Marcin Makowski: Biedni millenialsi oglądają homofobicznych ”Przyjaciół”
Seksizm, transfobia, homofobia, zbyt małe zróżnicowanie rasowe, wyśmiewanie otyłości, promowanie niestosownych związków… to nie jest opis zlotu alt-prawicy w ”New York Timesie”. To sitcom ”Przyjaciele”, widziany oczami wychowanych w strefie komfortu millenialsów. Czy poprawność polityczna wykastrowała nasze poczucie humoru?
Dokładnie 1 stycznia 2018 r. na Netflixa zawitał jeden z najpopularniejszych sitcomów w historii - ”Przyjaciele”. Gdybym miał zliczyć, sądzę, że widziałem wszystkie odcinki nie mniej niż trzy razy. I za każdym, choć mijały dekady od premiery pierwszego sezonu, bawiłem się tak samo dobrze. Chandler ze swoim sarkazmem, Ross wiecznie pogrążony w intelektualnej melancholii, Joey i jego nieskażony głębszą refleksją umysł, wiecznie pedantyczna Monica, Phoebe z artystycznym roztrzepaniem i Rachel, z naiwnością, która przechodziła stopniowo w życiową rezolutność. Co tu dużo mówić - pomimo fikcyjnego świata, w którym kanapa na środku kawiarni niezmiennie czeka na głównych bohaterów, borykających się z kłopotami finansowymi, ale żyjących w przestronnych apartamentach Greenwich Village - zżyłem się tą przerysowaną szóstką trzydziestolatków.
”Przyjaciele” wszystkiego co złe i niepoprawne politycznie
Chyba nie tylko ja. Pokolenie urodzone w latach 80. traktowało ten serial jak podręcznik kręcenia sitcomu. Wszystko, od pierwszego ujęcia, miało tam swój porządek, a zwroty w stylu ”How you doing’?” Joey’a, nie bez powodu przeszły do mowy potocznej. Nostalgia mojego pokolenia spowodowała, że decyzja Netflixa została przyjęta z dzikim entuzjazmem. W końcu kto nie lubi piosenek, które już zna? Nie będę ukrywać, że ja również uległem namowom żony, wkraczając w miły i pluszowy świat dylematów nowojorskiej klasy średniej po raz czwarty. Gdybym tylko wiedział, jak potworny błąd popełniłem. I jak ślepy byłem przez 25 lat od daty premiery tego seksistowskiego, homofobicznego i transfobicznego spektaklu złego smaku i dyskryminacji rasowej.
Tak, dobrze Państwo przeczytali. ”Przyjaciele” to w gruncie rzeczy popis hipokryzji, złego smaku, nieśmiesznych dowcipów i doboru wątków, które naruszają społeczne tabu. I wszystkim nam, którzy śmialiśmy się z homofobicznych dowcipów Chandlera, albo nie protestowaliśmy, że w obsadzie właściwie nie było czarnoskórych aktorów (całe szczęście, że znalazły się lesbijki), powinno być dzisiaj wstyd. Jak mogliśmy być ślepi na opresyjność tego manifestu prawicowej supremacji rasowej? Dodatkowo ubarwionego kpiną z tożsamości płciowej ojca Chandlera, body-shamingiem z otyłej Moniki, jej niestosowną relacją ze starszym przyjacielem ojca - Richardem, seksizmem, gdy Ross nie mógł zaakceptować męskiej niańki jego dziecka, i tak dalej. Jak mogliśmy być tak szalenie nieczuli? Dlaczego nic się w nas nie buntowało, tylko beztrosko się śmialiśmy?
Strefy komfortu, bezpieczne przestrzenie
No dobrze, wystarczy już tych bzdur. Bo niestety tak trzeba nazwać żale młodego pokolenia, które dopiero gdy pojawił się na Netflixie, serial obejrzało po raz pierwszy. Jak szeroko opisują amerykańskie oraz brytyjskie portale - szok kulturowy, który przeżyli millenialsi, rozlał się po mediach społecznościowych, gdzie zaroiło się od komentarzy w stylu: ”Oglądam ’Przyjaciół’ po raz pierwszy i wow, nie mogę przejść do porządku dziennego nad ilością seksizmu i mizoginii. To niewyobrażalne”. Okazuje się, że to, co myśmy brali za poczucie humoru, oni uważają że przemoc symboliczną i wyraz opresji kulturowej charakterystycznej dla lat 90. A przecież - pamiętajmy - "Przyjaciele" to był wtedy serial niezwykle progresywny obyczajowo.
Właśnie do takich skutków prowadzi popularny na Zachodzie kult ”bezpiecznych przestrzeni”, popularna na amerykańskich kampusach ideologia politycznej poprawności (doskonale sparodiowana w równie skandalicznym wg tych kryteriów serialu ”South Park”) i gloryfikacja intelektualnych stref komfortu, w którym największym przejawem wrażliwości jest walka o neutralne płciowo toalety. Chandler nie może się zapytać swojego transseksualnego ojca, czy ”nie ma zbyt dużo penisa jak na tę sukienkę”, bo urażona poczuje się cała społeczność LGBTQ. Ross nie może czuć dyskomfortu wobec męskiej niańki zajmującej się jego dzieckiem, bo to agresywne definiowanie płciowych norm kulturowych, które są zmienne. Nie wiem jak złej woli (albo naiwności) trzeba, żeby doklejać takie łatki na każdym kroku do serialu, który z definicji operuje przerysowaniem i groteską. Jak każdy humor od początku antyku - balansując na granicy dobrego smaku i łamania tabu. Naprawdę, nie chciałbym dożyć świata, w którym za scenariusze sitcomów zabiorą się millenialsi. Umarłbym w nim z nudów.
Marcin Makowski dla WP Opinie