Majmurek: Czy Putin właśnie zapowiedział czystki? [OPINIA]
Rosyjski prezydent znów pokazał się swojemu narodowi i światu. W trakcie posiedzenia rządu ws. "wsparcia społeczno-gospodarczego dla regionów Federacji Rosyjskiej" zapewniał, że "specjalna operacja" idzie zgodnie z planem. A jego rząd - jak stwierdził - przyjął odpowiednie przepisy dla ochrony zwykłych Rosjan przed skutkami sankcji. W pewnym momencie radykalnie zmienił jednak ton: od propagandy sukcesu przeszedł niespodziewanie do brutalnego, retorycznego ataku. Tym razem nie na Ukrainę i Zachód, ale na Rosjan stanowiących "piątą kolumnę".
Są bowiem wśród Rosjan - grzmiał Putin - "zdrajcy narodowi". Ci, którzy "żyją tam [na Zachodzie] nie w geograficznym sensie tego słowa, ale zgodnie ze swoimi myślami, ze swoim niewolniczym umysłem. […] Nie oceniam tych wszystkich, którzy żyją w Miami […] czy nie mogą obejść się bez foie gras, ostryg i tzw. wolności genderowej. Nie w tym problem, ale w tym, że wiele ludzi mentalnie lokuje się tam, ale nie tu. Nie z naszym narodem, nie z Rosją".
Innymi słowy: willa za granicą, a nawet ostrygi jeszcze jakoś w putinowskiej Rosji ujdą. Gorzej, jak ktoś przestaje myśleć po rosyjsku, a zaczyna "po zachodniemu" – np. upominając się o jakieś obce "rosyjskiej duszy" prawa człowieka i wolności.
Takich ludzi Rosja Putina nie potrzebuje. I wie co z nimi zrobić. - Każdy naród, a szczególnie rosyjski, jest w stanie sobie z tym poradzić i oddzielić prawdziwych patriotów od szumowin i zdrajców. I po prostu wypluć ich jak muszkę, wypluć na chodnik. Jestem przekonany, że takie naturalne i konieczne samooczyszczenie społeczeństwa tylko wzmocni nasz kraj. Naszą solidarność, jedność i gotowość do reagowania na wszelkie wyzwania – mówił dalej Putin.
Z podręcznika Stalina
Jak wspominał niedawno na łamach tygodnika "New Statesman" brytyjski historyk Simon Sebag-Montefiore, Putin miał w zwyczaju zapraszać oficjeli goszczących w jego prezydenckim biurze w kremlowskim Pałacu Senackim do mieszczącej się w tym gmachu dawnej biblioteki Stalina.
Stalin był zapalonym czytelnikiem. Każdą niemal wolną chwilę poświęcał na lekturę. Gustował głównie w książkach historycznych. Czytał aktywnie – podkreślał ważne dla siebie fragmenty, dopisywał komentarze na marginesie. Czasem bardzo zwięzłe, w jednej z biografii cara Iwana Groźnego napisać miał tylko "nauczyciel".
Putin też, jak donoszą mający źródła w jego otoczeniu autorzy, uważnie studiuje historię. Nie wiemy, czy robi notatki na marginesach swoich książek, ale z pewnością mógłby dopisać "nauczyciel" w niejednej biografii rosyjskiego władcy, który - jak Iwan Groźny czy Stalin - budził w poddanych przerażenie, podziw i grozę.
Stalin stał się zresztą w ciągu ostatnich 20 lat chyba najlepiej wspominanym w oficjalnej państwowej pamięci rosyjskim przywódcą. Lenina sam Putin zganił - gdy zapowiadał "specjalną operację" przeciw Ukrainę - za to, że niepotrzebnie utworzył Białoruską i Ukraińską Socjalistyczną Republikę Radziecką, a w dodatku przekazał im "rdzennie rosyjskie ziemie".
Chruszczow nie pasuje na putinowskiego bohatera, bo przekazał radzieckiej Ukrainie Krym. Gorbaczow w putinowskiej narracji jest przedstawiany jako słaby szef państwa, który dał się ograć Zachodowi i sprowadził na Rosję nieznane w historii upokorzenie.
Stalin, mimo wszystkich swoich zbrodni, traktowany jest na ich tle jako silny przywódca, zwycięzca Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Ktoś, kto uczynił z Rosji jedno z dwóch kluczowych globalnych mocarstw kontrolujące imperium razem od Łaby do Pacyfiku.
Ciągła paranoja czasów stalinowskich
Wczorajsze tyrady Putina o szukaniu "piątej kolumny" przywodzą na myśl ciągłą paranoję czasów stalinowskich, gdy władza prowadziła nieustanną wojnę z "sabotażystami", "szpiegami" i innymi siłami rozkładającymi radziecki raj od wewnątrz na zlecenie imperialistycznych potęg.
Jedną z podstawowych lekcji, jakie Stalin odrobił z panowania Iwana Groźnego, była bowiem lekcja strachu: władza ma budzić przerażenie, tak by poddani bali się nawet szeptem wypowiedzieć słowa buntu.
Pisał o tym w swoim wierszu "Oda o Stalinie" Osip Mandelsztam: "Żyjemy tu nie czując pod stopami ziemi/Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy/A w półsłówkach, półrozmowach naszych cień górala kremlowskiego straszy". Za ten wiersz, recytowany przez poetę wyłącznie na prywatnych spotkaniach w gronie przyjaciół, Mandelsztam został zresztą aresztowany i zesłany razem z żoną do Czerdynia w Kraju Permskim na północy Uralu.
Na analogię z czasami stalinowskimi zwróciła uwagę historyczka i publicystka Anne Applebaum, która skomentowała na Twitterze słowa Putina w ten sposób: "Wezwania do samooczyszczenia się społeczeństwa mogą mieć tylko jeden cel: przypomnieć Rosjanom o Stalinie i jego czystkach. Putin chce, by Rosjan nawiedzały mroczne, odziedziczone po przodkach wspomnienia, by przypomnieli sobie opowieści swoich dziadków i zastygli w strachu".
Kogo Putin chce przede wszystkim przestraszyć?
Jeśli Putinowi faktycznie o to chodziło, to pojawia się też pytanie: kogo Putin chce przede wszystkim przestraszyć? Do kogo w pierwszym rzędzie kieruje swoje groźby? Wielka czystka, trwająca przez niemal całe lata 30. stalinowska kampania terroru w pierwszym rzędzie była wymierzona w starych bolszewików we władzach partii, służb i wojska.
Stalin na początku lat 30. ciągle nie miał absolutnej władzy, musiał dzielić się nią z członkami biura politycznego - całe państwo jeszcze nie funkcjonowało na jego telefon. Stalin uznał, że nigdy nie przejmie takiej władzy nad państwem i partią, jaką uważał za konieczną, jeśli nie wyeliminuje starych bolszewików. Ludzi, którzy przeszli przez doświadczenie komunistycznej konspiracji i rewolucji październikowej, mających ciągle względnie samodzielną pozycję polityczną i realną władzę - niezależną bezpośrednio od Stalina.
Do końca lat 30. Stalinowi udało się zrealizować swoje cele. Został absolutnym władcą radzieckiego państwa, otoczonym przez grono współpracowników niezdolnych do prowadzenia samodzielnej polityki. Starzy bolszewicy nie tylko zniknęli z partii i państwowych funkcji. Byli też skazywani w sfingowanych procesach politycznych na najcięższe kary, łącznie z karą główną.
Co to wszystko ma wspólnego z Putinem? W zachodnich mediach coraz częściej pojawiają się analizy i spekulacje nt. możliwego zamachu pałacowego w Rosji. Zachodni przywódcy chyba po cichu trochę liczą na scenariusz, w którym dotkliwość sankcji popycha jakąś grupę z najwyższych kręgów władzy w Rosji do usunięcia Putina.
Rosyjski prezydent też musi się obawiać podobnego scenariusza. Tym bardziej, że najpewniej by go nie przeżył. Można więc zgadywać, że Putin mówiąc o "oczyszczaniu" i "piątej kolumnie", którą Zachód chce wykorzystać przeciw Rosji, ma na myśli swoich nie dość lojalnych zauszników na wszystkich szczeblach władzy.
