. Z drugiej strony, trudno się dziwić rolnikom, że chcą uprawiać odmiany bardziej wydajne i bardziej odporne na choroby, niż te tradycyjne.
Biolodzy i genetycy nie wypracowali jednoznacznego stanowiska odnośnie zagrożeń upraw GMO dla bioróżnorodności, ale poparcie Europejczyków dla budowy w Norwegii Globalnego Skarbca Nasion i zainteresowanie, jakim cieszy się ta inicjatywa na europejskim forum, świadczą o powszechnych obawach mieszkańców Wspólnoty o przyszłość naturalnych ekosystemów. Troska o środowisko powinna jednoczyć polityków, bez względu na barwy partyjne. To nasz wspólny obowiązek.
WP: W jakich komisjach europarlamentu chciałby Pan pracować i dlaczego?
- Moją domeną jest polityka zagraniczna. Chciałbym kontynuować pracę w komisjach, w których zasiadam, dbając o pozytywny wizerunek mojego kraju i jego mocną pozycję na arenie międzynarodowej.
Z pewnością nadal będę zaangażowany w sprawy ukraińskie. Dotychczas wiele udało nam się osiągnąć na rzecz europejsko-ukraińskiej integracji i polsko-ukraińskiego pojednania, ale dużo jeszcze przed nami. Mam nadzieję, że wszystkie dotąd niedokończone sprawy, łącznie z przygotowaniem Ukrainy do członkostwa w Unii Europejskiej, doczekają się szczęśliwego finału w przyszłej kadencji.
WP: Dlaczego wyborca powinien zagłosować właśnie na Pana? Co wyróżnia Pana spośród innych kandydatów?
- Nie zmieniam partyjnych szyldów, nie nadużywam wielkich słów, wolę codzienną pracę niż polityczne przepychanki. Przez całą dotychczasową karierę polityczną pozostałem wierny swoim przekonaniom i nie wstydziłem się lewicowości. Oddając głos na mnie w czerwcowych eurowyborach, Polacy zagłosują za postępem, walką ze społecznym wykluczeniem i łamaniem praw pracowniczych, za powodzeniem lokalnych inicjatyw, równouprawnieniem płci, szacunkiem wobec mniejszości seksualnych, spójną polityką energetyczną, ochroną środowiska – słowem – za Polską i Europą, w której każdy z nas czułby się u siebie. Jeśli znów otrzymam społeczny mandat, a wraz z nim duży kredyt zaufania, podobnie jak w mijającej kadencji, dołożę starań, by moi wyborcy, a także ideologiczni adwersarze, byli w Europarlamencie godnie reprezentowani.
Moje doświadczenie w pracy europosła i na stanowisku wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego będzie ważnym atutem w kolejnej kadencji, która przypadnie na apogeum kryzysu gospodarczego. Zadbam o to, by głos Polaków był w Parlamencie Europejskim należycie słyszany, by nie groziło nam wstrzymanie finansowego wsparcia. Potrafię przekonywać do swoich racji dobrym angielskim i bez trudu znajduję wspólny język z wszystkimi politycznymi partnerami.
Podróżując po Polsce przekonuję ludzi, że ich głos w eurowyborach naprawdę się liczy. Popierając moją kandydaturę, Wielkopolanie postawią na człowieka, który potrafi słuchać i skutecznie wcielać w życie ich postulaty. Zagłosują na człowieka, któremu marzy się Wielkopolska bez wykluczonych, dostatnia i nowoczesna, na miarę Europy.