Łamanie prawa, gospodarki i sąsiada. Tak świat widzi Władimir Putin
Ponad 13 tys. - tyle osób zginęło w wyniku wojny na granicy Ukrainy i Rosji od 2014 roku. Kolejne kilkadziesiąt tysięcy to ranni tego konfliktu. Zdaniem Amnesty International rzeczywistość na terenie części Donbasu to porwania, zabójstwa i tortury. Wyjaśniamy krok po kroku, kiedy zaczyna się historia Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej oraz jak na kroki Putina reagował świat.
Ukraina? Sztuczny twór, który powstał wyłącznie na bazie ziem rosyjskich. Dziś kierowana ma być przez marionetkowy rząd, sterowany z odległego i złego Zachodu. "Nie ma tradycji państwowości", "nigdy nie była prawdziwym narodem", "została całkowicie stworzona przez Rosję" - tak Ukrainę i Ukraińców widzi prezydent Rosji Władimir Putin. Jak przekonuje - skoro nie są narodem, nie są też w stanie zabezpieczać swoich terytoriów i obywateli, to mieć do nich prawa nie powinni. A na dodatek zagrażają Rosji.
- To było po prostu przemówienie wrogie Ukrainie, kwestionujące sam sens istnienia tego państwa, jego tradycję, kulturę, sposób powstania - powiedział w programie Newsroom w Wirtualnej Polsce Paweł Szrot, szef gabinetu prezydenta RP. I ugryzł się w język, gdy chciał porównać je do innych - znanych z historii.
Jak wskazuje prof. Daniel Boćkowski, kierownik Zakładu Bezpieczeństwa Międzynarodowego na Uniwersytecie w Białymstoku, Władimir Putin nikogo nie powinien był tymi wypowiedziami zaskoczyć - tezy te powtarza od dawna. Zaskakujące - według profesora - może być tylko nagromadzenie "antyukraińskich tez".
Władimira Putina sprzeciw świata nie zatrzymał. W poniedziałkowym, trwającym kilkadziesiąt minut, słownym ataku na Ukrainę wyjaśniał, dlaczego z Doniecką Republiką Ludową i Ługańską Republiką Ludową Rosja podpisała "układ o przyjaźni, współpracy i pomocy wzajemnej.
Co przewidują? Ścisłą i formalną współpracę polityczną (bo ta nieformalna trwa przecież od lat) oraz gospodarczą. Rosyjski rubel stanie się oficjalnym środkiem płatniczym, choć w obiegu w tym regionie też był od dawna. W Donieckiej i Ługańskiej Republice Ludowej można było od dawna płacić ukraińską hrywną (popularniejsza ze względu na mniejsze nominały), ale i rosyjskim rublem, amerykańskim dolarem czy euro. Te ostatnie oczywiście zbyt częste wśród miejscowych nie były.
Z punktu widzenia Ukrainy, Rosji, i samozwańczych republik istotne są klauzule bezpieczeństwa, które zakładają pomoc w przypadku agresji z zewnątrz. A jak wskazuje Rosja i Doniecka oraz Ługańska Republika Ludowa taką agresję ma planować właśnie Ukraina. Wszystko to, zdaniem Putina, z inspiracji Zachodu.
Podpisane przez obie strony dokumenty pozwalają - z oczywistym pominięciem zgody Ukrainy - na wykorzystywanie infrastruktury wojskowej na tych terenach. I dlatego niemal jednocześnie z podpisaniem dekretów, Władimir Putin wysłał na miejsce oddziały "pokojowe". W ten sposób w zasadzie Rosja rozpoczęła wprowadzanie tam regularnych sił zbrojnych.
A trzeba podkreślić, że Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa to tereny Ukrainy.
We wtorek Putin rozwinął swoje myśli. Oczekuje, że Ukraina nigdy nie wstąpi do NATO, a jednocześnie ogłosi neutralność. A jeżeli nie? - W razie konieczności będziemy wykonywać nasze zobowiązania - powiedział.
Zaczyna się w 2014 roku
Warto jednak wyjaśnić, że Władimir Putin nie stworzył DRL i ŁRL w ciągu ostatniego tygodnia. Czym są obie republiki? Niby niezależnymi bytami, choć w całości uzależnionymi od wsparcia z Moskwy. To Rosja dostarcza na oba terytoria dostawy żywności - w ramach handlu i w ramach wsparcia humanitarnego.
Obie republiki powstały w 2014 roku - po obaleniu rządów prezydenta Wiktora Janukowycza (zbiegł z Ukrainy, ukrywa się w Rosji) Rosjanie rozpoczęli akcję wpływania na południowo-wschodniej Ukrainie.
Miejsce oczywiście nie było przypadkowe, bo cały region Donbasu - czyli Donieckiego Zagłębia Węglowego - był najbardziej zrusyfikowanym obszarem kraju. Teren zamieszkiwało ponad 4 mln osób - z tego 56 proc. stanowili Ukraińcy, niespełna 44 proc. Rosjanie.
W Doniecku wyjątkowo często sami mieszkańcy mówili o tożsamości donbaskiej - lokalnej - a nie ukraińskiej. I tę tożsamość regionalną, często budowaną w kontrze do pozostałych części kraju, postanowił wykorzystać Putin.
Jak wskazują analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich, pierwsze protesty polityczne z zadowoleniem przyjęli też lokalni oligarchowie, którzy w większości związani byli z byłym prezydentem Ukrainy. Transakcja była z ich perspektywy prosta: spokój za zachowanie sfer wpływów na lokalny biznes.
W połowie 2014 roku na obu terenach przeprowadzono sfałszowane referendum. Za powstaniem republik miało zagłosować 89 proc. mieszkańców obwodu donieckiego (czyli ponad 2 mln osób) oraz 96 proc. mieszkańców obwodu ługańskiego (tu liczby nie były ujawniane). Dlaczego republiki są dwie, choć to wspólny obszar Donbasu? Bo od początku ruch separatystyczny był rozbity. Każdy walczył z każdym w imię uzyskania wpływów i dostępu do najlepszych części gospodarki.
Dziś zresztą w obu regionach trwa budowanie nowej rosyjskiej narracji: masowo wręczane są rosyjskie paszporty, historia pisana jest na nowo, a sygnał ukraińskich kanałów telewizyjnych na większości terenów okupowanych jest zagłuszany. Dostępne są tylko media rosyjskie.
Ile gospodarczo znaczy Donbas? Przed wojną był to jeden z ważniejszych regionów, głównie ze względu na dostęp do surowców. W sumie oba okupowane regiony odpowiadały za około 15 proc. PKB kraju - w 2013 roku w świat powędrowały towary o wartości około 15 mld dolarów, a import wart był blisko 10 mld dolarów. To zasługa przemysłu ciężkiego, czyli produkcji maszyn, lokomotyw i wydobycia surowców (głównie węgla).
Gospodarka? Upadła
Spora część firm po 2014 roku po prostu przestała działać. Część została zniszczona przez ostrzał, część rozgrabiona, część przejęta przez nowych lokalnych watażków. Działają głównie te, które produkowały lokalnie na rzecz Rosji - wciąż mają rynek zbytu. Nie działają za to takie fabryki jak producent maszyn górniczych w Doniecku czy zakłady metalurgiczne w Ałczewsku.
Dla miejscowych źródła finansowania są w zasadzie cztery: praca na rzecz wciąż działających firm, emerytury (wypłacane cały czas przez Ukrainę), praca dla separatystycznej administracji lub zaciąg do oddziałów zbrojnych.
Co ciekawe, by możliwa była wypłata emerytur niezbędna była rejestracja seniorów na terenach kontrolowanych przez rząd ukraiński. Emeryci po pieniądze muszą jeździć na tereny kontrolowane przez ukraińskie władze. Na miejscu są firmy, które się tym zajmują za odpowiednią prowizję.
Trzeba jednak zastrzec, że granice Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej nie pokrywają się w tej chwili z granicami donieckiego i ługańskiego obwodu na Ukrainie. Mówiąc wprost: separatyści nie kontrolują tych całych terytoriów, a mniej więcej połowę regionu. Resztę pod kontrolą ma już Kijów.
Co to oznacza? Potencjalny obszar sporu. Jak wskazał rzecznik prasowy prezydenta Rosji - Dmitrij Pieskow - Rosja uznała republiki w granicach, w których same się deklarowały. Jak przebiegają? Tego nie wyjaśnił. Na pytania dziennikarzy nie odpowiedział wprost. Zrobił to już sam Władimir Putin - uznając, że granice obwodu to granice republik. A więc linia frontu musiałaby być znacznie przesunięta.
- Nie mam wątpliwości, że będzie to wykorzystywane jako element presji na Ukrainę - komentuje Anna Maria Dyner, eksperta Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych.
"Objęcie separatystycznych parapaństw rosyjskimi gwarancjami bezpieczeństwa i jawne wprowadzenie do nich regularnych sił zbrojnych może stworzyć pretekst do włączenia się ich - w "obronie" przed rzekomymi atakami ukraińskimi - do bezpośrednich działań zbrojnych przeciwko Ukrainie" - wskazuje Marek Menkiszak, kierownik zespołu rosyjskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich.
W swojej analizie potencjalnej eskalacji konfliktu wskazuje, że możliwe jest przesunięcie linii frontu w Donbasie właśnie do administracyjnych granic obwodów donieckiego i ługańskiego.
"W ramach dalszej eskalacji mogłoby to także prowadzić do rosyjskiego ataku militarnego na Ukrainę również w innych rejonach, a w skrajnym - choć najmniej prawdopodobnym wariancie - do zmasowanej inwazji na jej terytorium i okupacji istotnej jego części".
Jak wskazuje, możliwy jest też scenariusz "pauzy". Ten "pozwoli Kremlowi przedstawić tę decyzję - zwłaszcza na scenie wewnątrzpolitycznej - jako formę ukarania Kijowa i zachodnich pośredników i ograniczony sukces polityczny". Ta opcja może być jednak tylko wstępem do formalnej aneksji tego terytorium.
Jakie przepisy międzynarodowe łamie Rosja? Głównie te zawarte w Karcie Narodów Zjednoczonych. To w niej po II Wojnie Światowej przyjęto zasady, które mają zapobiegać terytorialnym podbojom niektórych państw.
I tak np. Karta Narodów Zjednoczonych zakłada, że "wszyscy członkowie ONZ powstrzymają się w swych stosunkach międzynarodowych od groźby użycia siły lub użycia jej przeciwko integralności terytorialnej lub niezawisłości politycznej któregokolwiek państwa". Te postanowienia Rosja w sposób oczywisty łamie. Kluczowe są za to zasady równouprawnienia i samostanowienia narodów. A przecież ruchy Putina to naruszenie integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy.
I na tym się nie kończy. Rosja złamała własne porozumienia mińskie z 2014 i 2015 roku. Przewidywały, że część obwodu donieckiego i ługańskiego uzyska specjalny status, ale wróci do Ukrainy po przeprowadzeniu wyborów lokalnych.
Skąd taki gest Rosji? Była pewna, że na oba tereny wciąż będzie wpływać, ale jednocześnie zabezpieczy się przed kolejnymi decyzjami Kijowa o głębszej integracji z Zachodem. W zapisach ustaleń pojawiły się żądania np. wpisania do ukraińskiej konstytucji neutralności, a Donbas miał zyskać daleko idącą autonomię.
A na liście zobowiązań są m.in. przyjęcie ustawy zakazującej ścigania i karania osób związanych z rebelią w obwodzie donieckim i ługańskim, poprawienie sytuacji humanitarnej w Donbasie, opracowanie programów odbudowy tego regionu i wspomniane już "wdrożenie decentralizacji władzy".
Żadna ze stron nie zdecydowała się na wdrażanie wszystkich założeń z obu porozumień. Warto dodać, że nieprzestrzegane były nawet kluczowe przepisy dotyczące zawieszenia broni. Separatyści jeszcze w trakcie rozmów wyparli siły rządowe z tzw. worka debalcewskiego - w okolicach miasta Debalcewe w obwodzie donieckim. Kijów argumentował, że porozumienie było przyjęte pod presją. Rosja oczywiście wykorzystywała tę sytuację do propagandowej akcji obarczania Ukrainy winą za niewypełnianie postanowień.
Jak zareagowała Ukraina na działania Władimira Putina?
Najważniejsza w przebiegu kolejnego etapu konfliktu jest reakcja Ukrainy. Z poniedziałku na wtorek, około 2 w nocy czasu kijowskiego, prezydent tego kraju wygłosił orędzie do narodu. - Jesteśmy na swojej ziemi, nie boimy się niczego i nikogo. Nie jesteśmy nikomu nic winni. Nikomu też niczego nie oddamy. Jesteśmy tego pewni - podkreślił w wystąpieniu Wołodymyr Zełenski.
- Ukraina uważa ostatnie działania Rosji za naruszenie suwerenności i integralności terytorialnej naszego kraju. Cała odpowiedzialność za wszystkie konsekwencje tej decyzji spoczywa na rosyjskim kierownictwie politycznym - ogłosił ukraiński przywódca. Jednocześnie dodał, że nie planuje wycofać ukraińskich żołnierzy z obwodu donieckiego i ługańskiego. Nie planuje oddawać tego terytorium nikomu.
Prezydent Ukrainy podkreślił, że nie ma powodów do "chaotycznych działań", a jego kraj będzie "trzymał się pokojowej i dyplomatycznej drogi".
W ciągu dnia ogłosił jednak, że rozważa wciąż wniosek ukraińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych o zerwanie stosunków dyplomatycznych z Rosją. Wezwał też sojuszników to nałożenia sankcji. I zapewnił, że w razie kolejnej agresji - jest gotów wprowadzić stan wojenny.
- Władze w Kijowie już w ostatnich dniach wzywały demokratyczny świat, by nie uznawał niepodległości samozwańczych republik, co jest oczywistością. Ukrainy nie zaskoczył więc sam ruch Putina, ale ton wypowiedzi wobec Ukrainy. Dziennikarze i komentatorzy zwracają uwagę, że niemal każde zdanie rosyjskiego przywódcy miało być poniżeniem ukraińskiego narodu - komentuje Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski, który jest w tej chwili w Kijowie.
Wskazuje, że choć wśród mieszkańców nie ma strachu - a życie w stolicy toczy się swoim tempem - to tysiące osób czekały na nocne przemówienie prezydenta kraju.
Jak zareagowała Polska?
Pierwsze decyzje dotyczące reakcji Polski na wystąpienie Władimira Putina i następujące po nim ruchy zapadły jeszcze w nocy. Prezydent Andrzej Duda rozmawiał z prezydentem Ukrainy. "Zapewniłem, że Ukraina ma w Polsce pełne (…) poparcie w walce z agresją Kremla. (…) nienaruszalność granic to dla nas jedna z fundamentalnych norm prawa międzynarodowego" - napisał w mediach społecznościowych.
Jak powiedział Wirtualnej Polsce szef gabinetu Prezydenta RP Paweł Szrot, podczas rozmowy powtórzone zostały wielokrotnie dotychczasowe deklaracje Polski: w kwestii wsparcia politycznego, ale również sprzętowego. Nowe zapewnienia dotyczące wsparcia wojskowego nie padły jednak.
Prezydent Andrzej Duda wskazał jednak, że od Unii Europejskiej i NATO oczekuje twardych sankcji w stosunku do Rosji.
"Decyzja o uznaniu samozwańczych "republik" to ostateczne odrzucenie dialogu i rażące naruszenie prawa międzynarodowego. To akt agresji przeciwko Ukrainie, który musi spotkać się z jednoznaczną odpowiedzią w postaci niezwłocznych sankcji" - dodawał premier Mateusz Morawiecki.
We wtorek w ciągu dnia odbyła się narada Biura Bezpieczeństwa Narodowego, zwołana przez prezydenta Andrzeja Dudę. Spotkanie dotyczyło oczywiście stanu bezpieczeństwa kraju po decyzji Putina w sprawie inwazji na Ukrainę.
Jednocześnie warto zauważyć, że część oddziałów Rosji nieustannie stacjonuje na Białorusi.
- Dzisiaj armia rosyjska jest na Białorusi, i wiele wskazuje na to, że może się nie wycofać. To wymaga podjęcia przez nas odpowiednich kroków, jeśli chodzi o politykę obronną, jak również wymaga w naszym przekonaniu działań ze stronu Sojuszu Północnoatlantyckiego - zadeklarował prezydent Andrzej Duda po posiedzeniu BBN.
Jak zareagował świat?
- Pierwszy pakiet sankcji wobec Rosji zostanie formalnie przedstawiony jeszcze dziś, tego popołudnia - poinformowali we wtorek przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
"Decyzja Federacji Rosyjskiej o uznaniu za niezależne podmioty i wysłaniu wojsk rosyjskich do niektórych obszarów obwodów donieckiego i ługańskiego na Ukrainie jest bezprawna i niedopuszczalna" - napisali we wspólnym oświadczeniu.
Jak wskazują, ruch Putina "narusza prawo międzynarodowe, integralność terytorialną i suwerenność Ukrainy", ale również własne zobowiązania międzynarodowe Rosji i dodatkowo eskaluje kryzys.
Nieformalne spotkanie ministrów spraw zagranicznych UE odbędzie się jeszcze we wtorek, a po jego zakończeniu pokazany będzie pierwszy pakiet sankcji. I choć te nie są jeszcze ustalone, to Charles Michel i Ursula von der Leyen mówią wprost o możliwych wariantach.
Po pierwsze, sankcje wymierzone będą we wszystkie osoby, które były zamieszane w podjęcie nielegalnej decyzji - a to najpewniej oznacza zakaz wjazdu dla kolejnych osób i zamrożenie ich aktywów na terenie UE. Po drugie, na liście ukaranych pojawić się mogą rosyjskie banki, które finansują lub współfinansują działania militarne. Po trzecie, sankcje mają utrudnić lub uniemożliwić Rosji i rządowym instytucjom dostęp do kapitału z terenie Unii Europejskiej. W jaki sposób? Nie zostało to jeszcze sprecyzowane. Po czwarte, sankcje mają dotknąć dwie republiki - handel z nimi ma być niemożliwy.
"Unia pozostaje w pełnej solidarności z Ukrainą we wspieraniu jej suwerenności i integralności terytorialnej. Nadal będziemy wspierać Ukrainę i jej mieszkańców".
Przed szereg w kwestii sankcji wyszły Niemcy i kanclerz Olaf Scholz. W południe ogłosił, że wstrzymany zostaje proces certyfikowania Nord Stream 2. To druga nitka tzw. gazociągu północnego, który dostarcza gaz z Wyborgu w Rosji do Greifswaldu w Niemczech. Obie nitki gazociągu poprowadzone są na dnie Morza Bałtyckiego, omijając w ten sposób Polskę.
Jak wskazał, bez tej procedury gazociąg po prostu nie może zostać uruchomiony. A jednocześnie trzeba dodać, że Niemcy wprost te decyzję wiążą z wydarzeniami na wschodzie Ukrainy.
Na niemieckie sankcje odpowiedział dość szybko były premier Rosji i były prezydent - Dmitrij Miedwiediew. "Kanclerz Niemiec Olaf Scholz wydał rozkaz wstrzymania procesu certyfikacji gazociągu Nord Stream 2. Dobrze. Witamy w nowym wspaniałym świecie, w którym Europejczycy już niedługo zapłacą 2 tys. euro za 1 tys. metrów sześciennych gazu ziemnego!" - napisał w mediach społecznościowych.
Warto przy tym dodać, że akurat takie ceny jesienią ubiegłego roku na międzynarodowych rynkach już były. O gwałtowne wzrosty oskarżane były właśnie rosyjskie firmy, z Gazpromem na czele. Im mniej gazu dostarczał rosyjski dostawca, tym wyższe były ceny w Europie.
Sankcje wprowadziły również Stany Zjednoczone Ameryki. Jeszcze w poniedziałek w nocy prezydent USA Joe Biden podpisał rozporządzenie zakazujące handlu i inwestowania z samozwańczymi republikami ludowymi w Donbasie. Zakazany jest obrót towarów, usług i technologii pomiędzy USA a donbaskimi parapaństwami. To dopiero wstęp do pierwszych działań. Kolejne mają być ogłoszone w najbliższym czasie.
Wielka Brytania dołożyła do tego sankcje na pięć rosyjskich banków i trzy osoby indywidualne. Premier Boris Johnson w swoim wystąpieniu powiedział, że to osoby o "wysokiej wartości finansowej". To Borys i jego bratanek Igor Rotenbergowie oraz Giennadij Timczenko.
Rodzina Rotenbergów jest blisko związana z Władimirem Putinem, działa w branży energetycznej. Boris Rotenberg trenował w młodości judo, zupełnie jak sam Putin. Z kolei Timczenko jest założycielem Volga Group. Jego majątek wyceniany jest na ponad 20 mld dolarów.
Proces wprowadzania sankcji dopiero się jednak zaczyna.