Marcin Makowski: Przez Warszawę miał przejść ”marsz faszystów”. Ale to nie ”faszyzm” wyciągnął tysiące ludzi na ulicę
Bez zamieszek, bez konfrontacji, właściwie bez poważniejszych incydentów przebiegło 99. święto niepodległości. Powinniśmy się cieszyć, że pomimo kilkunastu manifestacji w samej Warszawie, większość Polaków potrafiła znaleźć wspólny mianownik. Niestety, jak zwykle, to nie na nich skierowana była uwaga mediów. Grupa idiotów z ksenofobicznymi hasłami i antyfaszystów, którzy – zamiast biało-czerwonej – nieśli czerwone flagi, nie może nam jednak tego dnia popsuć.
11.11.2017 | aktual.: 11.11.2017 23:16
Co roku 11 listopada przez Polskę przetacza się ta sama dyskusja. Jak świętować niepodległość? Przecież wszystkim nam dała ona po równo, więc skąd podziały? Mamy demokratyczne państwo, a każdy osobiście odpowiada za wykorzystanie tej wolności. A jednak tak różnie ją definiujemy, że w pewnym momencie - niemal naprzeciwko siebie - w centralnym punkcie stolicy stają dziesiątki tysięcy faszystów i garstka bohaterskich antyfaszystów. Jak w manichejskiej walce dobra ze złem, gotowych do śmiertelnego starcia, z użyciem rac i drzewców flag.
Mniej więcej tak wyglądałaby moja percepcja święta niepodległości, gdybym czytał jedynie zagraniczne relacje dziennikarzy, którzy nie kryją swoich lewicowo-liberalnych sympatii. Vanessa Gera, korespondentka agencji informacyjnej Associated Press w Warszawie, w przeddzień uroczystości zupełnie wprost informowała o jednym z największych europejskich spotkań prawicowych ekstremistów w Europie. A wystarczyło wychylić nos spoza mediów tożsamościowych, aby zobaczyć, że prawda o polskim świętowaniu jest bardziej złożona. I nie da się jej zrozumieć używając ideologicznych klisz.
Idiotów wyprowadzić!
Czy na Marszu Niepodległości byli faszyści i rasiści? Byli. Mój redakcyjny kolega z ”Do Rzeczy” Karol Gac donosił o grupie niezaproszonej przez organizatorów, która po włączeniu się do pochodu skandowała hasła w stylu ”Ku Klux Klan”, albo ”Sieg heil”. Pojawił się transparent z napisem ”Biała Europa braterskich narodów”, były również pojedyncze flagi z krzyżem celtyckim. Nie mam wątpliwości, że każdy z tych idiotów powinien być przez organizatorów Marszu wyproszony. To oni dają bowiem pożywkę i wątłą – ale jednak – podstawę do wrzucania dziesiątek tysięcy ludzi do jednego worka podpisanego ”faszyzm”.
Trzeba powiedzieć jednak wprost, że w większości przypadków na ulice Warszawy wyszli jednak patrioci. Ludzie normalni, tacy jak my. Rodziny z dziećmi, młodzież, osoby starsze. Każdy ze swoją wizją niepodległej w sercu, ale z tą samą ideą suwerenności, o którą walczyli nasi przodkowie. Jeśli uświadomimy sobie tę prostą prawdę, że 1 proc. nie może definiować 99 proc. pozostałych zgromadzonych, zrozumiemy, co ciągnie tych ludzi w chłodny listopadowy wieczór na ulicę. I nie jest to faszyzm.
Im więcej przemądrzałych profesorów, tym liczniejsze marsze
Nie jest to również, jak mówił w TVN24 prof. Radosław Markowski, życiowe nieudacznictwo. ”To, co obserwujemy to ostatnie podrygi rewolucji przeciw nowoczesności. Teraz w Europie nie dzieję absolutnie nic złego” – relacjonował politolog. Dodał przy tym, że obserwowane masy w rzeczywistości nie reprezentują sobą niczego konstruktywnego, zwracając się przeciwko owej nowoczesności ze znudzenia. ” Za dużo sukcesu, za dużo spadło tej Europejskiej manny z nieba” - ironizował Markowski, tłumacząc niedojrzałość narodu polskiego, który nie umie dekonstruować i śmiać się z własnej historii, ”uprawiając jej bolszewicką, pełną sukcesów i jednej narracji wizję”.
Mam wrażenie graniczące z pewnością, że liczba uczestników podobnych wieców rośnie wprost proporcjonalnie do podobnych wypowiedzi niektórych przemądrzałych profesorów. Nikt nie lubi, kiedy wmawia mu się, że do czegoś nie dorósł. Tymczasem w tej dziecinnej narracji uprzedzeń i wstępnych założeń kręcimy się wokół 11 listopada, jak w błędnym kręgu. Narodowcy ruszają z hasłem ”My chcemy Boga” na sztandarach, a portal TVN-u publikuje… list od pana Boga. W którym czytamy: ”Kocham nawet narodowców. Na marsz się nie wybieram”.Wszyscy lepiej więdzą, czego Bóg chce, i co myśli.
Tymczasem i jedni i drudzy nie zdają sobie sprawy, że bawią się w gry retoryczne. Jak powiedział w sobotę rano prezes Jarosław Kaczyński pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego, Polska ”odrzuciła pedagogikę wstydu”. Dzisiaj już żadna grupa nie ma monopolu na patriotyzm, a narodowcy jedynie podpinają się pod ten szerszy niż oni sami trend. Gdyby tak nie było, stanowiliby dzisiaj największą partię w sejmie. A nie stanowią nawet wyborczego marginesu. Zatem to również nie oni są powodem ulicznej mobilizacji.
Kto głośniej krzyczy
Równoczesne protestujący przeciw nim ludzie z Antify nie stanowią reprezentatywnego głosu zaniepokojonych tendencjami skrajnie nacjonalistycznymi Polaków. Tak jak niektórzy twierdzą, że mamy w kraju ”antysemityzm bez Żydów”, tak sami ci, często z twarzami zakrytymi kominiarkami młodzi ludzie, to rodzaj ”antyfaszystów bez faszyzmu”. Nieskładna grupa, w której zamiast biało-czerwonych flag, przyniesiono czarne, czerwone i tęczowe. I hasła po arabsku oraz transparenty w stylu ”lepiej być uchodźcą, niż katolikiem Błaszczakiem”. Co to, do cholery, jakaś licytacja? Święto niepodległości to kolejny ideologiczny front internacjonalizmu?
W tym dniu nie możemy być naiwni, bo to nie naiwność przyniosła Polsce wolność. Podziały w naszym społeczeństwie były i będą. To podzieleni Piłsudski, Dmowski, Paderewski czy Daszyński budowali II Rzeczpospolitą. Potrafili to jednak robić wtedy, gdy widzieli ten sam odległy cel, który i dzisiaj musi być przed naszymi oczami – dumną, silną i bogatą ojczyznę. Prawie sto lat później, taka ojczyzna znajduje się na wyciągnięcie naszych rąk. Nie dajmy się tylko wykorzystać ekstremistom i partyjnym ideologom. Oni zawsze będą krzyczeć najgłośniej, tylko po to, aby zagłuszyć prawdę o nich samych. Są marginesem, nie liczą się w debacie i bez nich dojdziemy do tego celu. Jesteśmy to winni tym, którzy oddali życie za to, żebyśmy dzisiaj mieli co świętować.
Marcin Makowski dla WP Opinie