Cenę zapłaci Rosja
W latach 30. terror nie ograniczył się do walczącej ze sobą o władzę politycznej elity. Objął całe społeczeństwo na skalę niespotykaną wcześniej nawet w historii Rosji - na długo przed bolszewikami - okrutnej, pełnej bezprawia i arbitralnej przemocy.
Dzisiejszej Rosji Putina jest bardzo daleko do stalinowskiej. To państwo autorytarne, coraz bardziej represyjne, pozbawione już w zasadzie wolności politycznej, ale ciągle niestosujące przeciw swoim obywatelom tak masowego terroru, jaki był codziennością w latach 30.
Jednocześnie dziwna, emocjonalna, mocno paranoiczna tyrada Putina jest znakiem, że nadchodzą jeszcze gorsze czasy, że śruba będzie jeszcze bardziej przykręcana, że w Rosji będzie jeszcze mniej tlenu.
Putin w ten sposób przekreśla coś, co wielu Rosjan uważało za jedno z kluczowych osiągnięć jego rządów. Jak na łamach "Nowej Europy Wschodniej" pisał niedawno Kuba Benedyczak, to właśnie w trakcie dwóch pierwszych kadencji Putina Rosjanie po raz pierwszy zyskali prywatność.
Umowa Putina ze społeczeństwem - jak ujął to kiedyś pisarz Wiktor Jerofiejew – była jasna: "władza dla mnie, a za płotem róbcie, co chcecie". Większości Rosjan podobał się ten układ. Inaczej niż w czasach ZSRR, gdy ciągle trzeba było brać udział w podtrzymujących radziecką przestrzeń publiczną ideologicznych rytuałach, władza - za cenę pacyfikacji życia obywatelskiego - zostawiła w spokoju zwykłych, niezainteresowanych polityką ludzi. Przynajmniej do czasu.
Ta umowa zaczęła być bowiem stopniowo unieważniana przez władzę co najmniej od 2012 roku, gdy Putin po raz trzeci objął urząd prezydenta. Władza przeprowadziła wtedy wspólnie z Cerkwią wielką ideologiczną ofensywę: prawosławie zostało oficjalnie uznane za serce rosyjskiej, eurazjatyckiej kultury, idącej osobną drogą niż Zachód. Zakazano "homoseksualnej propagandy", a po aneksji Krymu w 2014 r. media zalała nacjonalistyczna propaganda.
Teraz, gdy rosyjska "specoperacja" utyka w naddnieprzańskich błotach, Putin zapowiada ściganie zdrajców i myślących "nie po rosyjsku". Za słowami prezydenta pewnie pójdą konkretne represje - przepisy jeszcze bardziej ograniczające to, co w Rosji można głośno powiedzieć.
Cenę za to wszystko zapłacą oczywiście Rosjanie, ale też Rosja jako państwo. Tak było z represjami czasów stalinowskich. Czystki w wojsku i pozbycie się doświadczonych oficerów i generałów odpowiadały za gigantyczne straty Armii Czerwonej w wojnie z III Rzeszą. Poddana wyjątkowemu terrorowi wieś odbudowywała się po stalinizmie kilka dekad.
Teraz Rosjanie, póki mają paszporty, zagłosują nogami. Każdy, kto coś potrafi, kto nie chce żyć w euroazjatyckim autorytaryzmie, będzie zastanawiał się: czy jestem tu jeszcze bezpieczny, czy już nie czas myśleć o wyjeździe?
Rosja już cierpi na drenaż mózgów, wojna i towarzysząca jej fala sankcji tylko zwiększą problem: Zachód może łatwo przejąć rosyjskich krytycznych intelektualistów, liderów społeczeństwa obywatelskiego, akademików, inżynierów, informatyków, osoby najbardziej przedsiębiorcze.
Ludzi, bez których nie da się budować nowoczesnego, silnego państwa. Za wojnę, sankcje, międzynarodową izolację i przykręcanie śruby społeczeństwo Rosja zapłaci słoną cenę: na własne życzenie może zmarnować rozwojowo, gospodarczo, politycznie i społecznie co najmniej następną dekadą.
Fragment "Ody o Stalinie" w przekładzie Stanisława Barańczaka