Marcin Makowski: Rząd w wersji light. W tle walka politycznych stronnictw
Jeśli premier Morawiecki na krótkiej konferencji trzy razy powtarza, że w odchudzaniu ministerstw ”nie chodzi o personalia”, ale zmiany strukturalne - coś musi być na rzeczy. Mam wrażenie, że bardziej niż do wyborców, jest to komunikat skierowany do członków własnego rządu.
12.03.2018 | aktual.: 12.03.2018 16:32
Jak premier zapowiedział tydzień temu, tak zrobił. Rząd, który pracuje ”mało wydajnie” i jest ”zbyt upolityczniony”, przechodzi przyspieszony lifting i odchudzanie, którego efektem ma być odwołanie ponad 20 proc. aktywnych wiceministrów. Obecnie znamy nazwiska 17 z nich, przy czym druga tura 12 nazwisk, została ogłoszona na krótkiej, acz wiele mówiącej poniedziałkowej konferencji Mateusza Morawieckiego.
”Mała rekonstrukcja”
Dlaczego wiele mówiącej? Ponieważ zamiast referowania statusu zmian i wytłumaczenia ich konieczności, usłyszeliśmy serię zapewnień, że nie niemożna obecnej ”małej rekonstrukcji” czytać kluczem personalnym. Upraszczając - Mateusz Morawiecki chciał wszystkich przekonać, że choć pozbawia koleżanki i kolegów z rządu współpracowników, "to nic osobistego".
Słowa te brzmiały o tyle dziwnie, że nie padły w odpowiedzi na pytanie jednego z dziennikarzy (sesji pytań do szefa rządu nie było), ale stanowiły swobodną wypowiedź Mateusza Morawieckiego. Wypowiedź, która przypominała próbę odbicia zarzutów, których nikt oficjalnie nie sformułował, ale wszyscy zdają sobie z nich sprawę. Kto w takim razie był ich właściwym adresatem? Wyborcy, których znacząca większość nazwisk zwolnionych osób po prostu nie kojarzy? Nie sądzę. Publicystów, którzy zaraz i tak zaczną węszyć? Ich i tak nie da się przekonać. Kto w takim razie zostaje? To oczywiste - inni ministrowie i członkowie rządu.
Zmiany ministerialne w kluczu personalnym?
Moim zdaniem to do nich w pierwszej kolejności skierowane były słowa premiera. Nie jest tajemnicą, że przynajmniej część z odwołanych osób, to ministrowie mocno kojarzeni z Beatą Szydło i Zbigniewem Ziobro, czyli stronnictwem niechętnym Morawieckiemu. Mowa choćby o Rafale Bochenku i wiceministrze sprawiedliwości Michale Wosiu. Ten drugi również były szef Gabinetu Politycznego Zbigniewa Ziobry. Co ciekawe, informacja o dymisji Wosia wyciekła do mediów jako pierwsza, a mogliśmy o niej przeczytać na sympatyzującym z tzw. "ziobrystami" portalu wpolityce.pl. Nie jest również przypadkiem, że z pięciu ministerstw, z których nie odwołano nikogo, dwa (Ministerstwo Finansów, Ministerstwo Rozwoju), to strefy wpływów obecnego premiera.
Swoją drogą sam Morawiecki, choć konsekwentnie powtarzał narrację o systemowym charakterze przetasowań, pod koniec konferencji po prostu sobie zaprzeczył. W pewnym momencie premier przyznał bowiem, że choć personalia nie były najistotniejsze, samo odchudzanie rządu służy ”rozhermetyzowaniu pewnych struktur ministerialnych”, aby nie było wrażenia tworzenia ”Polski resortowej”. O jakie struktury, jakiego polityka i jako wszechmocny resort może chodzić? Myślę, że na to pytanie już odpowiedziałem.
Bez względu na zakulisowe rozgrywki, w tej chwili na barkach premiera leży odpowiedzialność za owoce wprowadzonych zmian. Oby wielka kadrowa rewolucja nie skończyła się brutalną grą o wpływy w rządzie. To byłaby prawdziwa klęska skądinąd słusznego pomysłu zrewidowania i usprawnienia prac poszczególnych resortów.
Marcin Makowski dla WP Opinie