Libia: po wojnie z dżihadystami nastąpi wojna o ropę?
• Państwo Islamskie jest o krok od utraty swojej najważniejszej bazy w Libii
• Pokonanie dżihadystów może wznowić walki między zwaśnionymi stronami
• Szczególnie zażarty konflikt może toczyć się o kontrolę nad polami naftowymi
• Parlament w Tobruku wycofał poparcie dla Rządu Jedności Narodowej
Syrta, miasto będące jednym z najważniejszych bastionów Państwa Islamskiego w Libii, a zarazem alternatywną bazą w razie porażki w Syrii i Iraku, jest u progu wyzwolenia spod kontroli dżihadystów. Na skutek ofensywy sił lojalnych wobec rządu w Trypolisie, wspieranych przez intensywne bombardowania amerykańskiego lotnictwa, bojownicy ISIS okupują już tylko niewielki skrawek centrum miasta, a ich klęska jest już kwestią czasu. Jednak to, co powinno być powodem do zadowolenia, w wielu ekspertach i obserwatorach budzi poważne obawy, że trwająca od dwóch lat wojna domowa znów wybuchnie pełną siłą.
- Wraz z pokonaniem ISIS zniknie czynnik powstrzymujący wewnętrzne walki - przestrzega Mattia Toaldo, ekspert Europejskiej Rady Stosunków Zagranicznych (ECFR) w Londynie. Zamiast walczyć przeciw dżihadystom, liczne bojówki zaczną walczyć między sobą - szczególnie o to, kto kontroluje ropę.
Formalnie Libia od grudnia 2015 roku rządzona jest przez Rząd Jedności Narodowej, który połączył rywalizujące z sobą ośrodki w Trypolisie i Tobruku i ma administrować krajem do przyszłych wyborów. To jednak w dużej mierze wciąż tylko teoria. W większości kraju rzeczywistą kontrolę sprawują wielorakie bojówki, o luźnych i zmieniających się lojalnościach. Odkąd doszło do porozumienia wojujących stron, ich działalność skupiła się na zwalczaniu dżihadystów. Wyeliminowanie Państwa Islamskiego otworzy drogę do zaostrzenia wewnętrznej rywalizacji - tym bardziej, że w Syrcie i innych zajmowanych przez nich terenach znajdują się pola naftowe i rafinerie.
Jak mówi Toaldo, walki między zwolennikami gen. Chalify Haftara (lidera Libijskiej Armii Narodowej i de facto przywódcy rządu w Tobruku) a milicją należącą do sił "Libijskiego Świtu" (Fadżr Libia), mogą znów rozgorzeć. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że główne bojówki z Misraty - miasta rządzonego przez nich jako osobne państwo-miasto - roszczą sobie prawo do większego wpływu na libijski rząd. Ale wojska gen. Haftara, długoletniego przeciwnika Kadafiego i byłego agenta CIA popieranego m.in. przez Egipt, również chcą kontroli nad ośrodkami produkcji ropy naftowej, które chronione są przez milicje sprzyjające Trypolisowi.
Według ekspertów, napięcia te mogą sprawić sprawić, że zawarte w bólach i przy wielomiesięcznych wysiłkach negocjatorów porozumienie, może łatwo się rozsypać, a wojna domowa rozgorzeje na nowo. Pierwszy zwiastun sugerujący, że może do tego dojść pojawił się, kiedy zdominowany przez zwolenników Haftara parlament w Tobruku zagłosował za udzieleniem wotum nieufności dla Rządu Jedności Narodowej (z siedzibą w Trypolisie), kierowanym przez premiera Fajeda as-Saradża. Jego zwolennicy kwestionują jednak legalność głosowania, przez co może dojść do kryzysu politycznego, a nawet powrotu na wojenną ścieżkę. Eksperci nie są w stanie przewidzieć, jakie będą konsekwencje tego ruchu.
To, co jest pewne, to to, że na wznowieniu walk na szeroką skalę ucierpi gospodarka i stabilność Libii. Już dziś, z racji niestabilności, poziom produkcji ropy naftowej - podstawy libijskiej gospodarki - jest bardzo nierówny. Tymczasem walki i bombardowanie pól naftowych może całkowicie odstraszyć inwestorów i producentów. Co więcej, ponowne zaognienie konfliktu tylko pomoże dżihadystom, którzy bezlitośnie wykorzystują chaos i anarchię. A choć Syrta była najważniejszym ośrodkiem Państwa Islamskiego, nie jest jedynym miejscem, gdzie utrzymują swoją obecność. Do całkowitego wykorzenienia zwolenników kalifatu z Libii jest jeszcze długa droga.
Zburzenie procesu pokojowego to też zła wiadomość dla Europy. Panująca w Libii anarchia jest kluczowym powodem dla którego właśnie ten kraj jest dla wielu migrantów z Afryki wrotami do Europy. Tymczasem jeśli walki się zaostrzą, do rzeszy migrantów dołączą kolejni - miejscowi.
- Jak dotąd Libijczycy nie stanowili znaczącej grupy migrantów i uchodźców przeprawiających się przez Morze Śródziemne. Jeśli sprawy pójdą w złym kierunku, wkrótce może się to zmienić - mówi Toaldo.