Ledwo chodzisz, ale chodzisz. Kreml uważa, że tacy Rosjanie mogą iść na front

Choroby układu nerwowego i weneryczne, schizofrenia - wkrótce nie będzie to przeszkodą, aby Rosjanie wstępowali do armii. Możesz ledwie widzieć i ledwie chodzić, ale będziesz mógł służyć. Dzieje się to w sytuacji, gdy Kreml zapewnia, że chętnych jest więcej, niż potrzeba.

Rosyjscy żołnierze, którzy zostali ranni na froncie w Ukrainie
Rosyjscy żołnierze, którzy zostali ranni na froncie w Ukrainie
Źródło zdjęć: © Facebook

Kremlowskie media i politycy rządzącej partii Jedna Rosja uparcie twierdzą, że armia nie ma problemów z naborem ochotników na tzw. specjalną operację wojskową, bo ci garną się w ilościach przekraczających aktualne zapotrzebowanie. Paradoksalnie sami podają informację, że w ostatnim roku miesięcznie zgłasza się ok. 30 tys. chętnych, którzy podpisują kontrakty. Paradoksalnie, bo ta liczba zmobilizowanych i ochotników ledwie jest w stanie pokryć miesięczne straty, jakie wojska Putina ponoszą w Ukrainie.

Na początku lutego przewodniczący Komitetu Obrony Dumy Państwowej, Andriej Kartapołow, podczas posiedzenia Komitetu stwierdził, że Rosja nie musi przeprowadzać kolejnego częściowego przymusowego poboru rezerwistów, ponieważ ma "przewagę" na polu bitwy i wygrywa. Członek Komitetu, Wiktor Sobolew dodał, że od początku wojny kontrakty z armią podpisało 740 tys. osób, a mobilizacja "tylko pogorszy sytuację".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wojna w Ukrainie a sytuacja Polski. Ekspert o dużej zmianie

Tłumaczy to tym, że na front trzeba by wysyłać ludzi bez wcześniejszego doświadczenia wojskowego lub specjalistycznych umiejętności. Widocznie członek Komitetu Obrony nie wie, że ustawa obliguje powoływanie w pierwszym szeregu rezerwistów po przeszkoleniu wojskowym.

Wbrew zaklinaniu rzeczywistości przez polityków i kremlowskie media, rosyjskie wojsko od niemal roku ma problemy z rekrutacją wystarczającej liczby nowych żołnierzy, bo ochotników jest coraz mniej, a ośrodki rekrutacyjne są zmuszone do prowadzenia akcji propagandowych w więzieniach i koloniach karnych.

Żeby zachęcić do służby, już kilkukrotnie podniesiono kwotę wypłacaną za podpisanie kontraktu. Mimo to kolejne regiony raportują, że nie są w stanie wypełnić planu mobilizacyjnego. To zapewne z tego powodu ministerstwo zapowiedziało obniżenie wymagań zdrowotnych dla kandydatów na żołnierza kontraktowego.

Obniżone wymagania

W poniedziałek, 3 lutego, Ministerstwo Obrony opublikowało projekt uchwały rządu, który ma dostosować obowiązujące od 2013 r. rozporządzenia "w sprawie badań lekarskich obywateli rejestrujących się do służby wojskowej i wstępujących do służby wojskowej", w tym na podstawie kontraktu.

Jeśli przepisy zostaną zatwierdzone, na front trafią nie tylko osoby z wadą wzroku, ale także nosiciele kiły, chorzy na wirusowe zapalenie wątroby, schizofrenicy i osoby z zaburzeniami psychotycznymi czy nawet ochotnicy z zanikiem ośrodkowego układu nerwowego, który może się objawiać urojeniami i omamami. Na front mogą trafić także mężczyźni z ograniczoną mobilnością czy mający "pourazowe i pooperacyjne wady kości czaszki".

Wcześniej takie osoby miały kategorię D, która oznaczała całkowitą niezdolność do służby wojskowej. Obecnie będą miały kategorię B oznaczającą zdolność do służby podczas działań wojennych.

Co ciekawe w wielu przypadkach takie ograniczenia nie obowiązywały od lat. Dotyczyło to przede wszystkim najemników np. z Grupy Wagnera, która przyjmowała do służby nosicieli wirusa HIV i żółtaczki. Tacy ochotnicy zgodnie z prawem nie mogli służyć w regularnej armii, jednak prywatne firmy nie miały takich ograniczeń. Po likwidacji Grupy Wagnera i wcieleniu do Sił Zbrojnych nikt nie sprawdzał, czy nowi żołnierze są nosicielami chorób zakaźnych. Nie jest to jednak jedyna droga, jaką chorzy znaleźli się na froncie.

