PolskaŁukasz Warzecha: Czy i ty należysz do smoleńskiej sekty?

Łukasz Warzecha: Czy i ty należysz do smoleńskiej sekty?

Spróbujmy zrobić eksperyment. Niech ci, którzy sądzą, że sprawa katastrofy pod Smoleńskiem została całkowicie wyjaśniona, a protestują tylko wariaci, wyobrażą sobie, że w tupolewie nie zginął Lech Kaczyński i wiele osób związanych z PiS, ale Donald Tusk i elita PO. I niech potem wyobrażą sobie, że rządzi PiS, a śledztwo jest prowadzone podobnie jak obecnie. Czy nadal twierdziliby, że wszystko jest jasne, oczywiste i zamknięte?

Łukasz Warzecha: Czy i ty należysz do smoleńskiej sekty?
Źródło zdjęć: © PAP | Leszek Szymański
Łukasz Warzecha

12.04.2013 | aktual.: 12.04.2013 08:56

Przeczytaj wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy

„To był zwykły błąd polskiej załogi” kontra „to na pewno był zamach”. Dwie skrajne wersje wydarzeń sprzed trzech lat. Obie opierają się na wierze, a nie analizie, choć zarazem żadnej z nich nie można dziś stuprocentowo wykluczyć. Zwykle jednak mechanizm myślenia o Smoleńsku, zwłaszcza u zwolenników pierwszej hipotezy, jest następujący: najpierw polityczne sympatie i antypatie (często zresztą czysto emocjonalne), a potem, w zgodzie z nimi, przyjęcie tej czy innej wersji. Mówiąc prościej: nie lubię PiS i Kaczyńskiego, więc będę twierdził, że to zwykły wypadek, żadnych wybuchów nie było, raport komisji Millera jest rzetelny i w całej sprawie nie ma niedopowiedzeń.

Dla symetrii powinienem napisać: druga grupa nie lubi Tuska, więc twierdzi, że to na pewno był zamach, a polski premier maczał w sprawie palce. Ale symetrii tutaj nie ma. Dzisiejsza mapa postaw wobec katastrofy, wyglądałaby następująco.

Pierwsza grupa to osoby, które nazywam smoleńską sektą. Smoleńska sekta (niemal wyłącznie złożona z osób niechętnych największej partii opozycyjnej, choć niekoniecznie zarazem zwolenników PO) wierzy bez zastrzeżeń w oficjalne ustalenia, nie widzi żadnych błędów ani problemów i twierdzi, że to zwykły wypadek. Z grupy tej wyłączamy osoby, które takie poglądy głoszą ze służbowego obowiązku albo dlatego, że jest to zgodne z ich osobistym interesem. Takich w sferze publicznej jest całkiem sporo.

Druga grupa, być może najmniejsza, to ci, którzy od początku uznali, że mieliśmy do czynienia z zamachem i nie czekali ani nie czekają na żadne dowody. One nie są im potrzebne.

Wreszcie trzecia grupa: sceptycy – bardzo duża i coraz większa, jak pokazują sondaże. To wszyscy ci, którzy jakieś wątpliwości mają. Natężenie tych wątpliwości bywa różne i różne są wnioski, do jakich te osoby pod wpływem wątpliwości dziś dochodzą. Jedni uważają, że mieliśmy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem, ale spowodowanym ogromnymi zaniedbaniami zarówno po polskiej, jak i rosyjskiej stronie. Inni – że winę ponosi załoga, ale zbyt wiele jest w sprawie niepokojących znaków zapytania, zaś zachowanie Rosjan po katastrofie trudno zaakceptować. Jeszcze inni – że w samolocie na pewno doszło do wybuchów, załoga zaś próbowała poderwać maszynę, jednak z jakichś powodów się to nie udało. Dlaczego – nie wiadomo. Niektórzy z tej grupy godzą się ze wszystkimi badaniami niezależnych naukowców, inni uznają je za ciekawe, ale zbytnio zawieszone w próżni. Wszystkie te osoby łączy jedno: nie są w stanie zgodzić się bez zastrzeżeń z wersją oficjalną.

Dlaczego bezkrytycznych zwolenników oficjalnej wersji nazywam sektą? Bo działa tu, wypisz wymaluj, sekciarski mechanizm. Podobnie jak w sekcie, istnieje kanoniczna wersja zdarzeń, od której nie można odejść ani na krok. Dlatego członkowie trzeciej opisanej grupy – ci z jakimikolwiek wątpliwościami – są dla członków sekty takimi samymi oszołomami jak osoby twierdzące, że tupolew w ogóle nie wystartował z Warszawy, pasażerów uprowadzono jeszcze na lotnisku i do dziś są przetrzymywani w obozie na Kamczatce. Z punktu widzenia sekty nie ma pomiędzy jednymi i drugimi różnicy, jako że każde odstępstwo od kanonu oznacza jego całkowite zaprzeczenie. Dlatego, jeśli spotykają się ze sceptykiem, który wysuwa nawet ograniczone zastrzeżenia dotyczące chociażby niezbadania wraku przez wiele miesięcy po katastrofie, reagują kpiną: „Tak, i pewnie jeszcze sztuczna mgła”. Czują bowiem, że kanon, czyli oficjalna wersja katastrofy, broni się jedynie jeśli całkowicie ignoruje kolejne pojawiające się informacje, tropy,
wątpliwości.

Z kolei prorządowi publicyści wytrwale podtrzymują taką postawę sekty smoleńskiej, powielając absurdalny schemat: albo wierzysz bez zastrzeżeń w oficjalną wersję, albo w sztuczną mgłę i bombę termobaryczną. Tertium non datur. To swego rodzaju szantaż. Członkowie sekty żyją w ciągłym stresie, aby nie znaleźć się po stronie „oszołomów” i nie wypaść z obozu osób „światłych i rozsądnych”. Muszą nieustannie pilnować, aby trzymać się kanonu, nawet kosztem ignorowania faktów.

To druga cecha sekty: oderwanie od rzeczywistości. Do badań prof. Biniendy, Szuladziń-skiego czy Rońdy można mieć krytyczny stosunek. Nie zmienia to jednak faktu, że w ciągu ostatnich trzech lat pojawiło się mnóstwo dobrze już sprawdzonych informacji, czyniących w kanonie coraz większy wyłom. Tymczasem członkowie sekty nadal uważają, że generał Błasik był w kokpicie; że sekcje zostały rzetelnie przeprowadzone, a miejsce katastrofy dobrze przeszukane; że Rosjanie na „wieży” (będącej w rzeczywistości obskurnym barakiem) nie kontaktowali się z nikim w Moskwie, a jeśli nawet, to nie ma to znaczenia; że w kokpicie padło zdanie o „debeściakach” i że nie było komendy dowódcy o odejściu od lądowania. Pod tym względem bywają nawet radykalniejsi niż komisja Millera. Nie przyjmują również do wiadomości, że informację o odnalezieniu na wraku śladów trotylu (którego pochodzenie jest wciąż niewyjaśnione) potwierdziła koniec końców prokuratura wojskowa. Uważają, że nie ma nic dziwnego w fakcie, że przy katastrofie tej
rangi, z takimi ofiarami, nie przeprowadzono rekonstrukcji wraku (choćby tylko dla zasady) i nie sprawdzono dokładnie całego miejsca zdarzenia, tak że nawet po miesiącach znajdowano tam rzeczy osobiste ofiar lub nawet części samolotu.

Ta odporność na fakty może się wydawać zadziwiająca, ale z psychologicznego punktu widzenia wcale taka nie jest. Członkowie smoleńskiej sekty poczynili bowiem ogromną inwestycję psychologiczną w kanon i stworzenie wokół siebie muru, odgradzającego ich od faktów. I ten mechanizm jest znany z klasycznych sekt. Ich zindoktrynowani członkowie dobrze czują się w świecie, który stworzył dla nich guru i zgodnie z jego proroctwem czekają na koniec świata, który ma nadejść za rok. Gdy koniec świata nie nadchodzi, przyjmą każde wyjaśnienie, byle trwać w świecie złudzeń, bo wyjście z niego byłoby zbyt wielkim szokiem.

Nie zbadano wraku? To nie znaczenia, i tak na pewno nic ważnego by nie wykryto. Sekcje były nierzetelne? To na pewno zwykła pomyłka, bez znaczenia. Zakazano otwierania trumien w Polsce? Cóż, taka procedura. Część naukowców twierdzi, że brzoza nie była w stanie złamać skrzydła? Nie warto ich nawet słuchać, to oszołomy od Macierewicza. Na wraku był trotyl? Może urządzenia się mylą. A nawet jak był, to pewnie z powodów, o których mówili Rosjanie. I tak dalej. Nie ma zbyt absurdalnego wyjaśnienia, jeśli za wszelką cenę chce się pozostać przy kanonicznej wersji zdarzeń. Odstępstwo oznaczałoby znalezienie się w świecie niepewności i kłopotliwych pytań. Oraz przede wszystkim przyznanie się przed samym sobą do błędu, a to bywa najtrudniejsze.

Prawda jest jednak taka, że nie da się myśleć samodzielnie i jednocześnie nie mieć wątpliwości w sprawie katastrofy smoleńskiej. Kto ich nie ma, jest tępym połykaczem propagandy. Przy czym wątpliwości nie oznaczają automatycznie – wbrew temu, co usiłują wmawiać prorządowi propagandziści – wiary w zamach. Wątpliwości nie skazują nikogo na przynależność do tego czy innego obozu. Nie czynią z nikogo automatycznie PiS-owca lub wielbiciela Antoniego Macierewicza. Ale z pewnością są oznaką przynależności do obozu samodzielnie myślących.

Łukasz Warzecha specjalnie dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (226)