Marcin Makowski: Prezydencki projekt konstytucji nabiera kształtu. I rewolucjonizuje polski parlamentaryzm
O tym, że prezydent Andrzej Duda coraz poważniej myśli na temat zmiany konstytucji, dowiedzieliśmy podczas debaty 25 sierpnia. Hasło całego cyklu spotkań - ”Konstytucja dla obywateli, nie dla elit” - przez wielu komentowane było jako ukłon w kierunku populizmu. Tymczasem głosy dochodzące z Pałacu Prezydenckiego wskazują, że nowa ustawa zasadnicza może diametralnie zmienić kształt polskiego parlamentaryzmu. Wydaje się, że na lepsze.
Po prezydenckiej zapowiedzi referendum konstytucyjnego, która trzeciego maja zaskoczyła zarówno środowisko Prawa i Sprawiedliwości, jak i część podwładnych Andrzeja Dudy, powoli przychodzi czas na wykładanie na stół konkretów. Po pierwsze wiemy już, że prezydent widzi dwie podstawowe wady obecnej ustawy zasadniczej, o których powiedział wprost w swoim gdańskim przemówieniu. Chodzi o niejasne prerogatywy głowy państwa, które często nachodzą na uprawnienia premiera czy poszczególnych ministrów, oraz możliwość dokonywania poważnych i niepopularnych zmian społecznych, bez szerokiego porozumienia w Parlamencie oraz referendum. W tym przypadku Andrzej Duda odwoływał się do podniesienia wieku emerytalnego, zatwierdzonego przez ówczesny Trybunał Konstytucyjny. W głowie prezydenta oraz jego urzędników zrodziło się w takim razie pytanie: co zrobić, aby w przyszłości podobnych sytuacji uniknąć? Wywiad, którego niedawno w ”Dzienniku Gazecie Prawnej” udzielił sekretarz stanu w KPRP - Paweł Mucha - sporo w tej kwestii wyjaśnia.
Większość kwalifikowana - nowa jakość?
Mucha pytany o zakres i obszar funkcjonowania państwa, o którym mieliby współdecydować wyborcy, kreśli dosyć szeroki zakres hipotetycznego hamulca dla władzy. Tak też przed dokonaniem istotnych reform, parlamentarzyści musieliby zdobyć do ich poparcia albo większość kwalifikowaną 3/5 głosów, aby w przypadku pata decyzyjnego, oddać sprawę pod referendum, bądź zostawić do zaopiniowania Trybunałowi Konstytucyjnego i skierować do dalszych prac. O jakie zagadnienia chodzi, wyjaśnia Paweł Mucha. ”Po pierwsze, Polacy to mądry naród. Po drugie, możemy zapytać ich o rozstrzygnięcie konkretnych kwestii. Na przykład czy powinniśmy mieć nieodpłatną powszechną służbę zdrowia utrzymywaną z publicznych pieniędzy, by nie dochodziło do sytuacji, że odpłatne korzystanie z usług daje przywilej pomijania kolejki czy wyższego standardu usług. Na takie pytanie (Polacy - przyp. M.M.) mogą odpowiedzieć i taki model ochrony zdrowia można wcielić w życie. Inna kwestia to np. bezpłatne stacjonarne studia wyższe. Możemy powiedzieć, że to fikcja i nie ma sensu jej wprowadzać lub przeciwnie, że państwo powinno wziąć na siebie taki obowiązek. W obecnej konstytucji takich gwarancji nie ma” - twierdzi prezydencki minister.
Jak wyglądała Polska w latach 80.?
Jak dalej tłumaczy, prezydentowi zależy na uniknięciu sytuacji, w której 80 proc. społeczeństwa protestuje przeciwko kontrowersyjnemu rozwiązaniu prawnemu, a ono przy widocznym sprzeciwie i tak wprowadzane jest w życie za pomocą zwykłych ustaw i przy zwykłej większości w Parlamencie. ”Konstytucja ma 243 artykuły, a w około 150 przypadkach odsyła do ustaw. To pokazuje właśnie przykład wieku emerytalnego” - mówi Mucha. I właśnie w takich kryzysowych sytuacjach, konieczność zebrania większości kwalifikowanej okazuje się pomysłem rewolucyjnym dla polskiego życia politycznego. Zamiast totalnej opozycji i władzy, która z automatu odrzuca bądź kieruje do sejmowej zamrażarki wszystkie pochodzące z zewnątrz projekty ustaw, konieczne byłoby działanie w oparciu o wymuszony, ale jednak kompromis.
Na ratunek - referenda
Co w przypadku, w którym do takiego kompromisu nie da się dojść, a istotna reforma zostanie zahamowana właśnie przez to, że politycy nie będą się w stanie porozumieć? Tutaj kancelaria prezydenta zostawia sobie furtkę referendum, które byłoby niezbędne w przypadku permanentnego impasu parlamentarnego. Nie znamy jeszcze konkretów tego rozwiązania, ale pokazuje ono jasno, w jakim kierunku chciałby zmierzać prezydent, mówiąc o konstytucji ”dla obywateli”.
Pomysł na głosowanie większością kwalifikowaną, choć może zmusić posłów do szukania między sobą kompromisów i uwzględnianie w legislacji również punktów ważnych dla opozycji, nie jest jednak ciepło przyjmowany w samym środowisku PiS. Największym krytykiem opcji 3/5 głosów, choćby w przypadku wyboru sędziów przez Sejm do KRS, jest minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Podobny scenariusz nazwał ”bardzo, bardzo niepokojącym”, a przeniesienie go również na pole ustaw - ”idealizmem”. Podobnie dla rządu niewygodny wydaje się sam termin referendum, dotyczącego kierunku zmian obecnej konstytucji. Proponowany przez Andrzeja Dudę na 11 listopada - czy w 100 rocznicę odzyskania niepodległości oraz w dniu wyborów samorządowych - za bardzo wchodzi w paradę interesom partyjnym. Stąd też kancelaria zastanawia się nad zorganizowanie dwudniowego głosowania, tj. 10 i 11 listopada, brany jest również pod uwagę projekt ruchu Kukiz’15, aby wprowadzić głosowanie przez internet.
Tak czy inaczej, gdyby projekt Andrzeja Dudy wszedł w życie, wpisałby na stałe do ustawy zasadniczej nie tylko konieczność cywilizowania konfliktu i marginalizowania zdania drugiej strony w parlamencie, ale również autentycznego konsultowania ważnych społecznie reform z wyborcami. Z oczywistych względów żadnej władzy podobne rozwiązanie nie będzie na rękę. I wlaśnie na tej płaszczyźnie prezydent ma dzisiaj najwięcej do ugrania, jak pokazują sondaże poparcia, również w kontekście zapewnienia sobie zwycięstwa w kolejnych woborach, którego nie uda się wypracować bez głosów wyborców centrowych. Czy plan Andrzeja Dudy okaże się "idealizmem", czas pokaże. Już dzisiaj jednak staje się jasne, że zmiany w ustawie zasadniczej nie będą kosmetyczne. Ich konsekwencje to prawdziwa rewolucja.
Marcin Makowski dla WP Opinie