Przepisy swoje, życie swoje

Zgodnie z obowiązującym jeszcze rozporządzeniem o wojskowych badaniach lekarskich, osoby zakażone wirusem HIV zaliczane są do kategorii D – niezdolne do służby wojskowej. W tej kategorii młody mężczyzna jest zwolniony z poboru, otrzymuje wojskową legitymację, ale zostaje usunięty z rejestru.

Komisje poborowe zaczęły jednak interpretować prawo po swojemu. O ile osoby z kategorią D nie są brane pod uwagę podczas poboru do zasadniczej służby wojskowej i podczas mobilizacji, tak mogą podpisywać zawodowe kontrakty, ponieważ kontrakt jest formą umowy o pracę i kategoria D nie ma do niej ścisłego zastosowania. Opowiadał o tym problemie serwisowi msk1.ru Kirył Barski, szef fundacji "Steps", opiekującej się chorymi na AIDS.

Ministerstwa, zarówno zdrowia, jak i obrony, nawet tego nie ukrywają. Na stronach zamówień publicznych jeszcze w 2023 r. można było znaleźć zamówienia na leki antyretrowirusowe kupowane przez armię. Podobnie miała się sprawa z lekami na żółtaczkę czy choroby weneryczne. Dziś na próżno szukać takich informacji. Oficjalnie problemu nie ma. A nieoficjalnie armia radzi sobie, jak może.

Na przykład w styczniu tego roku na front ponownie został wysłany mieszkaniec Czebarkułu w obwodzie czelabińskim, u którego podczas służby wykryto wirus HIV. Jego historię opisał serwis TakieDela.ru. Przed pierwszą turą poboru był zdrowy. Cytowana przez serwis żona uważa, że zaraził się już na froncie.

Według niej, koledzy męża przydzielali osobne naczynia żołnierzom z wirusem HIV i starali się mieć z nimi jak najmniej kontaktu. "Ponieważ każdy ma rany i musimy ograniczyć ryzyko infekcji. Ale kiedy szli do bitwy, szli wszyscy razem. Nie ma innej drogi" – powiedziała mediom. Dziś nie ma kontaktu z mężem. Armia poinformowała ją, że nie wie, gdzie się znajduje.

"Naprzeciw oczekiwaniom", czyli frontem do klienta

W czerwcu ubiegłego roku znana w Rosji stała się historia Aleksieja Gauna, który został ranny na froncie, amputowano mu palec u stopy, a poważne rany nogi powodowały, że miał problemy z chodzeniem. W rezultacie został uznany za osobę niepełnosprawną trzeciej grupy, co oficjalnie stwierdziło Państwowe Biuro Ekspertyz Medycznych i Socjalnych Obwodu Wołgogradzkiego.

Kiedy po powrocie z rehabilitacji składał dokumenty w jednostce, aresztowała go żandarmeria wojskowa, uznając za dezertera. Na podstawie decyzji prokuratora wojskowego został przydzielony do batalionu karnego i wysłany z powrotem na front. Od tamtej pory kontakt z nim się urwał.

Według rosyjskich mediów opozycyjnych nie jest to odosobniony przypadek - organizacje pozarządowe miały odnotować ich kilkaset. Dotyczyły przede wszystkim żołnierzy kontraktowych, którzy wracali po rekonwalescencji, aby stawić się przed wojskową komisją lekarską.

Czy taki poborowy będzie pełnowartościowym żołnierzem? Ministerstwo uważa, że ze zmianami wychodzi naprzeciw oczekiwań rzeszy ochotników, którzy garną się do służby w ramach "specjalnej operacji wojskowej", a wcześniej nie mogli zostać przyjęci w szeregi Sił Zbrojnych ze względów medycznych.

Ministerstwo nie widzi problemu w dawaniu broni osobom z urojeniami i omamami. Biorąc jeszcze pod uwagę, że rosyjscy żołnierze popełniają liczne przestępstwa pod wpływem alkoholu, zapewne skutkiem wysłania na front osób z problemami psychicznymi będzie znaczny wzrost strat niebojowych.

Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie