PolskaŁukasz Warzecha: Kukliński: Bohater i zdrajcy

Łukasz Warzecha: Kukliński: Bohater i zdrajcy

"Jeśli on był bohaterem, to kim my byliśmy?" - miał powiedzieć o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim Wojciech Jaruzelski. Faktycznie - jeżeli on nie był zdrajcą, to kim byli ci, którzy za pracę dla Amerykanów postawiliby go przed plutonem egzekucyjnym? Kim byli Jaruzelski, Kiszczak, Ciastoń i inni? To całkiem oczywiste: to oni byli zdrajcami, nie Kukliński.

Łukasz Warzecha: Kukliński: Bohater i zdrajcy
Źródło zdjęć: © PAP | CAF
Łukasz Warzecha

13.02.2014 | aktual.: 13.02.2014 18:58

Żeby dojść do tego wniosku, wystarczy się zastanowić nad samym pojęciem zdrady. Zdrada to zaprzedanie się, sprzeniewierzenie, zerwanie przyrzeczeń i obietnic lojalności. Kukliński zaiste złamał peerelowską przysięgę. Tylko czy ta przysięga powinna go w ogóle wiązać? Tak mogą sądzić tylko ci, dla których wszystko jest względne, a prawdę można zadekretować. To ci sami, którzy uważają, że prawo zawsze jest słuszne, bo przecież zostało uchwalone. Takie rozumowanie w prosty sposób prowadzi do podporządkowania się, a nawet popierania totalitaryzmów. Ustawy norymberskie zostały uchwalone zgodnie z prawem. Czy to oznacza, że były słuszne?

Tu nie ma miejsca na relatywizowanie. W czasie zimnej wojny istniały rozmaite cienie i subtelności, ale w planie strategicznym sprawa była jednoznaczna: trwał konflikt pomiędzy światem wolnym a światem wziętym za twarz przez sowieckie imperium. Polska nie była wolna, a ludzie, którzy nią rządzili, dbali, żeby się taką nie stała. To akurat banalnie proste.

W tym konflikcie różne osoby zajmowały różne pozycje. Absurdem byłoby twierdzić, że każdy, kto po stronie Wschodu zajmował jakiekolwiek oficjalne stanowisko, opowiadał się za zniewoleniem ojczyzny. Taki oderwany od rzeczywistości schemat przedstawiają nam ci, którzy chcieliby skasować ów prosty podział na świat wolny i świat zniewolony, bo bardzo im on nie pasuje. Wykrzykują: "I co, może każdy partyjny, każdy dyrektor państwowej firmy, a może nawet każdy, kto w PRL pracował, był zdrajcą? Ha ha ha!". Oczywiście, że nie był i nikt tego nie twierdzi. Tyle że - czego owi obrońcy szarości nie chcą już przyznać - istniały różne poziomy zaangażowania. Partyjny dyrektor zjednoczenia czy partyjny wojewoda mogli być w istocie porządnymi ludźmi, starającymi się zrobić w chorym systemie, ile się dało. W Sejmie PRL zasiadali też posłowie tacy jak Stefan Kisielewski. Zresztą system zwykle tych porządnych ludzi po jakimś czasie ich niszczył, bo niszczenie ludzi porządnych było jego immanentną cechą.

Lecz w pewnych miejscach i na pewnych stanowiskach poziom zaprzedania nie pozostawiał miejsca na szarość. Oficerowie UB czy potem SB, poza nielicznymi przypadkami w rodzaju majora Hodysza, członkowie KC PZPR, a szczególnie najważniejsze postaci wojskowej junty Jaruzelskiego nie łapią się na wieloznaczność. Tam sprawa jest prosta: ci ludzie najzwyczajniej w świecie działali przeciwko własnemu krajowi i przeciwko jego obywatelom. I za to powinni byli po 1989 odpowiedzieć przed sądem, co się nie stało.

Kukliński był ich lustrzanym odbiciem, stając po stronie wolnego świata, podjąwszy największe osobiste ryzyko z tym związane. Nic dziwnego, że ci, którzy zaprzedali się złu, nie mogą się zgodzić, aby oddać mu należną cześć.

Jeszcze ciekawsza jest postawa tych, którzy lubią o sobie myśleć, że zawodowo trwali w strefie szarości. Tworzą własną legendę jako profesjonalistów, którzy właściwie nawet w czasie komuny pracowali na rzecz polskiego interesu. Dla byłych funkcjonariuszy służb PRL - którzy dobrze się odnaleźli również w wojskowych lub cywilnych służbach III RP - sprawa Kuklińskiego jest jasna. Zarówno lansowany ostatnio w mediach Aleksander Makowski, jak i były szef WSI Marek Dukaczewski z pasją i zacięciem podkreślają, że Kukliński był zdrajcą i że nie zaakceptują go jako bohatera. Czynią tak, bo jednoznaczny wybór, jakiego dokonał pułkownik, niszczy narrację, którą nas epatują.

Ryszardowi Kuklińskiemu odmawiają także należnego miejsca ci ze świata polityki, którzy żyją ze wspierania resentymentów wielbicieli Jaruzelskiego czy Dukaczewskiego. Dla polityków lewicy wciąganie Kuklińskiego w strefę szarości jest rytualnym ukłonem w stronę sporej części ich elektoratu. W stronę tych wszystkich, którzy nie tylko podzielają chory sentyment do PRL, ale i tych, którzy sami przed sobą nie chcą się przyznać, że mogli i powinni byli być wtedy mniej gorliwi, mogli żyć porządniej. Czasem zresztą dotyczy to nie tylko przeszłości, ale i teraźniejszości. Kukliński jest dla nich wyrzutem sumienia.

Gdy mija 10. rocznica śmierci pułkownika, część mediów usilnie stara się wtłoczyć Wojciecha Jaruzelskiego w schemat miłego, starszego celebryty, ciągnąc serial „Miłosne perypetie pana generała”. To ocieplanie wizerunku człowieka, odpowiedzialnego za zbrodnie stanu wojennego i grudniową masakrę w 1970 r. jest równie żenujące co wszystkie podobne próby, dotyczące któregokolwiek z totalitarnych przywódców. W gruncie rzeczy wszyscy oni byli miłymi panami ze swoimi zabawnymi słabostkami. Miałkość tych opowieści w porównaniu z życiorysem Kuklińskiego uderza.

Paweł Kowal, europoseł Polski Razem Jarosława Gowina, rzucił pomysł, aby warszawską Aleję Armii Ludowej przemianować na Aleję Ryszarda Kuklińskiego. Pomysł ze wszech miar słuszny, ale obecnie bez szans na realizację. Gdyby takiej zmiany dokonano, oznaczałoby to przyznanie, że Armia Ludowa (następczyni Gwardii Ludowej) była zwykłą sowiecką agenturą, która w czasie niemieckiej okupacji pełniła skrajnie szkodliwą rolę, działając przeciwko polskiemu Państwu Podziemnemu, kooperując nierzadko z okupantem przeciwko Armii Krajowej. Trwanie Alei Armii Ludowej w stolicy Polski to tak, jakbyśmy zachowywali w centrum Warszawy pomnik Stalina albo pomnik Wandy Wasilewskiej. Gdyby Armię Ludową zastąpił Kukliński, byłoby to jednoznaczne opowiedzenie się po stronie wolności. I właśnie dlatego tak wielu nie jest w stanie się na to zgodzić.

Specjalnie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)