Marcin Bartnicki: Wielka porażka polskich elit
Polski establishment ma problem z podwójną lojalnością - wobec Zachodu i naszego społeczeństwa, którym rządzi, mówi mu co ma myśleć, czego się wstydzić, co jest warte naśladowania, a co godne pogardy. Rosnące różnice w dochodach powodują, że szczyt klasy wyższej coraz bardziej odrywa się od społeczeństwa. Ten uproszczony wizerunek polskiego establishmentu, chociaż krzywdzący dla wielu prawdziwych autorytetów i uczciwych biznesmenów, ma swoje solidne podstawy. W dodatku za elitę uznawani są często ludzie zupełnie przypadkowi. I nie jest to wyłącznie wina głupich aktorów i stawiających ich w roli ekspertów dziennikarzy - pisze Marcin Bartnicki.
Aleksander Gudzowaty: A wyście robili k... te...
Józef Oleksy: Co myśmy robili?
Gudzowaty: Przekręty głównie.
Oleksy: Przekręty szły, tak.
Tak 10 lat temu wyglądała prywatna rozmowa przedstawicieli samego szczytu polskich elit władzy - jednego z najbogatszych Polaków Aleksandra Gudzowatego i byłego premiera Józefa Oleksego. Niechęć do elit, którą poczułeś/poczułaś czytając ten fragment prywatnej rozmowy, pozwoliła PiS wygrać ostatnie wybory. Niechęć ta ma oczywiście poważne uzasadnienie.
Kolejne lata przyniosły nowe nagrania, ale wrażenie pozostało identyczne. Doskonale wpisało się w retorykę Jarosława Kaczyńskiego i świetnie odzwierciedlało opowieść partii antysystemowych o klasie rządzącej. Wymiana części szeroko rozumianego establishmentu, nazywanego nie bez pogardy "salonem", stała się podstawowym celem całej prawicy. Takie też było oczekiwanie większości społeczeństwa, tego chcą również wyborcy Pawła Kukiza i partii antysystemowych. Jednak mimo kolejnych porażek, część elity nadal nie jest świadoma, że jej czas minął (co znakomicie wyjaśnił w tym felietonie Jan Śpiewak)
.
Winę za tak zły wizerunek ponoszą same elity, zamknięte za murami własnych posesji, oddalające się coraz bardziej od reszty społeczeństwa. Izolacja powoduje, że jest to grupa najtrudniej dostępna dla badaczy. Dlatego, podobnie jak w przypadku innych trudno dostępnych społeczności - sekt, służb specjalnych, niektórych subkultur - powstają na jej temat liczne stereotypy. Zamiast badań socjologicznych i rzetelnych materiałów prasowych, wiedzę o establishmencie czerpiemy z publikowanych co jakiś czas nagrań prywatnych rozmów. Problem w tym, że nagrania ujawniane są selektywnie, w określonym celu. Tak powstają utarte schematy myślowe, którymi często nieświadomie posługujemy się, myśląc o elitach. To bardzo ułatwia zadanie wyborczej propagandzie.
Produkt elitopodobny
Stereotyp dodatkowo pogłębia fakt, że społeczeństwo za przedstawicieli elity władzy uznaje wszystkich cieszących się prestiżem lub wysokim statusem społecznym. Tymczasem klasa wyższa to zbiór wielu elit, których nie należy ze sobą mylić.
Profesor fizyki i biznesmen z listy 100 najbogatszych Polaków odnieśli sukces w odmiennych dziedzinach życia i często niewiele ich łączy. Do szeroko rozumianej klasy wyższej zalicza się też ludzi, którzy znaleźli się w niej przypadkowo lub świetnie wykonują swoją pracę w branży, która wiąże się z popularnością. Oczywiście gwiazda rocka może mieć szeroką wiedzę o polityce, a często pokazywany w telewizji ekonomista może jej nie rozumieć. Najczęściej jednak tak nie jest.
