Le Pen próbuje osłabić przekaz na temat Putina. Ale tylko pozornie. Macron to wykorzysta?
Marine Le Pen może mówić dzisiaj, co chce na temat Rosji, może taktycznie osłabiać przekaz, ale jej fundamentalne założenia w sprawie polityki zagranicznej są niezmienne i wzmacniają dokładnie to, czego chce Putin. Czyli osłabienia Unii Europejskiej i NATO. Kandydatka skrajnej prawicy jeszcze raz to powtórzyła. Macron stoi po przeciwnej stronie, ale jego uporczywe kontakty z dyktatorem z Kremla, dotychczas całkiem nieskuteczne, też wystawiają go na łatwy cel ze strony wyborczej rywalki. Może przez to przegrać?
14.04.2022 | aktual.: 14.04.2022 20:41
Le Pen stara się zresztą wykorzystać to relatywnie miękkie podejście Macrona. Chce sprawiać wrażenie, że nie tylko ona nie znajduje wystarczająco mocnych słów, aby jednoznacznie przeciwstawić się polityce Putina i nazwać rzeczy po imieniu. Już raz jej się to udało. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, wydawało się, że prokremlowska kandydatka, głosząca dotychczas swoje przekonania wszem i wobec, zostanie zmieciona przez nową sytuację geopolityczną. Obrazy z okolic Kijowa i z innych części Ukrainy były zbyt sugestywne.
A jednak krótkie oświadczenie, w którym potępiła działania Kremla, wystarczyły. Taktyka na przeczekanie okazała się skuteczna. Przede wszystkim dlatego, że na skrajnej prawicy znalazł się jeszcze jeden proputinowski kandydat, Eric Zemmour, któremu brakło refleksji, aby odciąć się od głoszonych wcześniej tez.
- Na temat wojny w Ukrainie Zemmour był dla nas jak piorunochron. Wszystko spadło na niego - mówi wprost z nieukrywaną satysfakcją Wallerand de Saint-Just, były skarbnik Zjednoczenia Narodowego i bliski współpracownik Le Pen. Efekt miał znaczenie absolutnie kluczowe - kompletne przeorientowanie w sondażach i coraz wyraźniejsze spadki poparcia dla byłego kontrowersyjnego publicysty.
A ponieważ w I turze Francuzi masowo zdecydowali się na tzw. "vote utile", czyli oddanie głosu, który będzie rzeczywiście przydatny, Le Pen jeszcze bardziej zyskała kosztem Zemmoura. Grając na przeczekanie, łagodząc retorykę, obroniła się przed falą, która mogła ją zatopić.
Nawet swoje najbardziej kontrowersyjne słowa, gdy bez żadnej krępacji twierdząco odpowiadała na pytanie, czy po wojnie Putin ponownie może stać się sojusznikiem, próbuje dzisiaj delikatnie osłabiać. Jak przekonuje, wcale nie chodziło o samego dyktatora, ale o całą Rosję. Zdała sobie sprawę, że ten przekaz musi być jednak bardziej wygładzony? Trudno o inną interpretację.
Mimo wszystkich braków, Macron wyraźnie lepszy dla Zachodu
Dlaczego jednak Macron też woli nie używać przesadnie krytycznych określeń wobec Putina? Dlaczego jest wyjątkowo ostrożny w sytuacji, gdy można i trzeba mocniej uderzyć pięścią? Dlaczego unika określenia rosyjskich działań mianem "ludobójstwa", jak chwilę wcześniej zrobił to Joe Biden?
W czwartek znowu powtórzył, że "werbalna eskalacja nie pomaga Ukrainie", a "słowo ‘ludobójstwo’ ma znaczenie, które muszą określić prawnicy, a nie politycy". - Słowa mają znaczenie i trzeba być ostrożnym, ponieważ moją rolą jest pomóc zaprowadzić pokój lub przynajmniej powstrzymać tę wojnę - mówi Macron w najnowszym wywiadzie dla radia France Bleu.
Powodów może być kilka, choć trudno przyznać, że którykolwiek z nich wytrzymuje zderzenie z zupełnie nową rzeczywistością. Podtrzymywanie dialogu z Putinem, co objawiało się dotychczas częstymi - choć nieskutecznymi - telefonami na Kreml, Macron tłumaczy chęcią utrzymania jakiegoś bezpośredniego kanału negocjacji. Efektów żadnych jednak nie widać.
