Łukasz Warzecha: koalicja trzeszczy w szwach
"Panie Waldku, pan się nie boi!" - śpiewał Kazik w piosence "Lewy czerwcowy" o obaleniu rządu Jana Olszewskiego. Waldemar Pawlak - wówczas młody i nieopierzony - miał zostać premierem w miejsce Olszewskiego. Dziś Pawlak jest doświadczonym wygą, który walczy o powrót do pierwszej politycznej ligi, nawet za cenę rozchwiania koalicji z PO. I wygląda na to, że ani trochę się nie boi.
11.07.2014 | aktual.: 12.07.2014 08:59
Gdy w 2011 r. przepadło w sejmie wotum nieufności wobec ówczesnego ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka, były nie tylko burzliwe oklaski, ale i bukiet kwiatów, który zresztą zakrawał na kpinę ze zdezorientowanych pasażerów kolei. Wtedy za odwołaniem ministra była 192 posłów. Gdy w piątek udało się obronić ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, w sali sejmowej panowała cisza. Nie tylko nie było kwiatów, ale nawet nikt nie zaklaskał. Do wymaganej większości 231 głosów zabrakło tym razem 18 głosów. Był jeden wstrzymujący się: Waldemar Pawlak.
Zwykle po odrzuceniu zgłaszanego przez opozycję wotum nieufności wobec ministra dawał się odczuć nastrój satysfakcji, a może nawet tryumfu. Oklaski były normą. Tym razem jednak krępująca cisza była w pełni uzasadniona. Nawet posłowie PO musieli rozumieć, że żadnych powodów do tryumfalizmu nie ma, a koalicja - choć na moment zdyscyplinowana przez premiera podczas spotkania z klubem PSL przed głosowaniem - tak naprawdę trzeszczy w szwach.
Przesłanie Waldemara Pawlaka do działaczy jego partii wydaje się klarowne: jak długo chcecie żyrować skandale PO? Jak długo chcecie być szantażowani i zmuszani do przyjmowania pozycji popychadła? Platforma tonie i nie ma w przyszłym parlamencie szans na powtórzenie obecnej koalicji dwóch partii. Potrzebne będą trzy ugrupowania, a w składzie z SLD my, ludowcy, będziemy musieli posunąć się jeszcze bardziej niż obecnie. Czy tego chcecie? - pyta Pawlak swoich partyjnych kolegów. - A w tym właśnie kierunku prowadzi was dzisiaj Janusz Piechociński, obecny lider.
Ta argumentacja ma też słabszą stronę. Dla polityków, a zwłaszcza działaczy PSL niższego szczebla, udział we władzy ma znaczenie absolutnie kluczowe. To dzięki niemu są w stanie ustawić siebie i swoich bliskich. Tak wygląda słynna peeselowska polityka prorodzinna. Z tego powodu groźba rychłej utraty dostępu do konfitur - na przykład w wyniku szybszego rozwiązania parlamentu albo rozpadu koalicji i wejście SLD w miejsce PSL - napawa peeselowskich polityków trwogą. Przed nimi jednak stoi strategiczny wybór. Mogą zaryzykować dalsze trwanie w coraz bardziej toksycznym związku z PO, korzystając nadal z wiążących się z władzą korzyści. To jednak może oznaczać, że w przyszłości ich reprezentacja w sejmie będzie jeszcze mniejsza, a więc pozycja w ewentualnej koalicji trzech ugrupowań będzie znacząco gorsza niż jest dzisiaj. Albo mogą postawić na coraz śmielsze odcinanie się od koalicjanta. Być może nawet ryzykując skorzystanie z okazji - gdyby taka się nadarzyła - do zerwania koalicji i przejścia do formalnej
opozycji z nadzieją, że to zaprocentuje przy urnach, a dzięki przyzwoitemu wynikowi PSL stanie się bardziej pożądanym i przede wszystkim bardziej liczącym się partnerem w koalicji w następnej kadencji. Ktokolwiek by jej nie stworzył. I to jest być może koncepcja Waldemara Pawlaka.
Oczywiście na te kalkulacje nakłada się rywalizacja pomiędzy Piechocińskim a odsuniętym - jedynie tymczasowo, jak się wydaje - od władzy w partii Pawlakiem. Jeśli działacze PSL uznają, że propozycja strategiczna byłego prezesa jest atrakcyjniejsza niż kunktatorstwo obecnego, w partii może zacząć się szykować pucz. Gdyby zaś miejsce Piechocińskiego miał zająć Pawlak, będzie to oznaczało ogromne kłopoty dla Tuska. Nawet gdyby nowy lider nie zamierzał natychmiast zrywać koalicji ani podejmować innych radykalnych kroków, i tak będzie musiał w jakiś sposób podkreślić swoją odrębność. Bardzo możliwe, że zacząłby stawiać koalicjantowi nowe, bardzo wygórowane wymagania, których spełnianie byłoby coraz trudniejsze. Stawiałby je tym śmielej, że wybory parlamentarne byłyby coraz bliżej, zatem dla PSL coraz korzystniejsze byłoby odcinanie się od Platformy, a dla Platformy coraz kłopotliwsze stawałoby się gaszenie pożaru w koalicji.
Wszystko to razem nie wróży dobrze Donaldowi Tuskowi. Symboliczny wstrzymujący się głos Waldemara Pawlaka w głosowaniu nad wotum nieufności wybrzmiał jak ponure memento dla premiera, który tak naprawdę nie robi już dzisiaj żadnej polityki, a jedynie na gwałt łata cieknącą na potęgę rządową łódź. Byle tylko utrzymać się na powierzchni - nieważne, dokąd się płynie.
Łukasz Warzecha specjalnie dla WP.PL