Makowski: "To nie jest konflikt, to przebiegunowanie polskiej opozycji" [OPINIA]
Nie da się dłużej funkcjonować w potrzasku między PiS-em a anty-PiS-em. Impas, który intelektualnie i programowo wyjaławiał polską politykę, być może na naszych oczach dobiega końca. Spór o unijny Fundusz Odbudowy wyciągnął na światło dzienne nie tylko konflikt między opozycją socjalną a liberalną, ale - może przede wszystkim - pokazał, że zjednoczenie opozycji pod sztandarem PO jest rzeczą równie egzotyczną, co Kinga Rusin z wydrukowaną konstytucją na wyspie Oceanu Indyjskiego.
Dla takich dni jak 4 maja 2021 r. Jarosław Kaczyński jest w polskiej polityce. Tymczasem jeszcze tydzień wcześniej wszystko zdawało się walić. Unijne miliardy usuwały się w cień, Solidarna Polska położyła się Rejtanem przez zakusami eurokratów, Platforma wybierała premiera rządu technicznego, Roman Giertych pisał pozwy, a Donald Tusk kolejnego srogiego tweeta.
Oni wszyscy nie wiedzieli jednak, że od dłuższego czasu rząd pracuje nad - jak to określił Radosław Sikorski - drugim paktem Ribbentrop-Mołotow, negocjując z Lewicą warunki głosowania za środkami własnymi Unii Europejskiej, a w konsekwencji za kształtem Krajowego Planu Odbudowy. Gdy prawda wyszła na jaw i nie dało się dłużej udawać, że zupełnie zmieniła układ sił, z jeszcze świeżej (bo nieużywanej) "Koalicji 276" pozostały wióry.
Co wolno wojewodzie, to nie tobie Lewico
Trio Czarzasty-Zandberg-Biedroń podniosło bowiem rękę na najważniejszy z dogmatów liberalnej opozycji: zakwestionowano prymat Koalicji Obywatelskiej z jej sytuacyjną oceną tego, co jest aktualną racją stanu, a co kolaborowaniem z "politycznymi terrorystami".
Gdyby bowiem po zakulisowych negocjacjach Borys Budka ogłosił miliardy na mieszkania, służbę zdrowia i zieloną energię, dzisiaj otwieralibyśmy popularne tygodniki opinii, włączali prestiżowe programy informacyjne i słuchali w opiniotwórczych radiach, że oto lider Platformy dorósł do swojej roli. Postawił się PiS-owi, zrozumiał, czym jest racja stanu i powstrzymał antyunijne tendencje Zbigniewa Ziobry. W końcu nie kto inny jak szef Platformy w grudniu groził z mównicy Sejmowej Trybunałem Stanu każdemu, kto podniesie rękę na środki unijne.
Dzisiaj to nieaktualne, bo bez pytania o zgodę Lewica postanowiła się wypisać z modelu opozycji, w którym sojusze i zjednoczenia ogłasza się na konferencjach prasowych, a w razie braku aprobaty - grozi dźwiganiem moralnego brzemienia przegranych wyborów. Bo przecież wygrać może je tylko jeden, stanowiący antytezę Prawa i Sprawiedliwości blok pod przewodnictwem Koalicji Obywatelskiej. Innej opcji nie ma.
Platforma konfrontuje się z rzeczywistością
Problem polega na tym, że partia, która do niedawna była niekwestionowanym liderem opozycji - przesypiając moment, w którym zastąpiła ją Polska 2050 - zachowuje się tak, jakbyśmy nadal żyli w roku, powiedzmy 2019. Dzisiaj nie wystarczy nie być Kaczyńskim, aby mieć mandat do rządzenia. Trzeba jeszcze umieć pokazać Polskę, która będzie po PiS-ie i nie skończy się na likwidacji TVP Info oraz IPN-u, ale zagwarantuje ludziom możliwość kupna własnego mieszkania, polegania na służbie zdrowia, godnej pracy i płacy nie tylko w miastach wojewódzkich, ale zwłaszcza na tzw. prowincji.
Lewica i Szymon Hołownia w dużej mierze odrobili tę lekcję, być może dlatego, że czytali badania opinii publicznej, która od dłuższego czasu w przytłaczającej większości mówiła: "dogadajcie się, my tych pieniędzy naprawdę potrzebujemy". Ostatecznie Platforma tak bardzo zakiwała się w swoim polskim "House of Cards", że zamiast dzisiaj to sobie przypisywać zwycięstwo nad Polexitem, o mały włos głosowałaby tak samo jak Solidarna Polska i Konfederacja.
Bo nawet PSL ostatecznie zdecydowało się przycisnąć przycisk "za", po wcześniejszym wtorkowym spotkaniu Władysława Kosiniaka-Kamysza z Włodzimierzem Czarzastym. Czy to samo w sobie nie jest wystarczającym dowodem na przebiegunowanie na polskiej opozycji? Rzeczy kluczowe, pomimo sekciarskiego wręcz ataku w mediach społecznościowych na każdego, kto myśli inaczej niż Platforma, dzieją się poza nią.
Pozdrowienia z końca świata
Bo dlaczego miałyby się nie dziać, jeśli jedna z liderek Koalicji Obywatelskiej - posłanka Monika Rosa - przyznaje na Facebooku, że wstrzymała się w głosowaniu nad Funduszem Odbudowy (pal licho, że głosowano co innego), bo w Krajowym Planie Odbudowy ani razu nie pojawiają się słowa takie jak "sąd" czy "niezależność". A wystarczyło sobie ten plan otworzyć, nacisnąć ctrl+f i sprawdzić, że to pierwsze pojawia się siedem, a to drugie prawie sto razy. Powiedzą Państwo - detal. Owszem. Ale na takich detalach buduje się politykę.
Być może będzie tak, że koniec końców to Jarosław Kaczyński wszystkich ogra, Lewicę oszuka, z KPO powstanie drugi fundusz wyborczy, ale kto realnie zrobił dzisiaj więcej niż Lewica, aby taki stan rzeczy odwrócić? Bo strojenie srogich min w mediach, mimo wszystko, uprawianiem polityki nie jest.
Podobnie jak płacz nad utraconą demokracją z wydrukowaną na kartce A4 okładką konstytucji, którą Kinga Rusin prezentowała na Instagramie z wyspy na Oceanie Indyjskim, przesyłając kupę serducha dla walczących o praworządność w zimny majowy weekend w Polsce.
Marcin Makowski dla WP Opinie