Mafia pruszkowska. Ośmiornica z powyrywanymi mackami
Niewykluczone, że sąd zezwoli byłym bossom mafii pruszkowskiej – Andrzejowi Z. Słowikowi, Leszkowi D. Wańce oraz Januszowi P. Parasolowi – odpowiadać za udział w grupie przestępczej z „wolnej stopy”. Jeśli panowie wpłacą kaucje, będą mogli opuścić areszt śledczy i pojawia się między nami. Czy powinniśmy się tego bać?
Ilekroć mafijni bossowie wychodzą z więzienia, towarzyszy im – oczywiście nie tylko w Polsce – wielkie zainteresowanie mediów. Często pod bramą zakładu karnego pojawiają się fotoreporterzy, którzy mają udokumentować to wielkie wydarzenie: czy gangsterzy zmienili się w ciągu lat odsiadki, kto na nich czekał, a kogo zabrakło na powitaniu i dlaczego.
Czasami taka okoliczność to prawdziwa feta, a więc gratka dla dziennikarzy. Gdy zza krat Białołęki wychodził Leszek D. pseudonim Wańka, orkiestra grała mu słynny motyw z „Ojca Chrzestnego” Coppoli. Jak pisał tygodnik „Wprost”, byli podwładni całowali go po rękach, dając do zrozumienia, że D. nadal jest dla nich i szefem, i autorytetem (pytanie, czy ta historia jest aby prawdziwa, choć fakt faktem, że rodzimi bossowie lubili, jak ich całowano po rękach).
Gdy areszt śledczy opuszczała Monika Banasiak znana szerzej jako Słowikowa, czekał na nią jedynie ukochany z szampanem i wiązanką rosyjskich szlagierów, puszczonych z samochodowego odbiornika. Przeważnie jednak bossowie wychodzą w ciszy, nie robiąc z pierwszego dnia na wolności żadnej celebry, wiedząc, że koniec odsiadki to niekiedy początek nowych kłopotów.
Otóż to – zawsze w takiej sytuacji w mediach pojawiają się spekulacje: czy bossowie mają do czego wracać, czy będą odtwarzać bądź umacniać stare struktury przestępcze, czy będą w stanie „ogarnąć” półświatek, który przecież przez lata ich nieobecności bardzo się zmienił. Przeważnie jednak konkluzja jest ponura: bossowie wciąż są niebezpieczni, mają do dyspozycji kolejną generacje gangsterów, za chwilę złapią „miasto” za twarz, a na ulicach zaczną się krwawe porachunki. Jest się czego bać. Czy rzeczywiście?
Ostatnio opinię publiczną zelektryzowała informacja, że o zwolnienie z aresztu za kaucją i poręczeniem majątkowym stara się trzech pruszkowskich bossów: Janusz P. Parasol. Leszek D. Wańka oraz najbardziej znany z całego tercetu Andrzej Z. Słowik. Sumy nie porażają, choć to oczywiście kwestia względna – z pewnością w czasach świetności Pruszkowa, 400 tysięcy nie byłoby dla Słowika żadnym wyzwaniem finansowym.
Przeczytaj również: Przywódcy gangu pruszkowskiego mogą wyjść na wolność. Wystarczy kaucja
Teraz jednak można mieć wątpliwości, czy były boss tak łatwo zorganizuje taką kwotę. O połowę łatwiejsze zadanie ma Wańka, którego wolność wyceniono na 200 tysięcy złotych kaucji, a Parasol musi wpłacić – bagatela – 120 tysięcy złotych. Oczywiście, nie wolno mylić (co zdarza się także dziennikarzom) wyjścia za kaucję z uniewinnieniem. I tak będą mieli procesy, ale staną przed sądem z tzw. wolnej stopy. Jeśli dostaną wyroki skazujące, wrócą za kraty i już żadna kaucja nie pomoże.
Nałogowa recydywa
Dla wspomnianej trójki wychodzenie na wolność to nie pierwszyzna – odsiadywali wyroki jeszcze zanim stali się osławionymi szefami najpotężniejszej polskiej grupy przestępczej. Naturalnie, mowa o niewielkich wyrokach za drobną przestępczość (np. Słowik trafił do „puchy” za włam do sklepu, podobnie Parasol, przy czym w tym drugim wypadku chodziło o włam z rozbojem).
Ich wielka kariera zakończyła się w 2000 roku, gdy zostali zatrzymani przez policję już jako bossowie Pruszkowa – we wrześniu 2002 roku rozpoczął się szeroko relacjonowany przez media proces tzw. „starego Pruszkowa” czyli mafijnych przywódców. Polacy byli pewni, że wyroki okażą się surowe, bo przecież dekada Pruszkowa była niezwykle krwawa, a z rąk kilerów padali nie tylko mafijni żołnierze, ale też szefowie przestępczych struktur, jak choćby Wojciech K. Kiełbasa, Nikodem S. Nikoś, Wiesław N. Wariat czy Andrzej K. Pershing (nie mówiąc już o zabójstwie komendanta głównego Policji Marka Papały, które również wiązano z Pruszkowem).
Wyrok ogłoszono dziewięć miesięcy później – szefowie Pruszkowa tak naprawdę otrzymali wyroki jedynie za „kierownicę”, czyli szefowanie zorganizowanej grupie przestępczej, ale żadnemu nie udało się przypisać sprawstwa w jakimkolwiek zabójstwie. Jak przekonywał mnie świadek koronny nr 1 czyli Jarosław Sokołowski Masa oraz prowadzący sprawę Pruszkowa prokurator Jerzy Mierzewski, pośpiech przy śledztwie okazał się piętą achillesową procesu – nie udało się zebrać wystarczająco dużo materiału, aby uzasadnić przed sądem wszystkie zarzuty.
Najcięższy wyrok usłyszał brat Wańki, Mirosław D. pseudonim Malizna – siedem i pół roku więzienia. Po siedem lat dostali: Parasol, Ryszard Sz. Kajtek oraz Zygmunt R. pseudonim Kaban, natomiast Wańka – sześć i pół roku zakładu karnego.
Społeczeństwo było zbulwersowane – spodziewano się o wiele surowszych wyroków, a tu żaden z głównych bohaterów dramatu nawet nie zbliżył się do dziesięciu lat. W gazetach pojawiły się takie tytuły: „Pruszków ograł Polskę przed sądem” czy „Pruszków był, a jakoby go nie było”. W powszechnym odczuciu (które nie zawsze ma coś wspólnego z prawem), sprawiedliwości nie stało się zadość.
Słowik był sądzony osobno, bo w czasie procesu „starego Pruszkowa” ukrywał się w Hiszpanii. Tamtejsza policja zatrzymała go dopiero w 2003 roku, a w 2004 roku stanął przed polskim sądem. Tu usłyszał wyrok sześciu lat więzienia, ale rok później prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia w sprawie udziału Andrzeja Z. w zabójstwie generała Papały. Jednak po kilku latach (i po samobójczej śmierci w więzieniu Artura Zirajewskiego, członka gangu płatnych zabójców, którego wiązano z zabójstwem komendanta) Słowik został uniewinniony z tego zarzutu. W 2013 roku wyszedł na wolność.
Pruszków reaktywacja?
Jeszcze zanim „starzy pruszkowscy” spakowali swoje mandżury „na biało” (bez wchodzenia w szczegóły, oznacza to zapakowanie swoich rzeczy osobistych tuż przed wyjściem na wolność) w mediach rozszalała się burza: dziennikarze prześcigali się w kreśleniu ponurych scenariuszy: wraca mafia, wraca przemoc, wracają trupy na ulicach i podpalone samochody. Czy policja jest gotowa ochronić nas przed nową falą mafijnych wojen?
Rzeczywiście, takie rewelacje sprzedawały się bardzo dobrze, ludzi udało się skutecznie nastraszyć, choć przy okazji nie wspominano, że po rozbiciu Pruszkowa na gangsterskiej mapie kraju pojawili się nowi gracze, o wiele bardziej brutalni i zdeterminowani: gang mutantów, gang nowodworski czy modliński, nie mówiąc już o wzroście znaczenia grupy mokotowskiej, kierowanej przez Andrzeja H. Korka.
Gangi te, już po 2000 roku, „wskoczyły w buty” Pruszkowa, zagospodarowały opuszczony przez podwarszawską mafię teren i dla znawców tematyki było jasne, że nie oddadzą go bez walki. O czym wkrótce przekonali się starzy bossowie z Pruszkowa. Jak doniosła jedna ze stołecznych gazet, dwóch reprezentantów pruszkowskiego zarządu próbowało przekonać bossa nowej generacji, że powinien się z nimi dzielić swoimi zyskami. Usłyszeli, że mają się wynosić, a jak wrócą, to spotka ich coś wyjątkowo nieprzyjemnego. Bo Pruszkowa już nie ma i nigdy się nie odrodzi.
Z drugiej jednak strony, aktywność byłych bossów niepokoiła i policję, i media. W 2015 roku ukazał się w „Rzeczypospolitej” artykuł, w którym opisano gangsterskie spotkanie, odbywające się pod hasłem Pruszków-reaktywacja.
