List gen. Jaruzelskiego do prezydenta Komorowskiego
We wtorek Wirtualna Polska informowała, że gen. Wojciech Jaruzelski napisał list otwarty do prezydenta Bronisława Komorowskiego. Poniżej przedstawiamy treść całego listu.
10.12.2010 | aktual.: 21.12.2010 13:20
04.12.2010 r.
Szanowny Panie Prezydencie,
Piszę ten list w szpitalu, po skomplikowanej operacji, plus problemy neurologiczne – stąd przepraszam za ew. nieporadności.
Mój udział w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego w dniu 24 listopada br, wywołał głośne, polityczno-medialne reperkusje. W różnej postaci pojawiają się wciąż. Szczególnym tego przykładem stał się „List Otwarty w sprawie Wojciecha Jaruzelskiego” („Rzeczpospolita” 4-5 grudnia 2010 r.). Już na wstępie operuje on fałszywą informacją: „ Generał ma zostać członkiem gremium, doradzającym w najistotniejszych sprawach naszego kraju, czyli Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie RP”. To nieprawda. Wiadomo przecież, jaki jest stały skład Rady. Natomiast Prezydent może zapraszać na niektóre posiedzenia inne osoby, kompetentne w danej materii. Chyba nic w tym dziwnego.
Zapamiętałem, iż w czasie tzw. puczu Janajewa w sierpniu 1991 roku, zatelefonował do mnie Prezydent Lech Wałęsa i nie pytając wprost o radę - co zarzucają mu niektórzy, powiedział: Znając dobrze Rosję, Rosjan, jak Pan ocenia sytuację? Odpowiedziałem, że mam za mało danych, ale wygląda to na niepoważną awanturę. Należy uzyskać więcej informacji. Powyższy fakt m.in. świadczy, iż moje kompetencje w materii rosyjskiej - mentalność, tradycje, doświadczenia - były uznawane. Miałem zresztą tego dowody w całym minionym 20-leciu, w licznych rozmowach z politykami różnych orientacji. Teraz to się kwestionuje, bo mimo bolesnych osobistych doświadczeń nie jestem więźniem stereotypów, nie należę do zapiekłych rusofobów, cieszę się z pozytywnych tendencji w stosunkach polsko-rosyjskich.
Wracając do „Listu Otwartego…” Zaszczycają mnie w nim znani publicyści o jednorodnej orientacji, łącznie 15 osób. Wśród nich: Zdzisław Krasnodębski, Paweł Lisicki, Jan Pospieszalski, Bronisław Wildstein, Piotr Zaremba, Rafał Ziemkiewicz, Tomasz Sakiewicz. Na zakończenie listu wzywają do wspólnego udziału w nocy z 12 na 13 grudnia, kończąc: „ Prosimy was o obecność. Bądźmy tam razem”. Oczywiście oznacza to demonstrację (z reguły hałaśliwą) pod oknami domu, w którym mieszkam. Gdyby na wąską i krótką uliczkę Ikara przybyli wszyscy zachęcani czytelnicy i sympatycy „Rzeczpospolitej”, inicjatorzy zlotu mieliby logistyczny kłopot.
Rozumiem, iż cała ta wrzawa wokół posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego i mojego w nim udziału, stała się głównie okazją do realizacji głównego celu – podważenia prestiżu, zaufania, zdyskredytowania Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. „Rykoszety” miały odczuć również niektóre środowiska III Rzeczpospolitej, lewicy, tzw. Salonu, „Gazety Wyborczej” itd. Do „Smoleńska” i „Krzyża” doszedł kolejny pretekst: osoba Jaruzelskiego.
Przykro mi, iż naraziłem Pana Prezydenta na powstałą sytuację. Pozwolę sobie przypomnieć, iż kiedy zostałem zaproszony w maju br. do wizyty w Moskwie z okazji 65. rocznicy Zwycięstwa, moim pierwszym pytaniem było: „czy nie zaszkodzi to Panu Marszałkowi?”. Później był 15 sierpień, przekazanie insygniów na Zamku Królewskim w Warszawie, a następnie moja obecność w uroczystościach na placu Józefa Piłsudskiego. Mimo, iż fakty te zostały przez media odnotowane, nie wywołały negatywnych ocen. Wręcz przeciwnie - spotkałem się z licznymi opiniami, iż stanowi to przykład wzniesienia się ponad historyczne podziały i urazy. Odczytano to więc nie tylko jako gest w stosunku do mnie, ale do wszystkich osób, cywilnych i wojskowych, wywodzących się z różnych formacji, idących różnymi drogami, nawet zwalczających się nawzajem, a dziś lojalnie, aktywnie służących demokratycznej Polsce. Pan Prezydent, jako b. wiceminister, a następnie minister obrony narodowej, wie to dobrze.
Obecnie w użyciu jest argument, iż moja prezydentura była gorszego gatunku, gdyż zostałem wybrany przez Zgromadzenie Narodowe, że nie przekazano mi insygniów II Rzeczypospolitej, że byłem nieobecny na posiedzeniu Sejmu, na którym nowo wybrany Prezydent RP składał przysięgę. Istotnie nie zostałem tam zaproszony. Jednakże już na drugi dzień po zaprzysiężeniu, zatelefonował Lech Wałęsa i zaprosił mnie do Belwederu. W miłej atmosferze przedstawił mi swą Rodzinę. Następnie odbyliśmy osobistą rozmowę. Już na wstępie Pan Prezydent zapytał mnie, dlaczego nie był Pan wczoraj w Sejmie? Odpowiedziałem – nie zostałem zaproszony. Lech Wałęsa obarczył tym faktem jednego ze swych najbliższych wówczas współpracowników. Uznałem tę rozmowę, jako swoistą formę uznania pewnej ciągłości sprawowania prezydenckiego urzędu.
W tym miejscu przywołam rozmowę, jaką 29 listopada br. w audycji „Tomasz Lis – na żywo” odbyli: doradca Prezydenta RP – prof. Tomasz Nałęcz oraz czołowy działacz PiS – Jacek Kurski. Z jednej strony spokój, rzeczowość – prof. Tomasza Nałęcza, z drugiej szarża, tupet – być może z nadzieją, iż „ciemny naród to kupi” – Jacka Kurskiego. Główny argument Profesora – iż mój udział w posiedzeniu Rady, miał uzasadnienie niejako z „klucza”, ponieważ byłem Prezydentem – okazał się niewystarczający. Druga połowa 1989 roku i rok 1990 to okres przełomowy. Ustawy zmieniające ustrój naszego państwa, w tym reformy Balcerowicza noszą mój podpis. Czyżby z tego tytułu miały być zdeprecjonowane, unieważnione? Po pewnym czasie, w wyniku dotkliwych społecznie reform, zaczęło narastać społeczne niezadowolenie. Jaskrawym tego wyrazem stała się porażka w wyborach prezydenckich, wielce zasłużonego i szanowanego Tadeusza Mazowieckiego z człowiekiem „znikąd”, Stanisławem Tymińskim.
My, lewica polska, nie skorzystaliśmy z okazji zdystansowania się od rządu, a popieraliśmy go do końca. Wysoce cenię harmonijną, konstruktywną współpracę z Premierem Mazowieckim, w tym w udokumentowanych działaniach na rzecz ostatecznego uznania zachodniej granicy Polski. Wreszcie po latach usilnych starań i nacisków, jako I Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej uzyskałem 13 kwietnia 1990 roku, od Prezydenta ZSRR Michaiła Gorbaczowa oficjalne, publiczne oświadczenie, iż odpowiedzialne za zbrodnię Katyńską są władze radzieckie, NKWD. Wyraził też ubolewanie i wręczył mi spisy zamordowanych polskich oficerów. Ten fakt przełamał wieloletni impas, blokadę, otworzył drogę do dalszych postępowań.
Druga połowa lat 80., to okres kluczowy, przełomowy. Współpracowałem blisko z Gorbaczowem – o czym mówił i pisał on niejednokrotnie, w tym również do Sejmu RP. Jego ogromną historyczną zasługą, było przełamywanie oporów własnego establishmentu, odejście od antagonistycznego podziału na bloki, wejście na drogę zakończenia zimnej wojny. Wśród ówczesnych przywódców państw – członków Układu Warszawskiego, jako jedyny profesjonalista wojskowy, mogłem merytorycznie działać w tym kierunku. Koniec zimnej wojny, odejście od blokowego „skleszczenia”, stało się niezbędnym warunkiem przełomowych zmian, które mogły dokonać się we wschodniej Europie. Władze polskie, ich reformatorskie kręgi, musiały – niekiedy (18 stycznia 1989 roku) wręcz szantażem przełamywać zachowawcze opory. Oczywiście podstawowa i bezcenna była rola „Solidarności”, jej realistycznych działaczy z Lechem Wałęsą na czele. Wszystko to współtworzyło i wykorzystało historyczną, międzynarodową koniunkturę, stając się impulsem i wzorcem ówczesnych
ustrojowych przemian. Niestety, nieustające polityczne „egzorcyzmy” i napiętnowania, w jakimś stopniu osłabiają, zacierają tę historycznie awangardową pozycję Polski.
Cofnę się nieco. Po wyborach 4 czerwca 1989 – mimo logiki Okrągłego stołu – nie chciałem kandydować na urząd Prezydenta. Oficjalnie i publicznie to oświadczyłem. Pojawiło się wiele głosów, opinii, zachęt z różnych stron – zwłaszcza kombatanckich. Wciąż odmawiałem. W tym miejscu wspomnę niedawne oświadczenie senatora Jana Rulewskiego, iż mój udział w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego może wpłynąć ujemnie na zaufanie NATO do Polski. Pragnę uspokoić Pana Senatora. W dniach 9-11 lipca 1989 roku wizytę w Polsce składał Prezydent USA George Bush. W swej, wydanej w 2000 roku, również w Polsce – książce pt.: „Świat przekształcony” pisze on: „…to co miało być dziesięciominutowym spotkaniem przy kawie, przekształciło się w dwugodzinną dyskusję. Jaruzelski… mówił o swojej niechęci kandydowania na fotel prezydenta i pragnieniu uniknięcia wewnętrznych konfliktów tak Polsce niepotrzebnych…
Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję. Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje nakłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd polityczny. Byłem jednak przekonany, że doświadczenie, jakie posiadał Jaruzelski stanowiło najlepszą nadzieję na sprawne przeprowadzenie zmian okresu przejściowego w Polsce”. Rozmawiałem również z Georgem Bushem jako wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych w 1987 roku oraz z jako byłym prezydentem w 1994 roku – zaproszony do Ambasady USA – w czasie jego nieoficjalnej wizyty w Polsce. Miałem również wcześniejsze i późniejsze kontakty oraz merytoryczne rozmowy z: Margaret Thatcher, Francois Mitterandem, królem Juanem Carlosem, Felipe Gonzalezem, Francesco Cossigą, Andreasem Papandreu, Willy Brandtem, Helmutem Schmidtem oraz szeregiem innych zachodnich polityków. Wreszcie – co cenię szczególnie – przyjął mnie w latach 1991, 1993 oraz 2001,
- a więc już jako osobę prywatną - Papież Jan Paweł II.
Na tle mojego udziału w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, przywoływany jest cały rejestr moich przewinień i „zbrodni”. Wypowiadałem się, wyjaśniałem to wielokrotnie. Zawsze tam, gdzie widziałem powstały – niekiedy nawet poza moją wiedzą – jakiś fakt, jakiś błąd, jakiś idiotyzm, zwłaszcza gdy w rezultacie miała miejsce nieuzasadniona represja, ludzka krzywda, czy ból, oświadczałem: żałuję, ubolewam, przepraszam, biorę odpowiedzialność na siebie.
Tematem szczególnym są wydarzenia Grudnia 70 oraz 13 grudnia 1981 roku. Przypomnę iż, w latach 1991 – 1996 działała, powołana na wniosek KPN, sejmowa Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Po przesłuchaniu obwinionych i kilkudziesięciu świadków oraz przestudiowaniu tysięcy stron dokumentów krajowych i zagranicznych, Sejm RP 23 października 1996 roku sprawę umorzył, uznając, iż wprowadzenie stanu wojennego uzasadnione było wyższą koniecznością. Natomiast rozprawy sądowe się toczą. Poza okresami: choroby i pobytu w szpitalu przykładnie w nich uczestniczę. Niezawisłe sądy działają wnikliwie, skrupulatnie. Do czasu ich rozstrzygnięć obowiązuje domniemanie niewinności. Mogłoby to być nieskuteczne, gdybym kandydował do jakiegoś organu, czy urzędu. Ja zaś już tylko kandyduję do miejsca, w którym wszyscy - wcześniej , czy później - się znajdziemy.
Z szacunkiem
Wojciech Jaruzelski