"Mam za swoje". Kazimierz Marcinkiewicz o małżeństwie z Izabelą
Kilka dni temu sąd orzekł, że były premier Kazimierz Marcinkiewicz po 15 latach nie musi już płacić alimentów na byłą żonę Izabelę O. - To błąd całego mojego życia, mój dramat - mówi polityk Wirtualnej Polsce o swoim byłym małżeństwie.
Magda Mieśnik, Wirtualna Polska: Kilka dni temu sąd nieprawomocnie orzekł, że nie musi pan już płacić alimentów na drugą żonę. Jak pan przyjął tę decyzję?
Kazimierz Marcinkiewicz, były premier: Trzy lata byliśmy razem, przez 15 lat musiałem płacić alimenty na młodą, dorosłą osobę, która może pracować. Gdy sędzia powiedziała, że już nie muszę tego robić, łzy stanęły mi w oczach. Pierwszy raz w sądzie usłyszałem prawdę, że nie ja jestem winny sytuacji, w jakiej jest pani Olchowicz (była żona Kazimierza Marcinkiewicza - przyp. aut.). Gdy się poznaliśmy, ona pracowała w londyńskim banku. Zarabiała 3,5 tysiąca funtów miesięcznie. Po ślubie, w 2010 r., rzuciła pracę i nigdy do niej nie wróciła. Od 15 lat była na moim utrzymaniu.
Byliście małżeństwem, to była wasza wspólna decyzja, że żona rezygnuje z pracy?
Nie. Ja byłem temu przeciwny. To, że ona nie pracowała, nie studiowała, było jedną z przyczyn naszego rozstania. Cały czas się o to spieraliśmy. Sędzia zauważyła, że ta kobieta nie podjęła żadnej pracy po wypadku samochodowym, w wyniku którego doznała umiarkowanego uszczerbku na zdrowiu, ale także przed wypadkiem, gdy już nie byliśmy razem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Izabela Marcinkiewicz rozmawia z Pudelkiem. "Nikt nie chce mnie zatrudnić"
Gdy się rozstawaliście, pana żona była bez pracy. Nie miał pan poczucia, że zostawia ją bez niczego?
Uciekłem od niej w 2013 r. Nic nas już nie łączyło, ale przez cały okres separacji ją utrzymywałem, mimo że żyliśmy osobno. Miesięcznie łącznie to było około 13 tys. zł. Dlatego o taką wysokość alimentów wystąpiła, gdy złożyłem pozew o rozwód. Przez te wszystkie lata w czasie separacji przekazałem jej 312 tys. zł, a w ramach alimentów od 2015 r. - 566 tys. zł. Mimo takich kwot ta pani nic z tym nie zrobiła. Sędzia pytała ją, czy poszła po wsparcie do ZUS-u, Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, innych organizacji pomagających osobom niepełnosprawnym lub opieki społecznej.
Szukała gdzieś pomocy?
W czasie procesu wyszło na jaw, że nie poszła do żadnej z tych instytucji.
Jak sąd na początku uzasadniał alimenty?
Gdy wystąpiłem o rozwód, a tamta pani wystąpiła o alimenty, sąd przyznał je na czas toczącego się postępowania rozwodowego, bo nigdzie nie pracowała. Byłem pewien, że wraz z orzeczeniem rozwodu alimenty się skończą. Tyle że w 2018 r. sędzia zmienił wyrok. Obniżył je co prawda do 4 tys. zł, ale wynikało z niego, że mam je płacić do końca życia. Przedstawiłem dokumenty, że nie stać mnie na taką kwotę, tym bardziej, że na pierwszą żonę i czworo dzieci płacę 6,5 tys. zł. Nie rozumiałem, dlaczego na dorosłą, młodą kobietę mam płacić niemal tyle, co na dzieci. To było oburzające.
Przez pewien czas nie płacił pan byłej żonie pełnej kwoty alimentów. Miał pan sprawę za uchylanie się od nich. Sąd orzekł wobec pana ograniczenie wolności i 30 godzin prac społecznych. Jak się to skończyło?
Zadłużałem się, by wszystko płacić, ale to było dla mnie za dużo. Od wyroku za uchylanie się od alimentów odwołałem się i wygrałem. Nigdy nie zostałem za to skazany. Wiele osób zaczęło mnie jednak nazywać "alimenciarzem". Jestem jedyną osobą w Polsce, której sprawę o alimenty prowadzi prokuratura okręgowa, a nie rejonowa. Została do niej wyznaczona za rządów PiS ulubiona prokuratorka Zbigniewa Ziobry. Chodziło o to, by mnie zniszczyć. Jednocześnie dwie różne prokuratury prowadziły postępowania o alimenty dotyczącego tego samego okresu. To niespotykane. Nadal w dwóch sądach w Warszawie toczą się dwie identyczne sprawy przeciwko mnie o niepłacenie alimentów w 2023 r. Pani Olchowicz chce jak najbardziej uprzykrzyć mi życie i składa wnioski o ściganie mnie, gdzie tylko może. Mam swoje konstytucyjne prawa. Człowiek nie może być dwa razy skazywany za to samo. Mam też prawo do emerytury i do tego, by wtedy nie dorabiać.
Poniósł pan konsekwencje finansowe, ale i wizerunkowe tego małżeństwa.
Jestem stałym bywalcem komisariatów policji, gdzie mnie przesłuchują, i sądów. Wszystkie sprawy wygrywam, ale to zabiera mi czas. Na dodatek te wszystkie procesy kosztowały Polskę nie dziesiątki, a setki tysięcy złotych tylko dlatego, że ktoś chce mnie upokorzyć.
W 2019 r. otrzymałem propozycję startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Nie wystartowałem, bo gdy pojawiła się ta informacja, pani Olchowicz rozpętała w mediach kampanię przeciwko mnie. Inspirowała kolejne artykuły, w których nazywano mnie "alimenciarzem". Mam analizę z tamtego okresu. Wynika z niej, że w ciągu trzech miesięcy ukazało się 360 materiałów w mediach, gdzie tak mnie nazywano.
I nie wystartował pan w wyborach.
Zrezygnowano ze mnie. Przecież nikt nie chce "alimenciarza" na listach wyborczych. Nie rozumiałem tego, bo przecież świetnie bym wtedy zarabiał, mógłbym płacić alimenty, ale tu chodziło o uprzykrzenie mi życia. Dlatego wystąpiłem do sądu o to, by pani Olchowicz miała zakaz wypowiadania się na mój temat. Od tamtej pory mam spokój.
Zostawił pan pierwszą żonę i dzieci dla dużo młodszej kobiety. Nikt panu za bardzo nie współczuł, że tyle lat musi pan płacić.
Opinia ludzi, którzy nie znają sprawy, nigdy mnie nie interesowała. Nie przejmowałem się tym. Dla mnie ważne jest zdanie osób najbliższych. Od 2,5 roku jestem w związku. Kochamy się. Moja partnerka wszystko wie, zrozumiałą moją sytuację i stoi po mojej stronie. Odzyskałem wolność. Wyrok sądu to było coś niesamowitego. Wyszedłem z sali i fruwałem dwa metry nad ziemią. Poczułem się bardzo lekki, że nie muszę już nosić tego ciężaru. Przywrócono mi sprawiedliwość.
Żałuje pan tego związku?
To błąd całego mojego życia, mój dramat. Nie wiem, jak to się stało. Coś mi się stało, co spowodowało, że podjąłem tak głupią, idiotyczną decyzję. Mam za swoje. Nie wiedziałem tylko, że czyściec ma trwać do końca życia. Po drugie, mam prawo do swojego życia i szczęścia. Mogę teraz spokojnie budować swoje szczęście.
Pokazuje to pan w swoich mediach społecznościowych. Na początku związku z poprzednią żoną waszym życiem żyła cała Polska. Pokazywaliście się w telewizji, była ekskluzywna sesja zdjęciowa w lifestylowym magazynie. Czy to było potrzebne?
Nie odbierałem wtedy rzeczywistości taką, jaka ona była. Byłem zamulony.
Chyba zakochany?
Zamulony. Nie dostrzegałem wszystkiego, co się wokół mnie działo. To pani Olchowicz bez przerwy namawiała mnie, by robić różne rzeczy publicznie. To ona kazała mi pisać do mediów. Spieraliśmy się o to, robiła mi awantury, gdy się na to nie zgadzałem. Za moimi plecami umówiła sesję w Vivie. Siedzę sobie w pokoju hotelowym w Londynie, a nagle ktoś puka. Otwieram, a tu wchodzi wielka ekipa z Vivy.
Mógł się pan na to nie zgodzić. Na zdjęciach w magazynie wygląda pan na szczęśliwego.
Byłem wtedy zamulony. W ogromnej mierze działo się to bez mojej wiedzy. Ona chciała być celebrytką. Mi taka rola nie odpowiadała.
Co się stało, że wam nie wyszło?
To nigdy w życiu nie powinno się wydarzyć. Nie miało żadnej racji powodzenia. Dopiero teraz jestem wolny.
Magda Mieśnik, dziennikarka Wirtualnej Polski
Chcesz się skontaktować z autorką? Napisz: magda.miesnik@grupawp.pl