Majmurek: Cerkiew w służbie Kremla [OPINIA]
O toczonej od dwóch tygodni wojnie przeciw Ukrainie rosyjscy liderzy ciągle mówią rzeczy, które z punktu widzenia zachodniej opinii publicznej muszą sprawiać wrażenie oderwanych od rzeczywistości, zakłamanych, bezczelnych a nawet szalonych. I to nie tylko przywódcy polityczni, ale także liderzy społeczeństwa obywatelskiego, w tym duchowni. Najbardziej zdumiewającą interpretację tego, co dzieje się w Ukrainie, przedstawił bowiem nie Władimir Putin czy Siergiej Ławrow, ale Cyryl I – patriarcha Moskwy i całej Rusi.
13.03.2022 07:03
W swoim kazaniu z ostatniej niedzieli Cyryl pobłogosławił rosyjskich żołnierzy biorących udział w walkach przeciw Ukrainie. "Wszyscy wiemy, co dzieje się na granicach naszej ojczyzny. Dlatego uważam, że nasi wojskowi nie mogą mieć żadnych wątpliwości, że obrali bardzo słuszną drogę w swoim życiu" – mówił.
Co więcej, stwierdził, że obecny konflikt ma znaczenie nie tylko polityczne, ale też duchowe: "Mówimy o ludzkim zbawieniu, o tym, gdzie skończy ludzkość, po której stronie stanie Bóg Zbawiciel, który przychodzi na świat jako Sędzia i Stwórca (...). Weszliśmy w walkę, która ma znaczenie nie fizyczne, ale metafizyczne".
Wojna z szatanem, czytaj gejami
Patriarcha wskazał też konkretnie zło, przeciw któremu rosyjscy żołnierze dzielnie toczą "metafizyczną walkę". Są nim… parady gejów. Powtarzając opowieść kremlowskiej propagandy o rzekomo prześladowanym przez Ukraińców i Zachód Donbasie, patriarcha roztaczał następującą wizję: "W Donbasie mamy do czynienia (...) z fundamentalnym odrzuceniem tzw. wartości, które proponują dzisiaj ci, którzy roszczą sobie prawo do władzy nad światem. Dzisiaj jest taki test na lojalność (...), rodzaj przepustki do tego 'szczęśliwego' świata (...) nadmiernej konsumpcji, świata widocznej 'wolności'. (…) Test jest bardzo prosty, a zarazem straszny - to parada gejów". Tymczasem, jak wywodził dalej duchowny, "jeśli ludzkość zgodzi się, że grzech jest jedną z opcji ludzkiego zachowania, to na tym skończy się ludzka cywilizacja".
W sytuacji, gdy Rosja prowadzi wojnę napastniczą przeciw sąsiadowi, gdy – jak wskazują dostępne relacje z frontu – rosyjska armia dokonuje zbrodni przeciw ludności cywilnej, patriarcha nie tylko nie troszczy się o cywilne ofiary wojny, ale błogosławi prowadzącym ją żołnierzom, strasząc przy tym swoich wiernych "paradami gejów", tak jakby były one katastrofą gorszą od bombardowania cywilnych celów w Charkowie czy Mariupolu. Jak oburzające i niezrozumiałe nie byłyby słowa Cyryla I, nie dziwią one nikogo, kto choć pobieżnie obserwował relacje między Cerkwią a państwem Putina w ostatniej dekadzie. Cyryl i prezydent Rosji to bliscy sojusznicy: Putin wspiera rosyjską Cerkiew, a ta - jego rządy.
Nowy państwowy rytuał
Już w trakcie swoich dwóch pierwszych kadencji (2000-2008) Putin przedstawiał się jako osoba wierząca, deklarował szacunek do Cerkwi, chrześcijaństwa i prawosławia jako fundamentu rosyjskiej kultury. Sojusz między Cerkwią a putinowskim Kremlem zacieśnił się jeszcze bardziej po 2011 roku, gdy Putin zdecydował się po raz trzeci sięgnąć po prezydenturę.
Sojusz ołtarza i tronu w Rosji ma trzy główne wymiary. Pierwszy jest kulturowo-rytualny: Cerkiew i prawosławie ma dostarczać kulturowej treści i państwotwórczych rytuałów putinowskiemu państwu.
W okresie ZSRR cerkiew utraciła większość należącej do niej przed rewolucją własności. Po upadku ZSRR zaczął się proces jej powolnego odzyskiwania. Putin nie tylko go wspierał, ale także angażował państwo w odbudowę sakralnych budowli, zwłaszcza jeśli były ważne z punktu widzenia rosyjskiej historii. "Skłonił" też największe rosyjskie firmy, by przeznaczyły swoje fundusze na to dzieło kościelnej odbudowy.
Od 2012 roku wyraźnie rośnie też obecność prawosławnych duchownych i prawosławnego rytuału w rosyjskiej sferze publicznej. Duchowni święcą nowo otwierane inwestycje i obiekty wojskowe. Częsty obraz prawosławnego kapłana święcącego bojowy samolot albo rakietę jest doskonałym symbolem zmian, jakie zaszły w Rosji po 2011 roku.