Zorganizować je miał dawny gangster średniego szczebla Piotr K. Bandziorek, który po upadku Pruszkowa umiejętnie poprowadził swe narkotykowe interesy i „wyskoczył do góry”. K. był jednym z tych, którzy wierzyli, że uda się skrzyknąć pod dawny sztandar i starych, i nowych przedstawicieli półświatka. Ta impreza nie miała wprawdzie ciągu dalszego, ale co i raz pojawiały się rewelacje o kolejnych spotkaniach (m.in. w stołecznych kasynach), gdzie starzy mieli potwierdzać swój wyrok śmierci na Masę, rzucając sumami liczonymi w milionach dolarów. Pytanie, na ile te deklaracje miały pokrycie w rzeczywistych intencjach, a na ile były wywołane alkoholową euforią. Wiadomo natomiast, że te narady były rejestrowane przez kamery ochrony kasyn. Ich pracownicy musieli mieć niezły ubaw…
Przeczytaj również: Początki Pruszkowa. Świadek koronny o mafii
Pouczający przykład Rympałka
Póki co, media fotografowały szwendających się po mieście dawnych bossów, przypisując ich poczynaniom przestępczy charakter. Gdy w jednej z gazet pojawiło się zdjęcie Kabana i Kajtka, popijających kawę w jednej z modnych stołecznych kawiarni, zamieszczony poniżej komentarz sugerował, że panowie właśnie dyskutują nad tym, jak wrócić do przestępczej gry.
O tym, że takie powroty nie zawsze są udane, przekonał się jeden z pupilków zarządu, Marek Cz. pseudonim Rympałek – tan sam, który zorganizował słynny napad na konwój z pieniędzmi na wypłaty dla pracowników służby zdrowia w 1995 roku w Warszawie. Łupem pruszkowskich bandytów padło wówczas 1, 2 miliona złotych, które zostały następnie zainwestowane w zakup większej partii kokainy w Ameryce Południowej.
Rympałek został aresztowany w 1998 roku i odsiedział wyrok dziesięciu lat więzienia. Po wyjściu na wolność zniknął i zaczął odtwarzać stare struktury. Po zatrzymaniu w 2010 roku, trafił przed sąd i tym razem usłyszał wyrok 25 lat więzienia – udało się udowodnić mu nie tylko szefowanie zorganizowanej grupie przestępczej, ale także zabójstwa (trupy pomógł „wykopać” świadek koronny Jacek S pseudonim Falconetti, dawny żołnierz Rympałka).
Oczywiście, oficjalnie byli członkowie zarządu Pruszkowa próbowali żyć uczciwie i z daleka od środowiska kryminalnego – np. Janusz P. Parasol założył restaurację, która jednak wielkich zysków nie przynosiła, a Zygmunt R. Kaban otworzył lombard. Słowik natomiast zwrócił się stronę show-biznesu i nawet wystąpił w teledysku rapera Malika Montany.
Zdawali sobie sprawę, że cały czas interesuje się nimi Centralne Biuro Śledcze Policji i próbowali sprawiać pozory nawróconych. Ale pozory mylą…
Albo nie docenili przeciwnika w mundurach, albo po prostu odpuścili sobie legalne interesy, wiedząc, że w tych nielegalnych radzą sobie o wiele lepiej.
Przyciasne stare buty
Rzecz w tym, że ich nielegalne interesy nie miały już takiego „ciężaru gatunkowego” jak w czasach mafii pruszkowskiej. Już nie sprowadzali ton kokainy olbrzymimi frachtowcami, już nie inwestowali w wielkie lokale rozrywkowe, już nie zarabiali milionów dolarów na „zawijaniu” tirów. Ba, już nawet nie był w stanie kontrolować rynku płatnej miłości… Pewnego dnia w gazetach pojawił się prawdziwy hit: Słowik i Wańka dokonali wymuszenia rozbójniczego. Ich łupem padł… krem czekoladowo-orzechowy Nutella.
Jakkolwiek komicznie brzmiała ta informacja, sprawa była całkiem poważna – otóż panowie, w ramach grupy przestępczej, przejęli partię smakołyku na sumę 600 tysięcy złotych na poczet rozliczeń z inną grupą przestępczą. Jak podał jeden z portali: „Pruszków” miał chronić także gang (szczecińskiego przestępcy – przyp. AG) Sebastiana W., specjalizujący się w fikcyjnym eksporcie towarów spożywczych. Na działalności tej grupy Skarb Państwa stracił blisko 193 mln zł. Sprawa miała być początkowo osądzona we Szczecinie, później w Świdnicy, ale w końcu trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie”.
Wspomniana trójka – Słowik, Wańka i Parasol – została zatrzymana przez policję w styczniu 2017 roku. Komunikat prokuratury był lakoniczny – chodziło o udział w zorganizowanej grupie przestępczej i udział w wymuszeniach VAT.
Publicysta „Polityki” Piotr Pytlakowski zastanawiał się, jako to możliwe, że panowie po sześćdziesiątce mieli stanowić zbroje ramię szczecińskiego watażki. Jednak z informacji, pochodzących z kręgów policyjnych, można było wywnioskować, że pruszkowscy bossowie nawiązali kontakt z pewną „ostrą” dolnośląską ekipą, która rzeczywiście była w stanie zapewnić ochronę uczestnikom całego procederu.
Na marginesie – wiadomo, że w ciągu ostatnich lat wielu biznesmenów wręcz zabiegało o to, aby w kierownictwie ich firm znaleźli się dawni bossowie mafii. Nie dlatego, że są biegli w zagadnieniach ekonomicznych czy korporacyjnych, ale dlatego, że ich nazwiska (czy raczej ksywki) miały odstraszać ewentualnych agresywnych konkurentów. Mit wszechmocy mafijnych przywódców – niezależnie od ich aktualnych możliwości – wciąż jest jeszcze żywy w narodzie. Ludzie po prostu jeszcze się ich boją.
Razem ze Słowikiem, Wańką i Parasolem do aresztu śledczego trafiło jeszcze jedenaście osób doskonale znanych organom ścigania. Jednak lista podejrzanych jest o wiele dłuższa i można się spodziewać długiego postępowania. Niewykluczone, że biorąc pod uwagę wiek i stan zdrowia podejrzanych (jakiś czas jeden z nich przebył udar) sąd wyrazi zgodę na to, aby byli członkowie pruszkowskiego zarządu wyszli na wolność za kaucją.
Wielkie oczy strachu
Jeśli tak się stanie, czy normalni obywatele mają się czego bać?
Oczywiście, na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć, ale wydaje się, że tym razem na wolność (pamiętajmy – ograniczoną) wyjdą ludzie o mocno „przetrąconych kręgosłupach”. Byli bossowie, z których policja nawet na moment nie spuści wzroku. Ich rozmowy telefoniczne będą rejestrowane, podobnie jak wszystkie spotkania z osobami, co do których organy ścigania będą miały jakiekolwiek wątpliwości.
Byli inwigilowani już wtedy, kiedy próbowali – z niezłym skutkiem - wrócić do przestępczej działalności, tyle, że pewnie sobie tego nie uświadamiali. Być może sądzili, że obecna policja niewiele różni się od tej z początków lat 90., gdy pruszkowska mafia, przez nikogo nie niepokojona, rozwijała skrzydła.
Dziś już wiedzą, co jest grane i raczej nie zaryzykują podjęcia jakiejkolwiek przestępczej działalności. Wiedzą też, o czym świadczy przykład Słowika, że ucieczka za granicę również nie wchodzi w grę. Pomijając zakaz opuszczania kraju, który na pewno zostanie wydany, poszukiwanie zbiegów poza granicami Polski nie jest żadną mission impossible.
Kilka lat temu lekcję tę przerobił Kajetan P., który zbiegł z kraju po zamordowaniu w 2016 roku swojej nauczycielkę języka włoskiego. Wtedy też wielu wydawało się, że zabójcy uda się rozpłynąć jak we mgle, ale jego ucieczka skończyła się pod bramą, prowadzącą do starego miasta La Valetty, stolicy Malty.
Dlatego uważam, że wypuszczenie zza krat – na jakiś czas – byłych bossów Pruszkowa nie stanie się początkiem żadnej nowej gangsterskiej wojny. Jeśli chodzi o mataczenie i naciskanie na świadków to też byłbym spokojny – jeśli panowie będą odpowiadać z wolnej stopy, to znaczy, że prokuraturze udało się zebrać wystarczająco mocny materiał procesowy. Naciski niczego już nie zmienią…
Artur Górski
O autorze: Niedawno, nakładem wydawnictwa „Black One Media”, ukazała się najnowsza książka Artura Górskiego pt. „Ruscy Narcos”. Jest to relacja byłego rezydenta rosyjskiej mafii w Polsce, Siergieja M. „Niedźwiedzia”, który na zlecenie amerykańskich służb specjalnych przeniknął do najwyższych szczebli południowoamerykańskich karteli kokainowych. Podczas tegorocznych targów telewizyjnych MIPTV w Cannes, prawa do ekranizacji książki wykupił duży angielski producent. Umowa zakłada produkcję czterech sezonów serialu, opartego na „Ruskich Narcos”.