Makowski: Siedem grzechów głównych polskiej prawicy [OPINIA]© PAP

Makowski: Siedem grzechów głównych polskiej prawicy [OPINIA]

Marcin Makowski
1 stycznia 2021

Choć sondaże zdają się wracać do "normy", a Zjednoczona Prawica po serii spadków poparcia związanych z kryzysem aborcyjnym odzyskuje częściową sterowność, rok 2020 obnażył strukturalne słabości całego obozu konserwatywno-prawicowego. Od licytacji na radykalizm po bezalternatywność przywództwa Jarosława Kaczyńskiego. Co dalej?

Od redakcji: poprosiliśmy czołowych publicystów Magazynu Wirtualnej Polski - Jacka Żakowskiego i Marcina Makowskiego - aby przyjrzeli się sytuacji dwóch stron polskiej barykady - lewicowo-liberalnej i prawicowo-konserwatywnej na początku 2021 roku.

Poniżej tekst Marcina Makowskiego. Tekst Jacka Żakowskiego znajdziecie -> TUTAJ


Pomimo nominalnego sprawowania władzy, serii wygranych wyborów, posiadanych instytucji oraz realnego wpływu na życie społeczno-kulturalne, polska prawica - jakkolwiek szeroko zinterpretujemy to pojęcie - przechodzi okres systemowego kryzysu, który na lata zdefiniuje jej znaczenie, cele i możliwość ich osiągnięcia. Jak wyglądają "wąskie gardła" obozu? W jakich elementach widać jego największe słabości, i jakie wnioski można z nich wyciągnąć? Oto "siedem grzechów głównych" prawej strony.

Wewnętrzne podziały

Jedną z odwiecznych bolączek polskiej prawicy, widoczną również dzisiaj, jest jej naturalna skłonność do tworzenia obozów, namaszczania kolejnych liderów oraz rozpadu na mniejsze ugrupowania - bez zdolności koalicyjnych. Tak było ze słynnym Konwentem św. Katarzyny, który na przełomie lat 1994-95 miał wyłonić kandydata do wyborów prezydenckich, a zakończył się skłóceniem zwolenników Jana Olszewskiego oraz Hanny Gronkiewicz-Waltz. W warunkach walk frakcyjnych upadł rząd koalicyjny Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności oraz pierwszy rząd PiS-u, w koalicji z Ligą Polskich Rodzin oraz Samoobroną.

Od 2007 roku środowiska konserwatywne trwały w politycznym niebycie, oskarżając się wzajemnie o zdradę i braki w ortodoksji, aż do momentu powołania Zjednoczonej Prawicy w 2014 oraz startu Solidarnej Polski i Polski Razem (obecnego Porozumienia) rok później z list Prawa i Sprawiedliwości. Dopiero taktyczny sojusz partii, które osobno nie miały szans na zwycięstwo, a także realna słabość ówczesnej władzy sprawiły, że prawica socjalna, ze skrzydłem centrowym oraz narodowym - przejęły władzę.

Przynajmniej do 2020 r. wielu wyborców zapomniało (albo nie wiedziało), że PiS rządzi dzięki koalicjantom, którzy jednak nie zapomnieli o własnej podmiotowości i ambicjach. Bitwa o utrzymanie się na powierzchni "po Jarosławie Kaczyńskim", choć toczono ją za kulisami od dawna, w pełni objawiła się dopiero podczas kryzysu związanego z terminem wyborów prezydenckich. Przeciąganie liny między Jarosławem Gowinem, Zbigniewem Ziobrą a resztą PiS-u jeszcze dwukrotnie (we wrześniu przy okazji podpisania nowej umowy koalicyjnej oraz w grudniu przy negocjacjach unijnych) - groziło rozpadem koalicji i przyspieszonymi wyborami.

Dzisiaj nie postawiłbym nawet złotówki na scenariusz, w którym Zjednoczona Prawica w spokoju doczekuje 2023 roku.

Jeśli nadchodzące miesiące dadzą oddech polskiej gospodarce, będzie to równocześnie czas na wyrównanie "rachunku krzywd" w koalicji, z prawdopodobną próbą usunięcia popleczników ministra sprawiedliwości na czele. Jeśli natomiast koronawirus nie odpuści, pogarszające się wyniki obozu rządzącego i jego słabość będą ośmielały mniejszych graczy. W końcu historia uwielbia powtarzać się jako farsa.

Sojusz tronu z ołtarzem

Kolejnym grzechem prawicy jest zbyt ostentacyjne wchodzenie w sojusz z Kościołem katolickim, a może raczej z jego toruńskim odłamem w postaci mediów o. Tadeusza Rydzyka. To tam, przed dociekliwymi redemptorystami, raporty polityczne zdają Jarosław Kaczyński, Joachim Brudziński, Mariusz Błaszczak - czy ostatnio - Zbigniew Ziobro. To na 29. urodzinach "Radia Maryja" politycy obozu władzy klaskali i nie protestowali po słowach o bpie Janiaku jako "męczenniku mediów". Równocześnie na środowiska konserwatywne, od Konfederacji po część PiS-u, długim cieniem rzuca się historyczny w Polsce kryzys instytucji kościelnych, które w rekordowym tempie tracą wiernych oraz nowych seminarzystów. Krycie przestępstw pedofilii, poprzez bliskość tronu z ołtarzem, obciążało zarówno Kościół, jak i polityków, którzy opieszale i pod presją mediów zabierali się za powołanie komisji ścigającej pedofilię, wykazując się brakiem inicjatywy (może poza rejestrem stworzonym przez Ministerstwo Sprawiedliwości) w tym zakresie.

Protesty związane z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zaostrzenia prawa aborcyjnego idealnie oddały tę dysfunkcyjną zależność części prawicy od Kościoła i odwrotnie. Choć teoretycznie decyzję na bazie konstytucji podjął niezależny organ - gniew środowisk lewicowo-liberalnych, ale też wielu neutralnych politycznie Polek i Polaków, spadł na księży i polityków konserwatywnych in gremio. Sam Jarosław Kaczyński jako wicepremier ds. bezpieczeństwa wzywający zwolenników partii do obrony kościołów przed Strajkiem Kobiet, być może nieświadomie, został personifikacją problemu mieszania porządków świeckiego oraz eschatologicznego. Nie są od niego wolni również liderzy Konfederacji oraz wszelkiej maści "ruchów narodowych", którzy widzą siebie w roli ideologicznych krzyżowców - wiarę sprowadzając do wymiaru partyjnego.

Flirt z populizmem

Jednym z długofalowo najbardziej destrukcyjnych grzechów polskiej prawicy jest nieustanne romansowanie z radykałami - zarówno od strony populistycznej jak i narodowej. O ile budowanie spoistości obozu na wrogu zewnętrznym jest cechą immanentną analogicznych ruchów na całym świecie, o tyle prowadzenie w ten sposób np. polityki zagranicznej sprawia, że liczba sojuszników drastycznie topnieje, a na podobnie myślących oraz kierujących się prymatem interesu własnego państwa w momencie próby trudno liczyć. W największych polskich kryzysach międzynarodowych ostatnich lat, z nowelizacją ustawy o IPN i protestami osób LGBT włącznie, pozostawaliśmy na placu boju sami. Obietnice Donalda Trumpa na temat amerykańskiej szczepionki, która dotrze do Polski w pierwszej kolejności - pozostały bez pokrycia. Mainstreamowa prawica często sama nie wie, jak zachować się choćby odnośnie agresywnych uczestników Marszu Niepodległości - na ile są to środowiska jej pokrewne, a na ile obce?

Na tej słabości swój kapitał budują ruchy takie jak Konfederacja, która zupełnie wprost eksploruje jeszcze radykalniejsze zakątki, z ideami w stylu: "Centralnego Portu Komunikacyjnego budowanego jako wielki schron dla Żydów" czy podważania sensu szczepień, które uważa się za - niejednokrotnie - groźniejsze od samego koronawirusa. W 2020 roku wielokrotnie okazywało się, że choć retorycznie łatwo było wymachiwać szabelką, bo wiele intuicji prawicy na poziomie "godnościowym" brzmiało - wydawałoby się - słusznie - to przełożenie słów na czyny przychodziło z oporem.

Brak alternatywy dla Lidera

Kolejną istotną słabością środowiska prawicowego w Polsce jest trwające dekady oparcie się na bezalternatywnym przywództwie, a w konsekwencji - często bezrefleksyjnym - kulcie lidera. O ile konserwatyzm w naturalny sposób szuka autorytetu i większość partii narodowych czy chadeckich działa w oparciu o model charyzmatycznego przywódcy, problem rodzi się wtedy, gdy środowisko polityczne warunkuje swoje trwanie na jego trwaniu.

PiS przypomina w tym sensie wygrywającą kolejne sezony drużynę piłkarską, która sukcesy zawdzięcza starzejącemu się kapitanowi. Choć teoretycznie wyznaczył on swojego następcę, wszyscy i tak grają piłki pod jego nogi, przytakując na nawet najbardziej nierealne plany gry - wynik uzależniając od jego dyspozycji dnia. Pewną nowością był chwilowy bunt na pokładzie PiS-u, zwłaszcza wobec "Piątki dla zwierząt". Chwilowy, bo zakończył się tylko wyjściem z klubu do tej pory mało znanego posła oraz spacyfikowaniu Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Polityk pożegnał się z resortem rolnictwa, jednak koła "rozłamowców" nie założył.

