Łukasz Warzecha: rzeźnia to niemiłe miejsce
Jeszcze kilkanaście dni temu nie bardzo wiedziałem, co myśleć o sprawie uboju rytualnego. Dziś już wiem: decyzja, aby go zakazać, nie była mądra. Przekonało mnie o tym zacietrzewienie przeciwników - pisze Łukasz Warzecha w najnowszym felietonie dla WP.PL.
Dawno nie było sprawy, w której powstałaby tak egzotyczna koalicja. Przeciwko ubojowi rytualnemu po jednej stronie stanęła część posłów PO, Ruch Palikota, SLD, PiS związany dyscypliną partyjną, lewicowi miłośnicy zwierząt i ekolodzy oraz spora grupa komentatorów, w tym większość tych kojarzonych ze skrajną lewicą, ale także część kojarzonych z prawicą. Po przeciwnych stronach barykady znaleźli się na przykład Stanisław Janecki („Sieci”) z Wojciechem Muchą („Gazeta Polska”) oraz Michał Karnowski („Sieci”) i Rafał Ziemkiewicz („Do Rzeczy”).
Początkowo moje stanowisko było ambiwalentne. Znałem z grubsza argumenty obu stron i w obu stanowiskach odnajdywałem słuszne punkty. Z im większą jednak zaciętością i im bardziej emocjonalnie przeciwnicy przekonywali, że ubój rytualny to bestialstwo, na które żaden cywilizowany człowiek nie może się godzić, tym bardziej ja miałem z taką argumentacją problem. Dziś – gdy i tak jest na razie po wszystkim – jestem już właściwie przekonany, że odrzucenie ustawy umożliwiającej ubój był złą decyzją. Przyjrzyjmy się poszczególnym argumentom, zaczynając od etycznych.
Nie jestem weterynarzem ani fizjologiem. Nie mam pojęcia, co sprawia zwierzętom większy ból: ubój tradycyjny (po ogłuszeniu) czy rytualny, bez ogłuszania, poprzez upływ krwi. Sądzę, że dla zwierzęcia obie metody są dość przykre. Z ubojem rytualnym mam jedynie skojarzenie antyczne. Jak być może niektórzy pamiętają, podcięcie żył (na ogół w ciepłej kąpieli) było jednym z ulubionych sposobów popełniania samobójstwa przez rzymskich obywateli. I nie wiązało się z wielkim bólem. Bardzo podstawowa wiedza o procesach fizjologicznych pozwala chyba stwierdzić (lecz jest to tylko moje laickie założenie), że śmierć z upływu krwi, choć nie natychmiastowa, do najstraszniejszych nie należy, o ile w ogóle można to stopniować. Nie wydaje się, żeby ubój rytualny był zatem wyjątkowo okrutną metodą uśmiercania zwierzęcia. W każdym razie nie bardziej niż metoda klasyczna.
Natomiast na pewno wygląda gorzej. I tu dochodzimy do momentu, gdy przeciwnicy uboju sięgają po argument skrajnie demagogiczny: obecne tu i tam w sieci filmy, pokazujące przebieg tej procedury. To jasne, że na przeciętnej, nieprzyzwyczajonej osobie taki widok musi zrobić ogromne wrażenie. Jednak dokładnie takie samo wrażenie zrobiłby widok z całkiem zwykłej rzeźni. Społeczeństwo jest tak urządzone – i jest to bardzo mądre – że istnieją w nim zajęcia i sfery trudne do wytrzymania dla większości, gdzie funkcjonują jedynie osoby przywykłe i odporne. Korzystają zaś na tym wszyscy. Tak jest nie tylko z rzeźniami. To samo dotyczy choćby zawodu chirurga, patologa, policjanta. Przeciętny człowiek zemdlałby po trzech minutach na sali operacyjnej, a gdyby miał strzelić z ostrej broni do bandyty, salwowałby się raczej ucieczką. Nie są to sprawy miłe, łatwe ani estetyczne i dlatego nie każdy może się nimi zajmować. Ale nie jest to powód, aby rezygnować z operacji w szpitalach czy strzelania do bandziorów. Podobnie jest
z rzeźniami.
Przeciwnicy uboju z prawej strony nie dostrzegają , że podążają wprost ścieżką wytyczoną przez lewicę, która sięga często po identyczny, demagogiczny argument. Za jego pomocą niektóre skrajne organizacje przekonują, że należy w ogóle zrezygnować z hodowania zwierząt na mięso. Bo przecież i tu, i tu zwierzę cierpi, a zwykła rzeźnia też wygląda okropnie. W innej skali – pokazywanie filmów z egzekucji było dla lewicy argumentem, że kara śmierci jest nieludzka. Co oczywiście również było czystą demagogią. Zabijanie nigdy nie jest ładne i miłe. Trzeba się też zastanowić, czy przypadkiem wrogość wobec uboju rytualnego – ważnego w judaizmie i islamie – nie jest punktem wyjścia dla kolejnej wojennej wyprawy agresywnej lewicy przeciwko funkcjonowaniu obyczajów religijnych w sferze publicznej w ogóle. Wszak nie bez powodu jednym z najzagorzalszych przeciwników ustawy był Janusz Palikot. Nietrudno sobie wyobrazić, że od sprzeciwu wobec uboju lewaccy radykałowie z nową siłą przejdą do sprzeciwu na przykład wobec
procesji Bożego Ciała. Linia argumentacji została już wytyczona. Powie ktoś: dobrze, a gdyby powstała religia, która chciałaby składać ludzi w ofierze, też należy się zgodzić? (Takie zresztą już przecież istniały. Celowali w tym Indianie z Ameryki Południowej. Ten makabryczny proceder wykorzeniła dopiero ekspansja chrześcijaństwa na tamtym kontynencie.) To z kolei relatywizacja zagadnienia. Nie mówimy przecież o jakichś sektach czy innych wynalazkach, ale o dwóch spośród trzech wielkich religii monoteistycznych. To jednak całkiem inna kwestia.
Owszem, przeciwnicy mają argument, który uważam za stosunkowo celny: czy należy dopuszczać obyczaj, który co prawda do owych dwóch religii należy, ale jest obcy w polskim, chrześcijańskim kontekście kulturowym? Z drugiej jednak strony – czy aby na pewno? Prawdziwe kulturowe dziedzictwo to nie ostatnich 70 lat, ale historia II, a zwłaszcza I Rzeczypospolitej, tworu absolutnie multikulturowego, gdzie obok siebie istniały bez poważniejszych tarć (do czasu kontrreformacji) katolicyzm, wszelkie odłamy protestantyzmu, prawosławie, judaizm i islam. Jeśli wziąć to pod uwagę, nawet ten argument traci nieco mocy. Rozstrzygający jest wzgląd pragmatyczny. Można oczywiście przypominać, że na uboju rytualnym zarabia tylko siedemnaście ubojni w całej Polsce, że te ubojnie to w sensie politycznym klientela PSL oraz że rolnicy, którzy dostarczają do nich mięso, mogą przecież zarabiać w inny sposób. Może tak, może nie. Nie ma wątpliwości, że zakaz uboju spowoduje straty, nawet jeśli nie będą ogromne. Na pewno kłopoty będzie
mieć kilkaset, może kilka tysięcy gospodarstw. Rzeźnie wyspecjalizowane w uboju rytualnym być może upadną. Znów kilkaset lub kilka tysięcy osób pójdzie na bruk. Już samo to powinno być powodem do bardzo poważnego zastanowienia.
Pamiętajmy jednak, że w całej Unii Europejskiej na ubój rytualny zezwalają 22 państwa. Polska teraz już nie. I niech mnie al Kaida porwie, jeśli za staraniami o zakaz dokonywania takiego uboju nie stali przynajmniej na pewnym etapie lobbyści wielkich ubojni niemieckich lub francuskich. A w takim razie ci, którzy go poparli, zasługują w pełni na leninowskie miano pożytecznych idiotów, niezależnie od tego, jak wzniosłe względy nimi kierowały. Zachodnimi intelektualistami, którzy wspierali komunizm i których towarzysz Lenin określił właśnie wyrażeniem „polieznyje idioty”, także kierowały szlachetne pobudki.
Do tego dodajmy całkowicie zbędny dyplomatyczny konflikt z Izraelem. Oczywiście reakcja państwa żydowskiego jest ogromnie przesadzona, a oskarżenia niesprawiedliwe. To jednak można było spokojnie przewidzieć. A zadaniem polityka jest zapobieganie również takim problemom poprzez niestwarzanie okoliczności, w jakich mogą się pojawiać.
Przyznać wreszcie trzeba, że zadziwiająco zachował się PiS i Jarosław Kaczyński. Jego osobisty sprzeciw wobec uboju można pojąć, choć prezes nie wyjaśnił go przekonująco. Jednak narzucenie klubowi dyscypliny partyjnej w głosowaniu, które było klasycznym zagadnieniem sumienia, było całkowicie nie na miejscu. Kuriozalnie zaś wygląda to w kontekście całkiem odmiennego stanowiska prezesa PiS wobec prób uszczelnienia ustawy antyaborcyjnej. Czyżby Jarosław Kaczyński – tak jak lewicowi ideolodzy – bardziej dbał o zwierzęta niż o ludzi?
* Łukasz Warzecha specjalnie dla WP.PL*