Sam Putin lubi fotografować się w sytuacjach, które mają podkreślać jego przywiązanie do prawosławnych tradycji. W styczniu 2018 roku serwisy informacyjne na całym świecie pokazały, jak w siarczystym mrozie Putin, ubrany w chłopski barani kożuch i walonki, zbliża się do wód jeziora Seliger w obwodzie twerskim, rozbiera się do kąpielówek, robi znak krzyża i zanurza w jeziorze – zgodnie z prawosławną tradycją upamiętniania tak 18 stycznia chrztu Chrystusa. Putina naśladowali lokalni notable w całej Rosji i mobilizowana przez nich do uczestnictwa w religijnych uroczystościach ludność.
Opisujący sytuację "The Economist" porównał całą akcję do oficjalnych rytuałów z czasów późnego ZSRR – wykonywanym raczej siłą społecznego przymusu i bezwładu niż z przekonania. Bo choć od 1991 roku dwukrotnie zwiększyła się liczba Rosjan identyfikujących się jako prawosławni - według różnych badań dziś to około 70 proc. mieszkańców Federacji Rosyjskiej – co niedzielę nie praktykuje nawet 10 proc. populacji. Niemniej jednak w przestrzeni publicznej współczesnej Rosji dobrze manifestować swoje przywiązanie do prawosławia. Cerkiew i jej religia mają bowiem wyraźne wsparcie państwa.
Ceną za to jest podporządkowanie cerkwi państwu. Co ma zresztą długą tradycję, sięgającą jeszcze czasów carskich i komunistycznych. Patriarcha Cyryl był zresztą zarejestrowany jako agent KGB i do dziś realizuje linię propaństwową. Nie bardzo ma zresztą wybór. Gdy w okresie wielkich protestów w latach 2011-2013 Cyryl nie dość entuzjastycznie wspierał Putina, kontrolowane przez sojuszników prezydenta media nagle zainteresowały się jego luksusowym apartamentem i zamiłowaniem do drogich zegarków – patriarcha szybko zrozumiał komunikat.
Niechętni Putinowi wierni skarżą się w rozmowach z dziennikarzami na to, że Cerkiew coraz bardziej zlewa się w swoim przekazie z rządzącą w Rosji grupą skupioną wokół Putina. W rozmowie sprzed kilku lat z amerykańskim magazynem "Slate" Aleksiej Małaszenko z Moscow Carnegie Center wspominał, że kiedyś cerkiew była przestrzenią wolności, w czasach ZSRR była jedynym miejscem, gdzie nie straszyły portrety Lenina i Breżniewa. Dziś, jak mówi, wchodząc do cerkwi, czuje się, jakby wstępował do Jednej Rosji – partii Władimira Putina.
Oczywiście, nie wszyscy duchowni czy kojarzone z Cerkwią osoby świeckie poszły na współpracę z Kremlem. Pojawiały się głosy krytykujące ten sojusz, przestrzegające przed modelem "Kościoła imperium". Były one jednak marginalne i marginalizowane przez samą Cerkiew.
Czytaj również: Zełenski reaguje na oskarżenia Rosji. "Będziecie prowadzić dechemizację Ukrainy? Czym, amoniakiem?"
Razem przeciw "Gejropie"
Drugi wymiar kremlowsko-cerkiewnego sojuszu to wspólny front państwa i Kościoła przeciw liberalnym wartościom i prawom człowieka. Przeciw temu wszystkiemu, co rosyjska propaganda nazywa "Gejropą". Cerkiew wspierała antyliberalne posunięcia rosyjskich rządów po 2011 roku, a państwo nieraz uzasadniało przykręcanie śruby społeczeństwu obroną uczuć wierzących i prawosławnej tradycji przed "ekstremizmami".
Te wszystkie zjawiska najlepiej symbolizuje proces grupy Pussy Riot. W lutym 2012 roku trzy członkinie punkowego kolektywu "przejęły" na chwilę wnętrze moskiewskiego Soboru Chrystusa Zbawiciela, gdzie wykonały swój polityczny protest song nazywany przez same uczestniczki happeningu "punkową" modlitwą, zatytułowany "Bogurodzico, pogoń Putina!". Był protest przeciw wsparciu Cerkwi dla Putina, a także wobec z góry rozstrzygniętych kwietniowych wyborów prezydenckich, mających potwierdzić powrót Putina na Kreml po czterech latach przerwy.