Niestety, przedsiębiorcy dysponujący faktycznym wpływem na decyzje polityczne i eksperci w dziedzinach związanych z działalnością państwa często nie chcą wypowiadać się na tematy polityczne. Natomiast dla celebrytów, należących do rzeczywistej lub niekiedy czysto wirtualnej elity, polityka jest normalnym tematem - jak sport, muzyka czy zdrowy styl życia. Nie masz o tym pojęcia? Nic nie szkodzi, powiedz bzdurę, trafisz na okładkę.
Naturalnie nie ma żadnego problemu w fakcie, że celebryta opowiada bzdury. Taka jest jego rola w społeczeństwie. Jeśli jednak inteligentny aktor z wyjątkowym poczuciem humoru, dzięki któremu świetnie bawimy się w kinie, jest stawiany w roli analityka zajmującego się polityką czy ekonomią, to coś jest bardzo nie w porządku. Oczywiście nie z aktorem, ale z dziennikarzem, który postawił go w roli autorytetu w nie swojej dziedzinie.
Czy ktoś wziąłby na poważnie celebrytę doradzającego, jak zarządzać przedsiębiorstwem zatrudniającym 500 osób? W przypadku skomplikowanego systemu instytucji, jakim jest państwo, zatrudniającego 2 mln ludzi, opinie przedstawicieli elit nie zajmujących się zawodowo polityką lub ekonomią prezentowane są zaskakująco często jako prawda objawiona.
Zadaj głupie pytanie. Zanotuj absurdalną odpowiedź. I tytuł gotowy.
Po co szukać ukrytych faktów, analizować godzinami projekty ustaw lub tabele statystyczne? Lepiej zapytać celebrytę. Znana twarz na okładce sprzeda się lepiej niż słupki z danymi. Napiszemy, że "przerywa milczenie". Co z tego, że do tej pory nie milczał, ale po prostu jego opinia na temat polityki nikogo nie obchodziła?
Do absurdu sytuację doprowadził Tomasz Lis w programie emitowanym w telewizji publicznej. W dyskusji o demografii, naprzeciwko ówczesnego ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza posadził aktorkę Annę Muchę. Z kolei w programie o sprawie matki Madzi z doświadczonymi psycholożkami dyskutowała Kasia Cichopek i aktorka Joanna Koroniewska znana z serialu "M jak Miłość". Niezwykłą fantazją popisali się również autorzy programu "Tak lub nie" z Polsat News, w którym problemy polskiej służby zdrowia rozwiązać próbował Michał Wiśniewski z Ich Troje i aktor Jarosław Jakimowicz.
Klasa wiedząca
Celebryta kompromitujący się w roli eksperta zyskuje mimo wszystko pożądany przez niego rozgłos. Traci na tym prawdziwa elita władzy, ponieważ jako jej reprezentant występuje człowiek, którego argumenty można łatwo obalić, a autorytet podważyć. Potęguje to i tak niewielkie już zaufanie społeczne do klasy rządzącej i rzeczywistych ekspertów.
Biznesmenom i menadżerom zarządzającym największymi przedsiębiorstwami, naukowcom i analitykom nie można przecież odmówić szerokiej wiedzy na temat gospodarki czy sytuacji międzynarodowej. Ich wiedza o państwie jest prawie zawsze większa niż przeciętnego obywatela. Problem polega na tym, jak z tej wiedzy korzystają i w jakim celu.
Polskie elity tkwią między dwoma środowiskami. Dla znacznej części establishmentu punktem odniesienia i wzorem naśladowania są elity zachodnie. Z drugiej strony ciągle same są elitami polskiego społeczeństwa, którym rządzą, mówią mu co ma myśleć, jak się zachowywać, co jest warte naśladowania, a co godne pogardy. Jak zauważa badacz polskiej klasy wyższej prof. Krzysztof Jasiecki (w książce "Kapitalizm po polsku"), w konsekwencji stawia to niektórych przedstawicieli polskich elit w sytuacji konfliktu interesów. Nie zawsze oczywiste jest dla nich, komu powinni służyć - kolegom, a niekiedy szefom z krajów centrum zachodniej cywilizacji, czy swoim pracownikom i społeczeństwu na jej polskich peryferiach.
Polska widziana z wynajmowanej kawalerki w Sosnowcu nie jest tak piękna, jak z okna własnego samolotu. Różnice w punktach widzenia leżą oczywiście u podstaw zupełnie odmiennych poglądów na świat. Jak wynika z badań prof. Jasieckiego, polskie elity są znacznie bardziej liberalne od reszty społeczeństwa.
Dla klasy wyższej - w tym dla elity władzy - zestaw poglądów jest tak samo nieodłącznym elementem statusu, jak odpowiednie marki samochodów i ubrań czy zamieszkiwanie w prestiżowych dzielnicach. To jedna z wielu dystynkcji, które mają podkreślić różnicę między establishmentem a prostym ludem. Niestety elity odrywają się od ziemi coraz bardziej i to nie tylko w Polsce. Dlatego wraz ze wzrostem różnic w dochodach niezrozumienie między elitą a resztą społeczeństwa jest coraz większe. Jest to też paliwo napędzające polityczny podział Polaków.
"W warunkach dużych nierówności tworzy się świat, który tylko z pozoru jest jedną polityczną wspólnotą. Tymczasem on już dawno pękł między zadowolone z siebie elity, które uważają, że należy im się więcej, bo są zdolniejsze, mądrzejsze i bardziej przedsiębiorcze. Po drugiej stronie rosną rzesze coraz bardziej sfrustrowanych i mających coraz mniej do stracenia przegranych. Oni mają w głowie lustrzany zestaw uzasadnień, jak to na ich ciężkiej pracy tamci się dorobili". To wyjaśnienie brytyjskiego ekonomisty Anthony'ego Atkinsona (w wywiadzie dla "Polityki") dotyczy trendów ogólnoświatowych. Ale przecież mogłoby równie dobrze posłużyć jako wyjaśnienie sytuacji w Polsce - dlaczego Platforma straciła władzę, a najmłodsi wyborcy zagłosowaliby dziś najchętniej na Pawła Kukiza lub PiS.
Twój wybór
Te cztery czynniki - degeneracja pewnej części klasy rządzącej, zastępowanie rzeczywistych autorytetów przypadkowymi ludźmi, podwójna lojalność wobec Polski i Zachodu oraz rosnące odrywanie się elit od reszty społeczeństwa powodują, że w Polsce nastroje antysystemowe przybierają na sile. Taka ocena, chociaż ma solidne podstawy, może być krzywdząca. Nadal mamy przecież wiele prawdziwych autorytetów z różnych opcji politycznych i spore grono przyzwoitych biznesmenów, którzy każdego dnia wspólnie z nami pracują nad celami innymi, niż tylko budowanie własnego majątku. Problem w tym, że często nie mają szansy przebić się do ścisłej społecznej elity.
Mamy takie elity, na jakie sami sobie zasłużyliśmy. O tym, kto do tej elity należy i reprezentuje w ten sposób całe społeczeństwo, decydujemy ostatecznie również my sami i to nie tylko w wyborach. Selekcji swoich przedstawicieli w elitach dokonujesz codziennie - oglądając telewizję, wybierając, jakie kupisz piwo, w którym banku weźmiesz kredyt, na jakiej stacji zatankujesz i w jaki link klikniesz na portalu lub na Facebooku.
Establishment możemy zmieniać sami i możemy zacząć robić to już dziś.
Za każdym razem, gdy nie kupisz gazety, której okładka obraża Twoją inteligencję, albo wybierzesz gorzej płatną pracę dla uczciwego biznesmena, odmawiając lepszej wypłaty od człowieka nie szanującego pracowników i oszukującego nasze państwo, ktoś za wysokim murem prywatnej posesji zaciśnie zęby w złości. Bo wie, że jego czas się kończy.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska