Marcin Makowski: Miało być o ”parabankach”, wyszła ”parakomisja”. Oto czego dowiedzieliśmy się z przesłuchania Donalda Tuska
Pytania jak wyjęte przez sierotkę Marysię z bębna maszyny losującej. Osobiste wycieczki, unikanie odpowiedzi, manifesty polityczne. Komisja ds. afery Amber Gold kończy się przesłuchaniem Donalda Tuska, które miało być wisienką na torcie. Okazało się jednak gonieniem za własnym ogonem - zarówno przesłuchujących, jak i przesłuchiwanego. Tylko Polski żal.
Ostatni świadek z precyzją odpowiadający na zadane mu pytania. Ostatnie przesłuchanie, odbywające się w atmosferze szacunku dla poszkodowanych oraz przy świadomości powagi sprawy. Grad merytorycznych pytań, wytoczone najcięższe działa, tomy przeczytanych akt i zero politycznych pstryczków w nos. Kropka nad i jednej z największych afer finansowych III Rzeczpospolitej i zrehabilitowanie instytucji państwowych, które w przypadku Amber Gold i OLT Express zawiodły na właściwie wszystkich poziomach, ale dzisiaj potrafią wyciągnąć wnioski i naprawić szkody. Tego podczas komisji śledczej ds. Amber Gold przesłuchującej byłego premiera Donalda Tuska nie było. Czego się w takim razie dowiedzieliśmy? Oto kilka najważniejszych wniosków.
Sejmowe komisje śledcze wyczerpały swoją formułę i przestały mieć sens. Widać to było szczególnie po sposobie zadawania pytań oraz odpowiedziach dookoła tematu. Posłowie i posłanki niemal od początku, zamiast skupić się na samej sprawie parabanku i jej pokrewnych, szukali politycznych punktów zaczepnych. (”Czy zamiast atakować PiS, umie się pan wczuć w losy zwykłych ludzi, którzy stracili swoje majątki?” kontra Kownacki: "To nie jest komisja dotycząca MON". Tusk: "Jeszcze nie, wszystko przed nami”). W konsekwencji otrzymaliśmy kolejny odcinek posiedzenia instytucji, które cele ma szczytne, ale niewiele możliwości do sprostania tak wielowątkowej aferze, szczególnie, że w tle działań komisji z roku na roku coraz mnie jest meritum, a coraz więcej politycznego budowania kapitału przez poszczególnych jej członków. To, co miało być siłą sejmowych komisji, czyli transparentność i rodzaj otwartego dla szerokiej publiczności przesłuchania, zamieniło się w hyde park.
Donald Tusk jak ryba w wodzie czuje się w kontrze. Taki obrót wypadków można było przewidzieć. Choć na żadne pytanie nie odpowiedział precyzyjnie, Donald Tusk kolejny raz udowodnił, że w pojedynkach retorycznych, podczas których musi występować w pozycji defensywnej i ”na kontrze”, czuje się świetnie. Choć w przypadku dyskusji na temat roli jego syna w spółce lotniczej OLT Express szef Rady Europejskiej stracił na chwilę nad sobą panowanie, dobrze w kontekście budowania swojego kapitału społecznego i ewentualnego startu w wyborach prezydenckich wykorzystał kilka godzin czasu antenowego. Dla zwolenników nie jest przecież ważne, że w dużej mierze odwracał kota ogonem udowadniając, że jako premier właściwie na nic nie miał wpływu. W optyce ostrej polaryzacji retorycznej, liczy się przecież sprawność w ucierania nosa przeciwnikom. Tutaj, pomimo wszelkich prób Małgorzaty Wassermann, aby wskazać skalę zaniedbań szefa rządu, silniejszy przekaz uzyskał jednak Donald Tusk, broniący się bez pełnomocnika i nawet pod koniec przesłuchania pozwalający sobie na żarty. Pytanie, czy komukolwiek powinno być po tym wieczorze do śmiechu?
Były premier oraz jego syn ”ofiarami” afery Amber Gold, jak Morawiecki ofiarą GetBack. Donald Tusk osiągnął jeden strategiczny cel przesłuchania, o którym jeszcze dzień wcześniej raczej nie mógł marzyć. W jakiejś mierze udało mu się bowiem wykreować siebie oraz swojego syna Michała Tuska, jako ofiary przestępczej działalności Marcina P. Syn, były dziennikarz gdańskiej ”Gazety Wyborczej” dołączył bowiem do OLT Express ”chcąc realizować marzenia”, a problem było nie to (na co zwracała uwagę przewodnicząca Wassermann), że współpracuje z 9-krotnie karanym, szemranym biznesmenem, ale że służba kontrwywiadowcza państwa go przed niebezpieczeństwem nie ostrzegła. Przewodniczący Tusk uniósł się i stracił panowanie jedynie w tym momencie, w którym jako ojciec musiał bronić ”niesłusznie atakowanego i uczciwego syna”. A że syn wiedział, że ”OLT to lipa”, cóż. Również premierowi trzeba współczuć, bo czemu on winny, że ktoś na boku kręci nielegalne interesy? Taki sam problem ma przecież Mateusz Morawiecki, ”na warcie” którego rozegrała się afera GetBack - przekonywał Tusk. Bez mocnej kontry komisji.
Nie zawiniła nieudolność państwa, ale po prostu ”zła prokuratura”. Z ostatniego przesłuchania dowiedzieliśmy się również, że z punktu widzenia Donalda Tuska nie państwo jako takie poniosło porażkę w przypadku Amber Gold, ale po prostu zła i niesprawnie działająca prokuratura. Ot, niekompetentni ludzie w terenie dali ciała, coś przegapili i przymknęli oko. Nie służby, nie Komisja Nadzoru Finansowego, nie dziesiątki instytucji których misją jest wykrywanie podobnych afer w zarodkach. Ot, działająca autonomicznie prokuratura w państwie i mieście rządzonym przez krasnoludki. I poza tymi ludźmi z niskiego szczebla, faktycznie nikogo z autentycznych decydentów i grubych ryb w toku prac komisji za rękę nie udało się złapać.
Emocje wzięły górę nad merytoryką. Na koniec warto zauważyć, że właściwie nikt nie udźwignął emocji towarzyszącym przesłuchaniu. Prędzej czy później każdy z posłów i posłanek przez siedem godzin przesłuchania miał jakąś wpadkę, w pewnym momencie kluczył albo zadawał pytania wokół tematu. Ostatecznie nie wychodzimy bogatsi o żadną wiedzę, która zbliża nas do wyjaśnienia źródeł afery. Wiemy za to jeszcze więcej na temat rosnącej temperatury sporu partyjnego, ambicjach Donalda Tuska i Małgorzaty Wassermann. Jako obywatele, mieliśmy prawo liczyć na coś więcej.
Marcin Makowski dla WP Opinie