Makowski: "'All in'. Podróż do Waszyngtonu, która zaważy o przyszłości prezydentury" [OPINIA]
Wizyta, którą prezydent Andrzej Duda złoży w Białym Domu w środę 24 czerwca będzie pod pewnymi względami bezprecedensowa. Pomijając fakt, że to pierwsze spotkanie Donalda Trumpa z zagranicznym przywódcą po wybuchu pandemii koronawirusa, Biały Dom nie zwykł zapraszać polityków tak krótko przed wyborami. Stawka jest wysoka, ryzyko również.
20.06.2020 07:05
Takie sytuacje w amerykańskiej dyplomacji zdarzają się rzadziej niż incydentalnie. Najważniejszy polityk w państwie odbywający kluczową pod względem militarnym i energetycznym wizytę w Waszyngtonie - chwilę przed wyborami - to przesłanie samo w sobie. Co prawda podobny przypadek miał miejsce 28 stycznia tego roku, gdy podczas prezentacji planu pokojowego dla Bliskiego Wschodu w Białym Domu gościł Izraela Benjamin Netanjahu, są jednak istotne różnice.
Ryzyko z dwóch stron
Po pierwsze wybory parlamentarne odbywały się w Izraelu nie kilka dni później, ale dopiero 2 marca. Po drugie, na tym samym spotkaniu obecny był również główny rywal Netanjahu - Benny Gantz, z którym sojusznik Trumpa będzie się musiał podzielić w połowie kadencji funkcją szefa rządu, ze względu na kłopoty w wybraniu stabilnej koalicji, powołano urząd"premiera rotacyjnego".
Tym razem podobnych zmiękczających przesłanie uwarunkowań nie ma. To wizyta "all in", organizowana na ostatnią chwilę na wyraźne zaproszenie Waszyngtonu. Ryzykowna i dla Andrzeja Dudy, który musi unikać jak ognia wizerunkowych wpadek, przywieźć realny sukces w postaci zapowiedzi relokacji dodatkowych amerykańskich żołnierzy do Polski, wynegocjowania dobrej umowy na budowę elektrowni jądrowej, oraz - co może być również tematem rozmów - kwestii bezpieczeństwa instalowanych w naszym kraju sieci 5G oraz finansowania projektu Trójmorza.
Zobacz także
Pewne, choć istotnie mniejsze, ryzyko bierze na siebie również Donald Trump, który licząc na reelekcję w listopadzie, musi się pokazać jako sojusznik polskich interesów i jedyny sensowny kandydat z perspektywy wielomilionowej Polonii w USA. Tutaj nie wystarczy już tylko pochwalić Andrzeja Dudę za to, że Polska chce wydać 2 mld dolarów na "Fort Trump". Poza tym, moment, w którym odbywać się bedą rozmowy jest również wrażliwy.
Interesy nie tylko polityczne
Ledwo zamalowano wulgarne napisy na pomniku Kościuszki przed Białym Domem i naprawiono witryny sklepów w DC, nie mówiąc o nadal trwającej walce z koronawirusem, a już za plecami majaczy krytyczna wobec Donalda Trumpa książka jego byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego - Johna R. Boltona. Polityka niezwykle przyjaznego wobec naszego kraju - zwolennika wojowniczej postawi Ameryki wobec Rosji oraz wzmacniania sił NATO na flance wschodniej. Wszystko to w otoczce niskich sondaży poparcia dla prezydenta USA oraz rosnących dla głównego konkurenta - Joe Bidena.
Nie zmienia to jednak faktu, że z perspektywy polskiej racji stanu możemy - i musimy - coś na tym wyjeździe ugrać. Coś znacznie więcej niż polityczny interes dwóch przywódców. Dlatego tak wielkie nadzieje wiąże się z powiększeniem amerykańskiego kontyngentu wojskowego do ponad 6 tys. żołnierzy, ogłoszeniem lokalizacji nowej bazy, szczegółami finansowania atomu i uczynieniem tego w taki sposób, aby nie pogorszyć relacji z Unią Europejską a zwłaszcza Niemcami, z terytorium których Trump chce wycofać nawet do 10 tys. przedstawicieli personelu wojskowego US Army.
Owszem, nie da się usunąć z tej podróży kontekstu wyborczego, należy również zrobić wszystko, aby nie został on przez Amerykanów wykorzystany do narzucenia nam gorszych niż możliwe do wynegocjowania w innych warunkach umów handlowych. Nie mogę się jednak zgodzić z narracją prezentowaną przez część opozycji, która już na starcie z przedziwną satysfakcją krytykuję tę podróż, podając na lewo i prawo list kongresmena Eliota L. Engela, który wzywa Trumpa do odwołania tego spotkania. Ten sam polityk już wcześniej pisał podobne listy i również wtedy traktowane były one niczym głos całego amerykańskiego Kongresu. To nieporozumienie.
Stawka wyższa niż prezydentura
- Ewidentnie jest to wizyta kampanijna. Za wycieczkę Prezydenta Dudy pewnie przyjdzie nam sporo zapłacić. Każda wizyta Prezydenta Dudy w Ameryce kosztuje nas wszystkich, podatników sporo pieniędzy - stwierdził również marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Od polityków tej rangi powinno się wymagać większej powściągliwości w ocenie spraw międzynarodowych.
A co do krytyki, jeśli okaże się konieczna, będzie wystarczająco dużo przestrzeni w mediach. Jest to bowiem dla Andrzeja Dudy zagranie "wszystko, albo nic". To spotkanie bilateralne może pomóc mu wygrać wybory, ale równocześnie przy wyrównanej walce i popełnieniu jakiejś wpadki, może się przyczynić do przegranej. Powinniśmy mieć w kraju oczy szeroko otwarte, ale równocześnie umieć zachować chłodną głowę. To stawka większa niż sama prezydentura.
Marcin Makowski dla WP Opinie