PolskaŁukasz Warzecha: spięcie w mózgu leminga

Łukasz Warzecha: spięcie w mózgu leminga

Wielokrotnie podejmowano próby zdefiniowania, kim właściwie jest leming. Nie zwierzątko oczywiście, ale leming polityczny. Być może najłatwiej leminga opisać poprzez przywołanie konkretnej sytuacji: leming to ten, który po komentarzu Stefana Niesiołowskiego w sprawie Agnieszki Holland nie wiedział, co myśleć, dopóki nie dostał wykładni z "Gazety Wyborczej" - pisze w felietonie dla WP.PL Łukasz Warzecha.

Łukasz Warzecha: spięcie w mózgu leminga
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk
Łukasz Warzecha

21.02.2013 | aktual.: 22.02.2013 07:31

Zobacz wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy

Przypomnijmy najbardziej kontrowersyjną część wypowiedzi Niesiołowskiego: - Jeżeli [Holland] nie zagłosuje na Platformę, to dopuszcza możliwość, że będzie rządził PiS, czyli Macierewicz, Pawłowicz, recydywa IV Rzeczpospolitej. Recydywa IV RP jest dla pani Holland obojętna, bo córunia poczuła się dotknięta. […] To deklaracja, która oznacza coś takiego - nie obchodzi mnie Polska, tylko córunia moja, która jest lesbijką. W związku z tym, że interesy córuni nie są zabezpieczone, nie obchodzi mnie Polska.

Po tej wypowiedzi przez zaskakująco długi czas nie można było o niej znaleźć żadnej wzmianki ani na stronach "Gazety", ani w głównych serwisach informacyjnych tamtego dnia. Niektórzy żartowali sobie, że "Wyborcza" szuka sposobu, aby dowieść, że wypowiedź Niesiołowskiego to wina PiS. I nie byli dalecy od prawdy. Gdy bowiem w końcu Czerska zabrała głos i wykładnia się pojawiła (dostarczyła jej niezastąpiona Agata Nowakowska), w całą sprawę wkomponowano PiS. Tytuł komentarza brzmiał "PiS-owskie metody Niesiołowskiego", a mogliśmy w nim przeczytać m.in.: "[…] Atak Niesiołowskiego na Holland przypomina ulubioną frazę PiS: nie wierzysz w smoleński zamach, powątpiewasz w to, że śp. Lech Kaczyński był najwybitniejszym prezydentem - znaczy jesteś zaprzańcem, zdrajcą, ruskim agentem. W wydaniu posła PO: nie głosujesz na PO - Polska cię nie obchodzi.
I jeszcze to okropne słówko »córunia«! Niesiołowski usiłuje zdeprecjonować nie tylko matkę, ale również córkę. Zasada jest prosta: kto nie z nami, ten przeciwko nam. Trzeba go pognębić, przypisać wszystko, co najgorsze, zniszczyć. Niesiołowski straszy powrotem IV RP i prezesa Kaczyńskiego, ale nie zauważa, że sięga po PiS-owskie metody, w tym moralny szantaż".

Zaiste, zabawny jest ten komentarz. Pomińmy detale, takie jak rzekomo "ulubiona fraza PiS" (chciałbym, żeby Nowakowska podała choć jeden cytat z polityka tej partii, który stwierdza, że kto nie uważa Lecha Kaczyńskiego za najwybitniejszego prezydenta, ten jest zdrajcą i ruskim agentem). Głównie zabawne jest to, że dopiero, gdy Niesiołowski zaatakował ulubienicę redakcji z Czerskiej, Nowakowska odkryła, iż posługuje się aroganckim językiem i że troskę o Polskę utożsamia z głosowaniem na Platformę. I że jest to absurd. Trochę późno.

Jako żywo, nie przypominam sobie odważnych komentarzy Nowakowskiej po żadnej z chamskich i aroganckich wypowiedzi posła PO. Nie pamiętam, żeby ujmowała się za potraktowaną znacznie gorzej Ewą Stankiewicz. Nie robił tego zresztą chyba nikt spośród dziś oburzonych słowami, jakie skierował Niesiołowski do Holland.

Pech Niesiołowskiego polegał tym razem na tym, że wygarnął pupilce salonu, a nie jakiejś tam "wstrętnej pisówie". Gdyby chodziło o "pisowską swołocz", koledzy profesora entomologa znów stwierdziliby, że "Stefan tak ma" i że "on się łatwo denerwuje". A poza tym ubarwia polską politykę i nie należy się go czepiać. Tym razem jednak chodziło o reżyserkę, będącą dla salonu postacią tak ważną, że w obowiązku przeprosić za Niesiołowskiego poczuł się sam premier. Przeprosiny nic go nie kosztują. I, żeby było jasne, wątpliwe, aby Niesiołowskiego spotkały jakieś poważniejsze konsekwencje.

Cała sprawa wygląda zresztą dość zabawnie: awantura toczy się o sprawę czwartorzędną (związki partnerskie), podczas gdy to Holland i inni twórcy od tego roku stracą z winy Tuska olbrzymie pieniądze w związku z praktyczną likwidacją 50-procentowego kosztu uzyskania przychodu. Zamiast jednak przyciskać Platformę o realne pieniądze, salon woli się handryczyć o ideologię.

Sytuacja z Niesiołowskim przypomina niedawne losy Palikota (pisałem o tym w felietonie dla Wirtualnej Polski tydzień temu). W ciągu dosłownie paru godzin została przestawiona medialna wajcha i nagle niedawny ulubieniec mediów stał się dla nich czarną owcą, chamem, godnym najwyższego potępienia. Podobnie wygląda sprawa z Niesiołowskim, z tą różnicą, że od czynników, przestawiających wajchę, nie przyszedł sygnał, że Stefana można całkowicie zniszczyć. Na razie jest potępiany, ale tylko trochę, tak aby mógł wrócić na scenę, gdy ponownie okaże się przydatny. A że się okaże, trudno wątpić. Przecież w jakimś celu Tusk trzyma u siebie tego trudnego do kontrolowania furiata.

Niektórzy podjęli się obrony szefa sejmowej komisji obrony (tak, tak, Niesiołowski jest szefem tejże komisji, choć konia z rzędem temu, kto kiedykolwiek słyszał, aby jakiś dziennikarz pytał go o sprawy obronności), twierdząc, że w gruncie rzeczy Holland nie obraził, a jego diagnoza była słuszna. To drugi wątek tej sprawy. Istotnie, ja również jestem zdania, że Niesiołowski był w tej wypowiedzi względnie łagodny, zwłaszcza jak na swoje standardy. Można by się tylko przyczepić do słowa "córunia", ale przecież trudno je uznać za obraźliwe. Najwyżej sygnalizujące lekceważenie.

Trzeba też przyznać, że opis postawy Agnieszki Holland, jakiego dokonał Niesiołowski, był w znacznej części prawdziwy. Znana reżyser uznała, iż zasadniczym kryterium jej stosunku do ojczyzny jest uchwalenie wątpliwego, ściśle ideologicznego rozwiązania prawnego, które istotnie dotyczy jej córki. Trudno uznać taki stosunek do własnego kraju za poważny. Ale też w lewicowo-liberalnym środowisku nie jest to nic niezwykłego. Własny kraj ta grupa traktuje zwykle jak instytucję usługową. Jeśli nie spełnia ona oczekiwań, zmienia się ją, tak jak zmienia się bank.

Na tym jednak moja akceptacja dla wywodu Niesiołowskiego się kończy, gdyż konkluzja jego wywodu jest taka, że dobro Polski równa się głosowanie na Platformę Obywatelską. A to jest już piramidalna bzdura. Nie tylko dlatego, że - moim zdaniem - w interesie Polski jest jak najszybsze odsunięcie PO od władzy (to w końcu tylko moja opinia), ale przede wszystkim dlatego, że żaden polityk nie ma prawa stawiać sprawy w ten sposób: interes Polski jest tożsamy z rządami mojej partii. I to niezależnie od tego, jakie ugrupowanie reprezentuje.

Wracając do sprawy z początku tego tekstu: jak poznać leminga. Ktoś na Twitterze pytał, jak lemingi mogą znieść dysonans poznawczy, występujący w takich sytuacjach. Z jednej strony poseł, który się "łatwo denerwuje", ale jest "barwną postacią" - oczywiście dopóki miesza z błotem "ćwoków z PiS". Z drugiej - salonowa celebrytka, kreowana na megaautorytet. Otóż bycie lemingiem polega między innymi na braku takich wątpliwości. Owszem, następuje chwila zawieszenia, jak wtedy, gdy komputer otrzymuje sprzeczne dane. Przez kilka godzin albo jeden dzień lemingi nie wiedzą, co myśleć i - za przykładem wiodących mediów - po prostu udają, że sprawy nie ma. Gdy już dostaną wytyczne, odblokowują się i powtarzają przeczytane lub zasłyszane schematy. W tym wypadku tym złym został Niesiołowski i taka wykładnia obowiązuje. Całkiem jak w "Roku 1984" Orwella, gdzie wojna toczyła się raz z Eurazją, a raz ze Wschódazją, przy czym aktualna wersja, ustalana w Ministerstwie Prawdy, zmieniała się z dnia na dzień i obejmowała nie
tylko bieżące działania, ale też całą historię konfliktu.

Nie ma też wątpliwości, że kiedy ponownie pojawi się potrzeba skorzystania z usług Niesiołowskiego, znów dowiemy się, że ma on po prostu cięty język, którym trafnie opisuje polską politykę.

A nieeleganckie uwagi pod adresem Agnieszki Holland? Uwagi? Wobec Holland? Jakie znowu uwagi? Ministerstwo Prawdy pracuje.

Specjalnie dla WP.PL Łukasz Warzecha

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (381)