Nie zmienia to faktu, że Jarosław Kaczyński oraz lojalność wobec niego stanowią nadal punkt odniesienia dla reszty koalicji, a każde podniesienie ręki na obecny kształt rządzącej prawicy musi być równoznaczne ze zdetronizowaniem jej przywódcy. A ten, mimo widocznej słabości, nadal dzierży sztandar obozu. W tym sensie Zbigniew Ziobro wzoruje się na Kaczyńskim i choć Konfederacja albo PSL zarzekają się, że model "wodzowski" nie przystaje do ich spluralizowanych formacji - w istocie na ile to możliwe odtwarzają zależności personalne, które Prawo i Sprawiedliwość opanowało do perfekcji. Co jednak, gdy Lidera zabraknie? W końcu premier Kaczyński zapowiedział, że w następnych wyborach na szefa partii nie wystartuje. Dopiero wtedy powrócą demony przeszłości i echa Konwentu św. Katarzyny.

Słaby słuch społeczny

Każda władza prędzej czy później traci słuch społeczny.

Symbolem jego utraty w przypadku koalicji PO-PSL było niezrozumienie, że mimo rosnących wskaźników gospodarczych, nie wszystkim w kraju w tym samym tempie poprawiała się stopa życia, a ciężar uprawianej polityki nie może spoczywać na zakulisowych rozmowach w drogich knajpach, tylko na nieustannym objeździe kraju oraz "czuciu" problemów Polaków.

Prawica w pewnym momencie zrozumiała tę słabość swoich oponentów i na niej (często celnie) budowała swoją siłę. Cóż z tego, że w oparciu o rażące uproszczenia w stylu "Polski w ruinie". 500+ upodmiotowiło miliony rodzin, które czuły się pominięte przez transformację - to był kamień milowy społecznej prawicy w Polsce. Równocześnie jednak przez ostatnie sześć lat z roku na rok trwoniono możliwe do powiększenia poparcie, wikłając się w coraz mniej zrozumiałe spory o sądownictwo, reformę, która nie poprawiała realnego działania sądów oraz przewlekłe wojenki z Unią Europejską, z których ostatecznie i tak wracano na tarczy.

Kulminacją procesu tracenia słuchu społecznego była postawa dużej części politycznej prawicy - z władzą na czele - wobec aborcyjnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego oraz chęcią zorganizowania wyborów korespondencyjnych za wszelką cenę. Na przeciwnym biegunie Konfederacja traciła wyborców radykalizacją na tle światopoglądowym oraz zdrowotnym - lansując pseudonaukowe teorie na temat pandemii. Choć wszystkie badania opinii publicznej wskazują na odpływ wyborców od głównych graczy politycznych oraz wzrost grupy niezdecydowanych, jedynie PSL-Koalicja Polska oraz Porozumienie, od strony konserwatywno-centrowej, starają się sięgnąć po ten rezerwuar. A bez niego nie da się wygrywać następnych kadencji.

Brak jasnego kierunku na przyszłość

Ostatnim z siedmiu grzechów głównych polskiej prawicy jest brak jasnego kierunku na przyszłość. O ile w 2015 r. była to obietnica odbudowy państwa prowadzonej w sposób komplementarny - bez pomijania mniejszych ośrodków i "Polski B" - oraz bezprecedensowe transfery socjalne, co będzie obietnicą 2023 roku? Zmęczenie materiału było widoczne podczas ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych, których hasła opierały się na z gruntu defensywnym zapewnieniu utrzymania benefitów 500+ z przyległościami.

"Zielony konserwatyzm" lansowany przez Forum Młodych PiS, mimo wsparcia prezesa Kaczyńskiego, nie był ideą mogącą porwać tłumy. Okazał się niewypałem do tego stopnia, że nawet ochrona zwierząt futerkowych, popierana w sondażach przez większość ankietowanych, okazała się politycznie zbyt trudna do przeforsowania. Każda władza się zużywa, ale jeśli dodatkowo słabnie jej rezerwuar ideowy (Kościół) oraz gospodarka (koronawirus) - na czym będzie budować prawica przyszłości?

Wyborów w Polsce nie wygra się na żadnej ze skrajności, zwycięstwa nie gwarantuje również rozmyte światopoglądowo centrum. Zjednoczona Prawica przez lata potrafiła znaleźć sensowny balans między szarżami Zbigniewa Ziobry a postulatami wolnorynkowymi Konfederacji - tworząc swoistą, polską odmianę socjalnego populizmu. Zachowanie status quo albo walka o suwerenność z Unią nie są hasłami na miarę skrócenia wieku emerytalnego. W końcu i to paliwo się wyczerpie, a słabość opozycji nie będzie wieczna.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)