Trzy uczestniczki akcji zostały oskarżone o "akt chuligański motywowany nienawiścią religijną" i skazane na dwa lata kolonii karnej – jednej z nich w sądzie apelacyjnym złagodzono wyrok na karę w zawieszeniu, dwie pozostałe wyszły po półtora roku w wyniku amnestii. Proces Pussy Riot nie był pierwszym wypadkiem, gdy w konflikcie między Cerkwią i sprzymierzonymi z nią radykalnymi grupami religijnymi a światem sztuki władza brała stronę tych pierwszych. Już w czasie dwóch pierwszych kadencji Putina nawet fizyczne ataki środowisk skrajnej, prawosławnej prawicy na instytucje sztuki prezentujące uznawane za "bluźniercze" wystawy były tolerowane przez władze. Gdy zorganizowana przez centrum Sacharowa wystawa "Uwaga, religia!" – pokazująca różne aspekty społecznej obecności religii w Rosji przełomu XX i XXI wieku – została zdewastowana przez wandali, sąd ukarał w 2003 roku nie sprawców zniszczeń, ale dyrektora centrum, powołując się na przepisy o ochronie mniejszości religijnych. Po 2011 roku kurs się jednak zdecydowanie zaostrzył. W 2013 roku Putin podpisał ustawy przewidujący surowe kary, z więzieniem włącznie, za obrazę uczuć religijnych.
Cerkiew popierała też ustawy zakazujące "homoseksualnej propagandy" i ogólnie wspierała państwo w jego silnie konserwatywnym zwrocie. Jak mówił prawosławny duchowny, Wsiewołod Czaplin, szef Synodalnego Wydziału ds. Współdziałania Kościoła i Społeczeństwa, idea konfliktu państwa i Kościoła jest obca cywilizacji prawosławia, gdzie Kościół i państwo muszą współpracować dla realizacji łączących duchowych i politycznych celów. Jak twierdził bowiem, "w życiu nie są ważne takie kwestie jak polityka czy gospodarka, ale to, czy dana grupa stosuje się do norm moralnych, czy też próbuje je kontestować".
Zwornik ruskiego świata
Czaplin, zmarły nagle w 2020 roku, znany był też z wypowiedzi wzywających do podboju Kijowa i siłowego rozwiązania konfliktu z Ukrainą. I to właśnie ukraiński – ale i białoruski – kontekst wyznacza trzeci z filarów sojuszu Kremla z Cerkwią. Cerkiew jest dla Putina użyteczna przede wszystkim jako zwornik "ruskiego miru" – ruskiego świata, obejmującego całość ziem dawnej Rusi, wszystkich jej mieszkańców wyznających prawosławie.
Putin nazwał kiedyś rozpad ZSRR "geopolityczną katastrofą". Podobnie myśli wielu Rosjan. Jednocześnie w tej katastrofie najbardziej bolesna nie jest utrata Kirgistanu czy nawet Litwy, ale Białorusi i Ukrainy. Rozpad ZSRR był bowiem rozpadem "ruskiego miru". Polityka Putina, zwłaszcza w ostatnich latach, ma ambicje złożyć go na nowo. Do tego potrzebna jest mu Cerkiew, dostarczająca religijnej i kulturowej jedności współczesnym "ziemiom ruskim".
Dlatego Rosjanie tak nerwowo reagowali, gdy ukraińska Cerkiew prawosławna dążyła do uzyskania autokefalii – religijnej niezależności od patriarchatu moskiewskiego. By nie dopuścić do tego scenariusza, Rosja ostro naciskała na patriarchę Konstantynopola, Bartłomieja I. Hierarchę i jego otoczenie miała nawet wziąć na cel rosyjska grupa hakerska, oskarżana przez Amerykanów o interwencję w wybory w 2016 roku. Wszystko to na nic się zdało, ukraińska Cerkiew uzyskała religijną niezależność od Moskwy.
Dziś Ukraińcy pokazują, że są gotowi oddać życie, by nie spędzić go w "ruskim mirze". Przynajmniej nie w takim, jak definiują go Putin z patriarchą Cyrylem. Jeśli Ukraina się obroni, to może to uderzyć nie tylko w podstawy władzy Putina, ale i społeczną pozycję rosyjskiej Cerkwi. Ta tak bardzo została podporządkowana polityce obecnego prezydenta, że jego upadek może okazać się dla niej bolesny.
Najlepszym symbolem ostatnich lat sojuszu tronu z ołtarzem w Rosji jest otwarta w 2020 roku Główna Katedra Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej w podmoskiewskiej Kubince. Monumentalna budowla miała uświetnić obchody 75. rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej, ale epidemia opóźniła prace budowlane. Do wyposażenia świątyni posłużyły przetopione pancerze niemieckich czołgów, w środku znajdują się freski i mozaiki przedstawiające kolejne zwycięstwa rosyjskiego oręża. Jedna z nich przedstawia zajęcie Krymu w 2014 roku. W środku miały pojawić się też przedstawienia Putina i Siergieja Szojgu, obecnego ministra obrony, ale pod wpływem krytyki sam Putin miał tego zabronić.
Patrząc na to, co dzieje się w Rosji i w Ukrainie, nietrudno sobie wyobrazić, że konstrukcja może zacząć być w bliskiej przyszłości postrzegana nie jako symbol potęgi Kremla i Cerkwi, ale ich bezbrzeżnej pychy zawsze kroczącej przed upadkiem.