Manowska o protestach wyborczych: Nieodpowiedzialna akcja
Do Sądu Najwyższego wpłynęło już około 50 tys. protestów wyborczych - poinformowała I prezes SN Małgorzata Manowska. Twierdzi, że 90 proc. z nich to protesty powielane, tzw. "giertychówki". Część z nich w ogóle nie zostanie rozpatrzona.
I prezes SN Małgorzata Manowska była w poniedziałek gościem Bogdana Rymanowskiego w Radiu ZET. Pytana, czy protesty, które wpływają do SN są indywidualne, czy też niektóre z nich są powielane, odparła, że tych indywidualnych jest kilkaset.
- Ponad 90 proc. to są te protesty powielane, których wzór został udostępniony przez pana posła Romana Giertycha w internecie, czyli tak zwane "giertychówki", jak je nazywają pracownicy Sądu Najwyższego. Kilka tysięcy protestów wyborczych to jest wzór udostępniony przez pana europosła Michała Wawrykiewicza. Tak więc taka nieodpowiedzialna akcja, taka lekkomyślność, nie dokuczyła mnie jako pierwszemu prezesowi, tylko pracownikom Sądu Najwyższego - stwierdziła Manowska. Tłumaczyła, że pracownicy sądu muszą przeanalizować każde pismo, które wpłynie do sądu,
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo,
Złożą protest wyborczy. "Doszło do kuriozalnej sytuacji"
- A powiem, że z tych protestów, z tych "giertychówek", które wpłynęły do Sądu Najwyższego, bardzo duża liczba, to jest parę tysięcy protestów, ma na przykład wpisany PESEL pana posła Romana Giertycha, bo ludzie nawet nie potrafili wpisać swojego PESEL-u, nie wpisują imion i nazwisk, tylko jakąś parafkę. Taki protest, który jest dotknięty tego typu wadami formalnymi, zgodnie z kodeksem wyborczym będzie pozostawiony bez rozpoznania - tłumaczyła I prezes Sądu Najwyższego.
Manowska o "wrogich akcjach"
Dopytywana, czy biorąc pod uwagę liczbę protestów, SN zdąży do 2 lipca z ich rozpatrzeniem, odparła, że "z całą pewnością nie można tego powiedzieć".
- Nie wiem jeszcze, jakie akcje są przed nami, jakieś wrogie właśnie akcje - mówiła.
Prezes Małgorzata Manowska pytana przez prowadzącego, co ma na myśli mówiąc o "wrogich akcjach" odparła, że nie może tego powiedzieć na antenie, "bo zaraz zostanie to wykorzystane i przeciwko mnie, i przeciwko Sądowi Najwyższemu".
Zapytana po raz kolejny o to, czy istnieje zagrożenie, że SN nie zdąży rozpatrzyć protestów wyborczych do 2 lipca odparła, że "tylko jakieś nadzwyczajne okoliczności, typu zamach czy uwięzienie sędziów mogłyby spowodować, że te protesty nie zostaną rozpatrzone na czas".
- Spodziewa się pani zamachów, uwięzienia sędziów? - dopytywał Rymanowski.
- Przy tej skali nienawiści jednych Polaków do drugich Polaków, mam obowiązek spodziewać się wszystkiego i zabezpieczyć, jak tylko mogę najlepiej Sąd Najwyższy i siebie przed wszystkim - odparła Manowska.
- Czyli wprowadziła pani jakieś nadzwyczajne środki ostrożności? - zapytał prowadzący.
- Tak - przyznała I prezes SN. Nie chciała jednak powiedzieć, jakie to środki.
"To nie jest jakaś wielka tragedia"
Manowska pytana o ponowne przeliczenie wszystkich głosów, odpowiedziała, że "żaden organ ani sąd nie ma takiego uprawnienia, żeby ot tak sobie nakazać ponowne przeliczenie".
Odpowiadając na pytanie Bogdana Rymanowskiego dotyczące głosów oddanych na Rafała Trzaskowskiego, które zostały przypisane Karolowi Nawrockiemu, Małgorzata Manowska stwierdziła, że podobne sytuacje zdarzały się w przeszłości.
- Mam postanowienie SN z 2010 roku, postanowienie Izby Pracy, gdzie przypisano w II turze źle głosy i Sąd Najwyższy wprost wyraził opinię, że protest jest zasadny, ale nie ma wpływu na wynik wyborów. To nie jest jakaś wielka tragedia, jakiś skandal. To nie jest rzecz, która się pierwszy raz zdarzyła – zaznaczyła Manowska w Radiu ZET.