Lekarstwo dla Europy
Europa ma nie tyle problem z islamem, ile z samą sobą. I to o niego chodzi w konflikcie o karykatury Mahometa, opublikowane przez jedną z duńskich gazet i przedrukowane przez norweskie, francuskie czy również polskie tytuły.
17.02.2006 11:22
Na ulice europejskich i arabskich miast wyległy tysiące muzułmanów. Palili duńskie i norweskie flagi, obrzucali koktajlami Mołotowa ambasady, a niekiedy napadali na chrześcijańskie kościoły i domy, by w ten sposób zemścić się za opublikowanie przez europejskie media bluźnierczych, według nich, rysunków. Te obrazki spowodowały, że zrozumiała niechęć wobec tego rodzaju zachowań, niemieszczących się w kanonie demokratycznych państw zachodnich, sprawiła, że umknęła istota sporu. A jest nią nie tyle spór między Zachodem a islamem, ile spór wewnątrz samej cywilizacji zachodniej: między religią a radykalną laicyzacją.
Wojna religijna
Komiksowe obrazki opublikowane przez duńską gazetę nie były szczególnie śmieszne, a jedynym celem ich opublikowania było obrażenie religijnych muzułmanów i pokazanie im, gdzie jest ich miejsce w – przynajmniej w deklaracjach – otwartej i tolerancyjnej cywilizacji zachodniej. Wszystko oczywiście pod szyldem obrony fundamentalnego w Europie „prawa do bluźnierstwa”, wolności ekspresji artystycznej i słowa.
Tyle że, choć wartości te są rzeczywiście istotne, to jednak, przesadnie mocno akcentowane, mogą przekształcić się w antywartości, które zamiast służyć ludziom, będą im szkodzić. Bo czy wolność słowa powinna oznaczać prawo do wyśmiewania religii? Czy wolność ekspresji artystycznej oznacza prawo do pokazywania, że Jezus był gejem, a może biseksualistą, który żył w wolnym związku z Martą, Marią i Łazarzem? Bo nie ma się co oszukiwać, że ataki na religię dotyczą tylko muzułmanów. Kilka miesięcy temu równie mocno, tyle że w Wielkiej Brytanii, zaatakowano uczucia religijne sikhów. I podobnie jak teraz wyznawcy islamu, także oni wyszli na ulice i obrzucali kamieniami teatr, w którym wystawiana była sztuka przedstawiająca najświętsze dla wyznawców tej religii sanktuarium jako miejsce nierządu i mordów. W Izraelu, który – choć leży już na terenie Azji – jest pod wieloma względami państwem europejskim, ultraortodoksyjni Żydzi także określani są mianem karaluchów, a filmy wyśmiewające ich i lżące najistotniejsze dla
nich wartości zdobywają nagrody i uznawane są za istotne dla budowania otwartości. I także tam chasydzi wychodzą na ulice, broniąc swoich praw.
Jedyną grupą, która pogodziła się z faktem, że najistotniejsze dla nich wartości są wyśmiewane, w wielu krajach europejskich są chrześcijanie. Gdy w Wielkiej Brytanii grupa studentów z Uniwersytetu św. Andrzeja wystawiła sztukę „Corpus Christi”, która przekonuje, że Jezus został uwiedziony przez Judasza, a potem ukrzyżowany jako „król gejów”, nie zaprotestował przeciwko niej żaden Kościół chrześcijański. W obronę czci Jezusa Chrystusa zaangażował się natomiast szejk Omar Bakri Muhammad z Londynu, który ogłosił fatwę, wzywającą do potępienia autora sztuki, Amerykanina Terrenca McNally’ego. Duchowny islamski skrytykował także Kościół anglikański za to, że „publicznie nie stanął w obronie dobrego imienia Jezusa”.
Słabość Europy
Niechęć do obrony symboli fundamentalnych dla europejskiego myślenia i odczuwania dowodzi, niestety, słabości Europy. Dotychczas bowiem wszystkie wielkie cywilizacje budowane były na fundamencie metafizyki i systemów religijnych. Każda z nich broniła się przed atakami na religijne i mityczne strefy tabu, których naruszanie karała nawet śmiercią, czasem – jak w przypadku Sokratesa – zupełnie niesłusznie. I nie chodziło tu tylko o strach przed bogami, którzy mogli ukarać całą społeczność za brak odpowiedzialności jednostki, ale także o głęboką świadomość, że symbole religijne kształtują świadomość społeczną i spójność państwa. Ich odrzucenie nie może być więc traktowane jako gra czy postmodernistyczny happening. Wyśmianie najistotniejszych dla danej grupy społecznej symboli czy mitów jest w istocie podkopaniem tego, co najistotniejsze w każdej cywilizacji, i jako takie może jej realnie szkodzić. Obniżenie znaczenia krzyża, osoby Jezusa Chrystusa, a z muzułmańskiej perspektywy także osoby proroka Mahometa
sprawia, że zaczynamy żyć na aksjologicznych i religijnych piaskach, na których drogowskazy wielkich symboli religijnych przekształcają się w puste slogany.
I taką właśnie sytuację obserwujemy od dziesięcioleci w Europie. Jej tożsamość staje się coraz bardziej miękka, pozbawiona religijnego i metafizycznego kręgosłupa, który czyniłby ją konkurencyjną wobec innych wchodzących na jej teren kultur. Kardynał Cormac Murphy O’Connor pytał podczas jednego z kazań, co Europa ma do zaoferowania muzułmanom. Odpowiedź nie nastrajała optymistycznie. – Aborcję, eutanazję, nieodpowiedzialny seks i pieniądze. Czy to jest rzeczywiście to, co chcemy dać innym – odpowiedział.
Poszukując zakorzenienia
Że nie jest to odpowiedź akceptowalna nie tylko dla ludzi pochodzących z rodzin muzułmańskich, ale jak najbardziej europejskich, przekonuje fakt, że bardzo wielu zlaicyzowanych już i pochodzących z przebywających od dwóch, trzech pokoleń w Europie rodzin muzułmanów decyduje się na powrót do religii swoich przodków. Podobnie wielu Europejczyków, mających dość pustki otaczającej ich kultury, wybiera islam jako swoją nową religię. I, niestety, zazwyczaj nie jest to łagodna, europejska wersja tej religii, a najbardziej radykalne odłamy, często niecofające się przed przemocą. – To błyskawicznie rozwijające się zjawisko, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić – przekonuje Pascal Mailhos, szef francuskich służb specjalnych Renseignements Generaux.
Konwertyci są uważani przez muzułmańskich misjonarzy za najlepszych kandydatów na fanatycznych bojowników świętej sprawy islamu, wrogo nastawionych do swojej cywilizacji i pragnących ją zniszczyć. Część z nich przechodzi bowiem na islam z powodu odrzucenia, jakiego doświadczyli ze strony społeczeństwa zachodniego, część zaś w poszukiwaniu niewielkiej grupy wiary, która oferowałaby im również wsparcie społeczne. – Islam stał się religią odrzuconych. Jest idealną formą wyraźnego sprzeciwiania się społeczeństwu i cywilizacji zachodniej w ogóle – podkreśla socjolog Farhad Khosrokhavar, autor książki poświęconej zamachowcom samobójcom.
Wszystko to sprawia, że, jak wskazuje australijski kardynał George Pell, islam staje się dla wielu Europejczyków współczesnym komunizmem, czyli ideologią, której celem jest zbudowanie nowego, sprawiedliwego społeczeństwa na gruzach starego. Nawet metody komunistów i fundamentalistów są podobne. I jedni, i drudzy chętnie werbują tzw. zwolenników tajnych, czyli ludzi, którzy robiąc kariery w swoich społecznościach, działają na rzecz systemu ideologicznego, który przyjęli. Idealnym wojownikiem islamu jest, według stron Al-Kaidy, „utajony konwertyta, który pochodzi z rodziny chrześcijańskiej, uczył się i studiował w zachodnich szkołach i uniwersytetach”. Wojna trwa
Konflikt zatem między islamem a cywilizacją zachodnią jest faktem. Nie ma co udawać, że w najbliższym czasie powstanie taka forma islamu, którą można pogodzić z demokracją liberalną w tej formie, jaka znana jest na Zachodzie Europy.
Potwierdzają to zamachy na ulicach Londynu i Madrytu, coraz szersza sieć powiązań Al-Kaidy czy zapowiedzi radykalnych islamskich mułłów. Niektórzy z nich otwarcie zapowiadają, że nie zaprzestaną walki z Europą, dopóki ta nie stanie się islamska. – Po Konstantynopolu przyjdzie pora na Rzym. Żaden muzułmanin nie ma wątpliwości, że Włochy ulegną islamizacji, a sztandar islamu będzie powiewał nad kopułą św. Piotra – deklarował w wywiadzie dla włoskiego lewicowego dziennika „La Reppublica” szejk Omar Bakir. Podobne obawy formułował zresztą przed laty Samuel Huntington. „Europa była w przeszłości biała i chrześcijańska. Przyszłość będzie jednak inna” – napisał w swoim fundamentalnym dziele „Zderzenie cywilizacji”. Jaka? Raport Światowej Organizacji Syjonistycznej z ubiegłego roku nie pozostawia wątpliwości: „Rozpoczęty 40 lat temu proces migracji do Europy powoli doprowadza już do największej przemiany w historii kontynentu, który stopniowo staje się islamski”.
Metodą na walkę z tym zjawiskiem nie jest jednak wyśmiewanie religii w ogóle, a islamu w szczególności. Lekarstwem może być tylko przywrócenie należnego miejsca w kulturze europejskiej religii, która leży u jej fundamentów, czyli chrześcijaństwu. To w nim bowiem tkwią siły, które rzeczywiście przeciwstawić można islamowi. Nie w formie nowej krucjaty, ale jako alternatywę, mocną i totalną dla religijnego systemu muzułmańskiego. Tylko mocną tożsamość można przeciwstawić innej mocnej tożsamości.
Tomasz P. Terlikowski, publicysta, dziennikarz Redakcji Programów Katolickich TVP