Litwa alarmuje ws. białoruskiego reaktora. Ma powody, ale Łukaszenka się tym nie przejmuje
Powstająca 40 km od Wilna białoruska elektrownia atomowa od lat budzi wielkie niepokoje i wielkie kontrowersje. A litewscy politycy oskarżają Mińsk o powtarzanie błędów z Czarnobyla. - Były protesty i wpadki podczas budowy, ale władza jest nieugięta - mówi WP białoruski opozycjonista Aleś Zarembiuk.
Choć katastrofa w Czarnobylu wydarzyła się na terenach dzisiejszej Ukrainy, to Białoruś była najbardziej poszkodowanym. Dziś władze Białorusi nie mają jednak obaw związanych z atomem. Od 2015 roku w Ostrowcu powstaje budowana przez rosyjski Rosatom elektrownia. Obawy ma jednak jej sąsiad - Litwa.
Nie bez powodu - Ostrowiec leży tuż przy granicy obu państw i zaledwie 40 kilometrów od Wilna (a także 170 km od granicy z Polską). Litewscy politycy nie szczędzą ostrych słów i porównań.
- Elektrownia budowana jest 40 kilometrów od Wilna. Trochę więcej jest do Warszawy, ale to nie taka duża różnica. Tymczasem to rosyjska technologia, rosyjskie pieniądze i polityczny projekt, który według wytycznych Mińska ma zostać zbudowany jak najszybciej i jak najtaniej, co nie ma zbyt wiele wspólnego z bezpieczeństwem - mówił w wywiadzie dla WP Linas Linkevicius, szef litewskiej dyplomacji.
Teraz, kiedy elektrownia jest bliska ukończenia, z Wilna płyną jeszcze mocniejsze sygnały.
- To dla nas zagrożenie dla bezpieczeństwa, zdrowia i środowiska. Kluczowa kwestia - wybór miejsca - została załatwiona politycznie, geopolitycznie - stwierdził minister ds. energii Zygimantas Vaiciunas - Z lekcji Czarnobyla nie zostały wyciągnięte żadne wnioski - dodał, cytowany przez Radio Wolna Europa.
Wątpliwości co do wykonania
Czy obawy te są uzasadnione? Zdania są podzielone. Z jednej strony, reaktory w Ostrowcu to nowsza i bezpieczniejsza technologia niż ta w Czarnobylu. Elektrownie tego samego typu powstają m.in. w Finlandii, Turcji i na Węgrzech. Ale to nie użyta technologia jest powodem obaw. Wątpliwości - poza lokalizacją elektrowni - dotyczą jakości wykonania i pośpiechu władz, aby szybko dokończyć inwestycję. Dlaczego?
Główne źródło sięga 2016 roku, kiedy podczas instalacji zbiornika ciśnieniowego reaktora, obiekt zsunął się na ziemię z wysokości kilku metrów. Władze przyznały, że doszło do awarii dopiero po tym, jak wrzawę podnieśli miejscowi opozycjoniści. Ale przedstawiciele Rosatomu argumentowali, że konstrukcja nie została naruszona.
Przeczytaj również: "Nieprzewidziana sytuacja" na budowie elektrowni atomowej w Ostrowcu
Według prof. Andrzej Strupczewskiego z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku, nawet jeśli wyjaśnienia wykonawców są prawdziwe, to incydent rzucił cień na solidność budowy.
- Niedbalstwo przy transporcie najważniejszego elementu elektrowni jądrowej, zatajenie informacji o tym wydarzeniu, które niewątpliwie powinno było być starannie zbadane ze względu na znaczenie zbiornika dla bezpieczeństwa elektrowni - wszystko to wykazało, że kultura bezpieczeństwa wykonawców jest niedostateczna, a dozór jądrowy w Białorusi jest słaby i nie potrafi wyegzekwować właściwego zachowania od wykonawców - powiedział ekspert.
Ale jak mówi WP opozycjonista i prezes fundacji Białoruski Dom Aleś Zarembiuk, wpadek podczas budowy było więcej. Ale nie osłabiło to entuzjazmu władz. Organizacja Karta 97 nakręciła na temat elektrowni krytyczny film, m.in. zarzucając, że firma wykonująca konstrukcję nie ma doświadczenia w budowie elektrowni. Film został jednak usunięty z Youtube, a jeden z jego bohaterów, fizyk i oponent budowy Andriej Ożarowskij trafił do aresztu.
- Były protesty, dyskusje polityczne, ale białoruska władza jest nieugięta. Chcą otwierać reaktor mimo kilku wpadek podczas budowy - zaznacza aktywista.
Przeczytaj również: Elektrownia atomowa w Ostrowcu. Są wątpliwości, ale Białoruś uruchomi ją wkrótce
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl