PolskaLincz czwartej władzy

Lincz czwartej władzy

Cyniczny doktor S. z Białegostoku zorganizował prowokację łapówkarską wobec uczciwego docenta H. Reportaż "Superwizjera" TVN na ten temat "Kardiochirurg bez serca" i tekst w "Newsweeku" "Zniszczyć dr. H." obiegły Polskę. Ich autor zdobył prestiżowe nagrody dziennikarskie. Doktora S. zwolniono z pracy, izba lekarska pozbawiła go prawa wykonywania zawodu, ścigały go dwie prokuratury. Dziś wiadomo – była to ukartowana gra przeciw doktorowi S., w której wzięły udział media. 13 grudnia 2007 r. sąd uznał docenta H. za winnego przyjęcia łapówki.

Sąd skazał H. na osiem miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata i przez rok zakazał mu zajmowania stanowisk kierowniczych w służbie zdrowia. Tomasz H., szef oddziału kardiochirurgii w białostockim szpitalu klinicznym, był oskarżony o przyjęcie 5 tys. zł łapówki. W czerwcu 2005 r. wziął kopertę z pieniędzmi za przyspieszenie operacji jednego z pacjentów. Dowodów na to dostarczyli policjanci z wydziału antykorupcyjnego białostockiej komendy wojewódzkiej, którzy zorganizowali udaną prowokację.

Zanim sąd skazał doc. H., rodzina dr. Wojciecha S., obwinianego za pomoc w rzekomo nieuprawnionej prowokacji, przeżyła prawdziwy koszmar zgotowany przez media, prokuraturę i układ lekarzy.

Reportaż "Superwizjera" TVN "Kardiochirurg bez serca" od maja 2006 r. emitowano trzy razy. Zdobył najbardziej prestiżowe nagrody dziennikarskie: Fundacji Batorego, Grand Prix Camera Obscura w Bydgoszczy, Grand Press w kategorii dziennikarstwa śledczego i nagrodę dziennikarzy małopolskich. Dziennikarz zbierał laury, a dr S. w mediach, środowisku lekarzy i opinii publicznej został potępiony i zajęła się nim prokuratura.

"Goebbels" pomógł TVN

Najbardziej szokująca w tej historii jest nie zmowa korporacji lekarskiej ani nawet nie działania prokuratur białostockiej i krakowskiej, które ścigały dr. S., ale zachowanie mediów – krakowskiego ośrodka TVN, "Newsweeka", jak i lokalnych mediów z Białegostoku, które niemal zgodnym chórem rzucały oskarżenia przeciwko dr. S. (teksty "Doktor prowokator nadal bezkarny" itp.), nie bacząc na fakty. Fakty zaś były takie, że doc. H. wziął łapówkę. A według świadków, bohaterom reportażu "Kardiochirurg bez serca", którzy wcześniej uczestniczyli w policyjnej prowokacji łapówkarskiej wobec doc. H, za wypowiedzi obciążające dr. S. zapłacili później stacja TVN, "Newsweek" i sam doc. Tomasz H.

Jednym ze świadków jest żona uczestnika prowokacji – chorego, od którego przybranej córki doc. H. przyjął łapówkę. – Mój były mąż Włodzimierz D., który brał udział w prowokacji łapówkarskiej, a potem w reportażu przeciwko dr. S., powiedział mi wiosną ub. roku, że "wykręcił" wszystkich – mówi "GP" Maryla D. I precyzuje: – To znaczy, że wziął pieniądze od wszystkich – od doc. Tomasza H., TVN i "Newsweeka". Najpierw podobno zapłacił mu doc. Tomasz H. Włodek miał się tymi pieniędzmi podzielić z innymi, którzy brali udział w reportażu TVN, w tym z Joanną Ś. i "Goebbelsem", ale nie wszystkimi pieniędzmi się podzielił. Joanna Ś. też mi mówiła, że Włodek "wszystkich ich powykręcał".

Jeśli to, co mówi Maryla D., jest prawdą, to doc. H. skontaktował się z Włodzimierzem D. i wręczył mu pieniądze za to, by uczestniczył w inscenizacji obciążającej dr. S., a oczyszczającej jego. Redaktor Daniel Zieliński, autor reportażu "Kardiochirurg bez serca", sam zeznał w prokuraturze, że TVN zapłaciła D. 6 tys. zł, a D. wyjaśnił śledczym, za co dostał pieniądze: "moja rola była taka, żeby znaleźć informacje, które by obwiniały dr. S.". Zeznania te znajdują się w aktach sprawy. Zieliński był też współautorem reportażu w "Newsweeku".

W intrydze brał udział również warszawski gangster Konrad B. o pseudonimie "Goebbels", który miał kontaktować dziennikarzy TVN z bohaterami reportażu. Według naszych informatorów jest to jeden ze świadków krakowskiej prokuratury w słynnej aferze paliwowej. Ale jaki cel mogłaby mieć prokuratura krakowska, by "udostępniać" swojego świadka stacji TVN i docentowi H. do inscenizacji dziennikarskiej? W Krakowie krążą co prawda plotki o powiązaniach niektórych byłych już miejscowych prokuratorów, ludzi ze służb specjalnych i niektórych dziennikarzy [nie chodzi o redaktora Zielińskiego z TVN – przyp. LM], zwerbowanych przez te służby, po przyłapaniu ich na posiadaniu kokainy, ale plotki nie mogą być przedmiotem poważnych śledztw.

O tym, że w intrydze brał udział gangster "Goebbels", ustaliśmy we własnym śledztwie dziennikarskim. Po złożeniu zeznań na ten temat przez niżej podpisanego w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie (na wezwanie prokuratorów) śledczy, według naszej wiedzy, przesłuchali siedzącego obecnie za kratkami "Goebbelsa", który potwierdził fakt współpracy przy reportażu „Kardiochirurg bez serca”. W podziękowaniu za pomoc dziennikarz TVN miał osobiście załatwiać dla "Goebbelsa" miejscówkę w loży VIP-ów na festiwalu piosenki, którego sponsorem był TVN. Ale co mogłoby łączyć pospolitego gangstera, dziennikarzy poważnej stacji telewizyjnej i szefa oddziału kardiochirurgii? Gdy spytałem autora reportażu o znajomość z "Goebbelsem" i jego rolę w przygotowaniach do reportażu, zasłonił się tajemnicą dziennikarską. "W nawiązaniu do otrzymanych pytań pragnę wyrazić ogromne zdziwienie i zaskoczenie ich treścią. Jako dziennikarz zdaje pan sobie doskonale sprawę, że przygotowując materiały prasowe jesteśmy zobligowani do zachowywania
tajemnicy dziennikarskiej" – napisał Daniel Zieliński.

Doc. H. powiedział mi z kolei, że do zakończenia spraw prokuratorskich i sądowych nie będzie ze mną rozmawiał. Prokurator odrzuca dowody

Gdyby nie dziennikarskie śledztwo "GP" i niezawisłość sądów białostockich, prawdopodobnie S. zostałby już zaszczuty i oskarżony przez prokuraturę za nieuzasadnioną prowokację. To ostatnie zresztą prawdopodobnie się ziści, bo Prokuratura Apelacyjna w Krakowie, która wciąż prowadzi śledztwo przeciwko dr. S., zapowiedziała w ubiegłym tygodniu na łamach białostockiej prasy, że niebawem sporządzi akt oskarżenia przeciw dr. S.

Prokuratura krakowska od 2 grudnia 2005 r. prowadziła postępowanie, a potem śledztwo przeciwko dr. S. za nieuzasadnione "wrobienie" szefa oddziału białostockiej kardiochirurgii w łapówkę. Zebrała już w tej sprawie ponad 40 tomów akt, przesłuchała dziesiątki świadków.

Cały sens śledztwa krakowskiego opiera się na założeniu, że nie było symptomów, że doc. H. bierze łapówki, więc prowokacja była nieuprawniona. Tymczasem powody do prowokacji były i prokuratura krakowska bardzo dobrze je zna – przed prowokacją zorganizowaną przez policję dziennikarka gazety białostockiej, do której dotarły informacje o tym, że doc. H. bierze łapówki, umówiła się z nim bez problemu na prywatną wizytę w... państwowym gabinecie. Mimo to krakowska apelacja uznała, że nie było podstaw do prowokacji. Nawet dowód w postaci przyjętej łapówki przez H. i skazujący wyrok sądu nie przekonały prokuratora. Jakich innych symptomów i dowodów potrzebuje prokuratura krakowska?

Maryla D. powiedziała "GP", że może złożyć zeznania dotyczące pieniędzy, jakie jej były mąż miał otrzymać od doc. H., TVN i "Newsweeka". – Jeśli zaszłaby taka potrzeba i miałoby to pomóc w wyjaśnieniu sprawy, zeznam, co opowiadał mi Włodek – mówi Maryla D.

Tymczasem, jak się dowiedziała "GP", prowadzący sprawę prokurator Grzegorz Pukal odrzucił wniosek dowodowy obrony dr. S., by przesłuchać Marylę D. Odrzucił też dwukrotnie wnioski dowodowe w sprawie zbadania billingów doc. H., Włodzimierza D. i red. Zielińskiego – jako potencjalnych dowodów ich współpracy w działaniach przeciwko dr. S. Odrzucił też wniosek dowodowy obrony, wnoszącej o przeprowadzenie konfrontacji red. Zielińskiego, Włodzimierza D., "Goebbelsa", Joanny Ś., którzy podali do protokołu sprzeczne wersje miejsc wspólnych spotkań i ich przebiegu. Prokurator Pukal odrzucił też wniosek dowodowy, by prokuratura poprosiła o zeznania D. złożone pod przysięgą w sądzie w Białymstoku, ponieważ różnią się zasadniczo od złożonych do protokołu w prokuraturze krakowskiej.

Z jednej strony prokurator Pukal zgromadził ponad 40 tomów akt w sprawie o fałszywe zeznania, co świadczyć mogłoby o drobiazgowości, z drugiej – nie chce przyjąć ważnych wniosków dowodowych obrony. Dlaczego?

Krakowscy prokuratorzy zamknęli śledztwo. Akt oskarżenia ma trafić do sądu w ciągu dwóch tygodni. Sporządzenie aktu oskarżenia w sprawie dr. S. prawdopodobnie zbiegnie się przypadkowo z odwołaniem doc. H. od wyroku sądu skazującego go za łapownictwo, co przysługuje skazanemu. Akt oskarżenia przeciwko dr. S. mógłby być dla doc. H ważnym argumentem odwołania.

– Jeżeli nic się nie wydarzy, akt oskarżenia poznamy do połowy lutego. Dziś nie przewiduję jakichkolwiek zmian, ale może się tak stać, że w tym czasie wpłyną jakieś nowe materiały i wszystko trzeba będzie zacząć od początku – powiedział w ub. tygodniu w wywiadzie dla białostockiej prasy prokurator Grzegorz Pukal.

Oznacza to, że prokurator po dwuletnim śledztwie kieruje akt oskarżenia, nie będąc samemu przekonanym co do pewności własnych ustaleń.

Planowany akt oskarżenia, jak wypowiada się prokurator, "obejmie prawdopodobnie wszystkie siedem osób, które brały udział w przygotowaniu prowokacji łapówkarskiej – czyli podstawionych pacjentów, policjantów z białostockiego wydziału do walki z korupcją i inspiratora prowokacji lekarza Wojciecha S.". Gdyby prokurator Pukal przyjął wnioski dowodowe obrony dr. S., być może musiałby wziąć pod uwagę objęcie aktem oskarżenia doc. H. i dziennikarzy. Śledztwo przybrałoby zupełnie inny obrót. Tak się nie stało. Koperta w biurku H.

Zanim doszło do konfliktu między dr. S. a doc. H., S. był prawą ręką doc. H. To S. przyczynił się do ściągnięcia doc. H. z Wrocławia do Białegostoku, pomógł mu, jak mówi, rozkręcić fundację kardiochirurgii. Potem zorientował się, że szpital poprzez biurokratyczne zabiegi wyciąga pieniądze z NFZ.

– O procederze poinformowałem NFZ, co spowodowało, że szpital musiał zwrócić do kasy podlaskiego NFZ 600 tys. zł. – mówi S.

Później dr S. nabrał podejrzeń, że doc. H. bierze łapówki. Kiedyś będąc w sekretariacie doc. H. usłyszał, jak sekretarka umawiała na prywatne wizyty pacjentów H. Przyjmował ich w czasie pracy w swoim gabinecie w klinice.

– Mój znajomy z Warszawy, któremu opowiadałem o tym, powiedział, że zna kogoś, kto jest chory i może wręczyć łapówkę. Był to Włodzimierz D., mało ciekawa osoba, ale nie ona, lecz choroba układu krążenia była najważniejsza, więc wskazałem go policji – opowiada dr S.

S. zaangażował się w prowokację na tyle, że zapłacił choremu 3 tys. zł, bo tyle po prowokacji zażądał jako "pokrycie kosztów". Policjanci wyposażyli w kamerę przybraną córkę chorego Joannę Ś. i dali jej kopertę z 5 tys. zł. Joanna Ś. położyła kopertę na biurku H. Z nagranej wypowiedzi doc. H.: "Jezu kochany, naprawdę nie trzeba, to nic, nic. Nie potrafię zagwarantować, że wynik operacji będzie lepszy".

Gdy do gabinetu doc. H. wkroczyli policjanci, koperta już znajdowała się w biurku H. H. oskarżono o przyjęcie łapówki, ale potem policjantów zawieszono w czynnościach służbowych, ponieważ prokuratura krakowska wszczęła wobec nich sprawę o uzgadnianie zeznań ze świadkami. Zawieszenie policjantów w czynnościach dało podstawy do zawieszenia procesu H., co białostocki sąd uczynił na wniosek Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, która zarazem wszczęła śledztwo przeciwko dr. S. za nieuzasadnioną, zdaniem krakowskich śledczych, prowokację wobec zwierzchnika. Gdyby skazano S., wówczas dalsze sądzenie doc. H. byłoby bezzasadne.

Ale policjantów uwolniono z zarzutów, a proces H. wznowiono i docent został skazany. Etyka Kalego

Sprawa dr. S. zaczęła się od wizyty w Białymstoku ekipy "Superwizjera" TVN z Krakowa.

– Dziennikarka TVN z Białegostoku, której opowiedziałem historię z łapówką, powiedziała, że skontaktuje mnie z kolegą, który przygotowuje program "Stop korupcji". Był to Daniel Zieliński. Opowiedzieliśmy mu o błędach lekarskich doc. H., o kradzieży pieniędzy z NFZ, o fałszowaniu dokumentów szpitalnych – mówi S.

Lekarze białostoccy opowiedzieli też red. Zielińskiemu, że w szpitalu mówi się o "markowaniu" śmierci mózgowej chorych na OIOM-ie thiopentalem, by uzyskać od nich narządy do przeszczepów. Red. Zieliński nie podjął tych wątków. Zajął się dr. S. – skrytykował go w reportażu, że pomógł w zorganizowaniu prowokacji.

– Wcześniej, w grudniu 2005 r., red. Zieliński powiedział, że ma obowiązek zawiadomienia prokuratury o sprawie thiopentalu, bo chodzi o zagrożenie życia ludzi, i że ma dobry układ w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie, dlatego powinniśmy tam złożyć zeznania. Po wezwaniu z prokuratury złożyliśmy zeznania z anestezjologiem K. – opowiada dr. S.

Sprawę thiopentalu krakowska Prokuratura Apelacyjna przekazała do Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. Sama zajęła się dr. S., choć ani to właściwy rejon, ani kaliber sprawy – apelacja krakowska zajmuje się tzw. grubymi sprawami, np. mafią paliwową.

– Niespodziewanie we wrześniu 2006 r. o 6 rano przyjechało po mnie ABW, zawieźli do Krakowa. Pod prokuraturą już czekała ekipa TVN. Tam prokuratura postawiła mi zarzuty fałszywych zeznań, nakłanianie do fałszywych zeznań osób uczestniczących w prowokacji, skierowanie śledztwa na niewinne osoby. Spytano, czy jestem w stanie wpłacić 20 tys. zł kaucji. Ja: od 9 miesięcy nie pracuję. Oni: no to 50 tys. – mówi S.

A w Białymstoku toczyło się śledztwo dotyczące zeznań dr. S. w sprawie thiopentalu. Funkcjonariusze policji, działając na zlecenie białostockiej Prokuratury Okręgowej, zabrali dr. S. od stołu, na oczach małych dzieci, w urodziny żony. Jakby nie można było go wezwać pisemnie, jakby chodziło o niebezpiecznego mafioso, zagrażającego otoczeniu i ukrywającego się przed wymiarem sprawiedliwości. Sąd uznał jednak wniosek prokuratury o osadzenie S. w areszcie za bezpodstawny. Po analizie śledztwa prowadzonego w Białymstoku Prokuratura Krajowa zdecydowała przenieść je do Radomia, gdzie – za czasów ministra Ćwiąkalskiego – zostało umorzone.

14 listopada 2007 r. sąd lekarski przy Okręgowym Rzeczniku Odpowiedzialności Zawodowej w Białymstoku odebrał dr. Wojciechowi S. na półtora roku prawo wykonywania zawodu za to, że współpracował z policją. Wcześniej dr. S. zwolniono z pracy, mimo że pełnił wówczas funkcję szefa związków zawodowych, która chroni prawnie przed zwolnieniem. Tam, gdzie później szukał pracy, telefon z korporacji powodował, że pracodawca zmieniał zdanie.

– Tak było w stacji pogotowia ratunkowego w Mrągowie, gdzie znalazłem pracę – 150 km od miejsca zamieszkania – po tym, jak zadzwonił szef Białostockiej Izby Lekarskiej prof. Jan Stasiewicz. Po tym telefonie mnie zwolniono – mówi dr Wojciech S.

Ta sama izba lekarska nie interesowała się i nadal, mimo wyroku sądu, nie interesuje się doc. H. Uznała tym samym, że branie łapówek jest etyczne, natomiast wydawanie łapówkarzy – wysoce niemoralne.

Kiedy jeszcze przed wyrokiem sądu w sprawie doc. H. napisałem artykuł, w którym ujawniłem kulisy tej historii, wysłałem go szefowej Rady Etyki Mediów Magdalenie Bajer. Przewodnicząca REM znała sprawę reportażu TVN, gdyż była w gremiach wyróżniających go. Odpisała mi: "Szanowny Panie Kolego, przeczytałam uważnie Pana tekst. Nie przekonał mnie o winie doc. H. a niewinności dra S. Nie podważył również – w moim odbiorze – wiarygodności reportażu Daniela Zielińskiego. Odnoszę wrażenie, że argumenty dra S. uśpiły nieco Pana czujność, a ten człowiek postąpił niegodnie".

Rozumiem, że Magdalena Bajer zachowała czujność. Bajer w rozmowie ze mną przyznała, że zna się z rodziną H. – Znałam we Wrocławiu mamusię doc. H. To bardzo porządna rodzina – podkreśliła.

Dr S., gdy zakończy swoje sprawy, zamierza wyjechać z rodziną z kraju. – Moje kilkuletnie dzieci za dużo już tu przeżyły. Rodzice są na skraju wyczerpania nerwowego, żona – lekarka – też. Zdaję sobie sprawę, że korporacja lekarska i powiązani z lekarzami urzędnicy i media, nawet gdy zostanę uwolniony z zarzutów, zniszczą mnie. Rządy się zmieniają, a układy trwają – mówi dr Wojciech S.

Leszek Misiak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)