Na taką politykę urzędującego prezydenta ma też z pewnością wpływ przekonanie z dawnych czasów o sile francuskiej dyplomacji, co akurat tutaj jest słabo widoczne, a także nieco inna percepcja francuskiego społeczeństwa, dla którego dialog z Rosją - wynikający też z ogromnych interesów - był dotychczas naturalny.
Co do jednej rzeczy nie ma wątpliwości - mimo że Macron nie mówi tak jednoznacznie o Putinie jak powinien, jak Biden i wielu innych liderów, to jego krytyka, czy raczej niezrozumienie, wielu działań wobec rosyjskiego dyktatora jest wyraźnie inne niż w przypadku Le Pen. Z punktu widzenia Zachodu i Ukrainy, nawet przy wszystkich brakach, urzędujący prezydent jest dzisiaj wyraźnie lepszy od liderki skrajnej prawicy.
Le Pen nie chce z NATO. Chce "strategicznego zbliżenia" z Putinem
Jej środowa konferencja, w której przedstawiła najważniejsze założenia polityki zagranicznej, znakomicie to pokazuje. Za wygładzonym przekazem cały czas kryje się niemal wymarzona kandydatka na prezydenta dla strategicznych celów rosyjskiego reżimu. W samym środku Europy.
Kandydatka, która nie potępia zbrodni wojennych w Mariupolu albo Buczy; która będzie dążyła do "strategicznego zbliżenia NATO z Rosją, gdy tylko zakończy się wojna rosyjsko-ukraińska"; która nie porzuciła myśli o "dialogu bilateralnym" z Rosją; która wreszcie ani razu nie wymieniła Ukrainy w swym godzinnym wystąpieniu. A jej późniejszy wywiad w BFMTV, największej stacji informacyjnej, i reakcja na pytanie o zakaz wjazdu do Kijowa, czyli lekceważący śmiech, mówi jeszcze więcej o podejściu do Ukrainy.
Dodajmy do tego chęć opuszczenia dowództwa wojskowego NATO - Le Pen rzuciła ten temat jeszcze przed wojną, a teraz go potwierdziła - i obraz polityki zgodnej z oczekiwaniami Putina będzie niemal pełny.
Szokująca jest jeszcze inna scena. Na środowej konferencji pojawiła się aktywistka ekologiczna spod Paryża ze zdjęciem Putina i Le Pen w formie serca. Brutalnie została jednak spacyfikowana i przeciągnięta po ziemi. - Kontynuujmy konferencję - zareagowała na to liderka skrajnej prawicy, a później starała się tłumaczyć, że odpowiedzialni za takie potraktowanie aktywistki są "policjanci Darmanina" (ministra spraw wewnętrznych i bliskiego sojusznika Macrona – red.), podczas gdy kobietę ciągnął jeden z jej długoletnich ochroniarzy.
Nie ma wątpliwości, że temat Rosji i Ukrainy, a także pożyczki w rosyjskim banku, którą Le Pen cały czas spłaca, będą jednym z głównych wątków przyszłotygodniowej debaty telewizyjnej. Tu może rozegrać się kluczowa bitwa, tak samo jak o wyborców trzeciego w wyścigu Jeana-Luca Melenchona. Kandydat skrajnej lewicy nie chce wprawdzie, aby "choć jeden głos" (jego wyborców) poszedł na konto Le Pen, ale Macrona jednoznacznie nie poparł. Walka będzie więc do samego końca.
Nawet jeśli Macron ma cały czas delikatną przewagę, wciąż nie może być pewny wygranej. Ostatni sondaż daje mu 55 proc. poparcia, czyli nieznacznie więcej niż tuż po głosowaniu w I turze, gdzie szanse Le Pen były oceniane na granicy błędu statystycznego.
Na pewno zmieniło się jedno: Macron ma znacznie większy niż poprzednio elektorat negatywny, z kolei jego rywalka po raz pierwszy ma rezerwę głosów. Dlatego ta przewaga jeszcze się zawęziła.
Przed pięcioma laty debata telewizyjna ostatecznie pogrążyła Marine Le Pen. Czy tym razem urzędujący prezydent znajdzie jeszcze raz sposób, aby ją skutecznie wypunktować? Zadanie jest dużo trudniejsze.