PublicystykaŁukasz Warzecha: Konwencja Koalicji Obywatelskiej. Szału nie było

Łukasz Warzecha: Konwencja Koalicji Obywatelskiej. Szału nie było

Jedynie Grzegorz Schetyna próbował w sobotę choć trochę wyłamać się z utartego schematu funkcjonowania twardej antypisowskiej opozycji, czyli "zły PiS wprowadza dyktaturę, my damy odpór faszyzmowi i sprawimy, że będzie tak jak było". Lecz nawet jemu nie całkiem się to udało.

Łukasz Warzecha: Konwencja Koalicji Obywatelskiej. Szału nie było
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Supernak
Łukasz Warzecha

08.09.2018 | aktual.: 08.09.2018 16:36

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Tak, pisała to już niezliczona liczba komentatorów i nie ma w tym nic odkrywczego: opozycja "totalna" (jak sama siebie nazwała swego czasu) wciąż jest daleko za PiS, ponieważ nie jest w stanie wyjść poza wspomniany schemat anty-PiS-u. Rządzący proponują kolejne udogodnienia, rozdają kolejne pieniądze, mówią o konkretach, które – co jest w polskich warunkach ewenementem – mają faktycznie dużą szansę na realizację, podczas gdy druga strona mówi jedynie, że PiS jest straszny. "Robicie to źle" – chciałoby się powiedzieć.

Schetyna i długo nic

Na początku konwencji mogło się wydawać, że choć trochę zdał sobie z tego sprawę Grzegorz Schetyna. Wprawdzie nie jest on wielkim mówcą, ale zdołał wygłosić przyzwoite retorycznie wystąpienie. Wprawdzie przy bliższym przyjrzeniu się jego sześć punktów, mających stanowić fundament programu na wybory samorządowe, niekoniecznie trzyma się kupy, ale przynajmniej była to próba powiedzenia czegoś względnie konkretnego w sprawach, które faktycznie mogą ludzi obchodzić, a nie tylko powtarzania, że za moment nadejdzie dyktatura.

Jako realny problem dla wielu wyborców Schetyna trafnie zidentyfikował edukację. Rok szkolny dopiero co się zaczął, a wielu rodziców zmaga się z nieciekawą rzeczywistością reformowanej przez PiS szkoły. Propozycja, żeby państwo dopłacało złotówkę do każdej złotówki, wydanej przez samorząd na modernizację szkół, brzmi atrakcyjnie, ale natychmiast pojawia się pytanie: na czym PO planowałaby zaoszczędzić, żeby tę obietnicę zrealizować? Nie mówiąc już o tym, że aby ten projekt wprowadzić w życie, najpierw trzeba by wygrać wybory parlamentarne. To samo dotyczyło pomysłu kontynuacji programu "schetynówek", czyli współfinansowania dróg lokalnych, oraz programu budowy "orlików", będących zresztą za czasów PO raczej obiektem kpin. Odnosi się to również do skądinąd całkiem ciekawej zapowiedzi zakończenia sporu kompetencyjnego między wojewodami i marszałkami województw. Sprawa jest do dyskusji, ale – podobnie jak wcześniej wymienione – i to jest postulat na wybory parlamentarne, a nie samorządowe, bo samorząd działa w takiej rzeczywistości prawnej, jaką mamy dzisiaj.

Mało realistycznie ze względów finansowych i organizacyjnych brzmiały zapowiedzi darmowych biletów komunikacji miejskiej dla młodzieży i dzieci oraz specjalnej opieki nad seniorami. Raz, że to ogólniki, dwa – jak je sfinansować?

Celne było natomiast uderzenie Schetyny w import śmieci do Polski, w nawiązaniu do pożarów wysypisk. Tu faktycznie samorządy mogą zadziałać. Ale był to jedyny tak celny cios.

Problem z wiarygodnością

Poza tym nad wystąpieniem Schetyny wisiał doskonale znany Platformie problem: deficyt wiarygodności. Co prawda systematycznie zmniejsza się grupa wyborców, którzy pamiętają (lub mogą pamiętać – w przypadku młodszych), jak wyglądały rządy PO, ale nadal jest to grupa spora. Ci wyborcy mogą całkiem słusznie zadać pytanie, dlaczego podczas ośmiu lat PO nie zrobiła tego, co teraz zapowiada? Dlaczego, mając centralną władzę, nie przekazała kompetencji marszałkom województw, nie wprowadziła zasady "złotówka do złotówki" przy samorządowych inwestycjach w szkoły albo nie zapewniła bezpłatnej komunikacji dzieciom? Premia za jedność w ramach KO, podkreślaną wielokrotnie przez mówców – a będącą odpowiedzią na zjednoczenie PiS, Solidarnej Polski i Porozumienia (dawniej Polski Razem) – to za mało.

Schetyna wspomniał wprawdzie w kontekście importu rosyjskiego węgla o tym, że "PiS jest sojusznikiem Putina", ale podczas swojego wystąpienia unikał mówienia o pełzającej dyktaturze. Ba, nie wypowiedział chyba nawet słów "konstytucja" i "sądy", co zakrawało na prawdziwy przełom. Jeśli jednak nawet planem przewodniczącego PO na konwencję było unikanie takiej wiecowej retoryki, to plan ten został szybko zniweczony. Mdłe i nijakie wystąpienie Katarzyny Lubnauer można by właściwie przemilczeć. Ale nie sposób przemilczeć Barbary Nowackiej.

Chaotyczna Nowacka

Po co Schetyna wziął ją na pokład wraz z jej efemeryczną Inicjatywą Polska (co zresztą doprowadziło do podziału wewnątrz tego tworu), wydaje się jasne: to próba stworzenia w Koalicji Obywatelskiej na tyle silnego lewicowego skrzydła, żeby w miarę możliwości zneutralizować idące osobno SLD. To bowiem SLD może się stać koalicjantem PiS w niektórych sejmikach, a nad Czarzastym Schetyna pełnej kontroli mieć nigdy nie będzie. Stąd pomysł, żeby przygruchać sobie "własną" lewicę i zabrać Sojuszowi choć część elektoratu.

Być może jednak przewodniczący PO zaczął tego żałować jeszcze w trakcie wystąpienia Nowackiej. Nie dość, że retorycznie było fatalne – Nowacka była chaotyczna, nieznośnie patetyczna, podenerwowana, sprawiała wrażenie rozhisteryzowanej – to jeszcze całkowicie zmiotło efekt choćby częściowego powrotu na ziemię, który udało się osiągnąć liderowi PO. Nowacka powtórzyła wszystkie schematy, które zapewniają, że PO i N nie są w stanie podjąć rywalizacji z PiS. Z jej punktu widzenia największe problemy Polaków to brak rządowego finansowania in vitro oraz oczywiście antydemokratyczne rządy PiS.

"Musimy zatrzymać skrajne szaleństwo prawicy!" – grzmiała Nowacka. Co prawda łaskawie uznała, że w Polsce dyktatury na wzór turecki jeszcze nie ma (jak to?!), ale jeśli nie wygra Koalicja Obywatelska, taka niewątpliwie nastanie. W kwestiach socjalnych oznajmiła, że najedzone w szkołach muszą być wszystkie dzieci, a nie tylko te z legitymacją PiS. O co jej chodziło – trudno powiedzieć.

Z jej niespójnego wystąpienia trudno było wyłowić jakąś wyraźną myśl, ale na pewno bardzo by pasowało do któregoś z emocjonalnych wieców KOD czy Obywateli RP.

Nic o samorządzie

Tego wrażenia nie przełamało żadne z późniejszych przemówień. Żaden z kandydatów na prezydentów miast nie skupiał się na kwestiach dotyczących samorządu. A jeśli już, to były to opowieści o tym, że zły PiS chce coś regionowi zabrać. Tak mówił na przykład o gdańskiej siedzibie Lotosu Jarosław Wałęsa.

Antoni Pikul, kandydat KO do sejmiku województwa podkarpackiego, wcielił się niemal w Marię Nurowską, roztaczając przed zebranymi wizję brunatnej nawały, wzbierającej w Europie i mówiąc, że przecież Hitler też legalnie doszedł do władzy. W tym momencie konwencja samorządowa KO przypominała najbardziej szaleńcze zgromadzenia przeciwników obecnej władzy. Nawet retorycznie niezły Rafał Trzaskowski nie omieszkał zapowiedzieć, że w Warszawie przez niego rządzonej nie będzie miejsca na "faszyzm, rasizm i ksenofobię".

Jedno stało się zatem jasne: Koalicja Obywatelska nie próbuje nawet sięgać po umiarkowanego, centroprawicowego wyborcę, który dał sukces PO w 2007 i częściowo 2011 roku. Mimo prób Schetyny, wszystko pozostaje w dotychczasowych koleinach: przede wszystkim jesteśmy anty-PiS-em; w drugiej kolejności zaś zaspokajamy egzotyczne, wielkomiejskie, lewicowe postulaty. Jeżeli uznać, że to zapowiedź programu PO na wybory do Sejmu i Senatu, jasne jest, że pozostawia to pole do gry dla ugrupowań, chcących skusić wolnorynkowego, umiarkowanego wyborcę, zawiedzionego przez partię Kaczyńskiego i mającego dość nawalanki pomiędzy dwoma głównymi armiami.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (0)